Odcinek rozpoczyna się od akcji z meteorytami, z którymi Avengers muszą się zmierzyć. Można by pomyśleć, że dzień jak co dzień - nowe niebezpieczeństwo, które zaraz zostanie zażegnane. Tym razem jest ono dla nich zbyt silne, a przeżyli tylko dzięki pojawieniu się tajemniczego Hyperiona.
Postać z komiksów zawsze pod jakimś względem przypominała mi Supermana z DC Comics. Hyperion, pomimo podobnych mocy, osobowościowo jest jednak zupełnie inny. Jest egocentrycznym maniakiem, który chce narzucić wszystkim swoją wolę, by zapanował pokój. Nie interesuje go, czy ludzie tego chcą, a już tym bardziej nie obchodzi go sprzeciw ze strony Avengers.
[video-browser playlist="635575" suggest=""]
Takim sposobem praktycznie zdecydowana większość odcinka to efektowna rozwałka podczas jego pojedynku z Avengers. Akcja jest dynamiczna, a sam Hyperion stanowi ogromne wyzwaniem dla grupy superbohaterów. Tym razem na pierwszy plan wychodzi Tony Stark, który wiedział, że by osłabić przeciwnika, trzeba zaatakować jego psychikę. Jest wesoło i rozrywkowo. Dwadzieścia minut odcinka mija jak mrugnięcie okiem.
I to też jest zarazem wadą serialu Avengers Assemble. Serial jest efektowną i okropnie prostą opowiastką z akcentem na akcję. Nie ma tu mowy o rozwoju bohaterów, emocjach czy spójnym głównym wątku. Zauważmy, że poza premierą motyw Cabala pojawia się zaledwie epizodycznie albo w ogóle. Tak, ogląda się to bardzo przyjemnie, ale po animacjach Marvela możemy oczekiwać czegoś więcej. Beware the Batman konkurencji daje nam dobry przykład na to, jak zrobić dobrą kreskówkę.