Królik samuraj: Kroniki Usagiego - sezon 1 - recenzja
Seriale oryginalne Netflixa to istna loteria, jeśli chodzi o jakość. Jak wypada Królik samuraj: Kroniki Usagiego?
Seriale oryginalne Netflixa to istna loteria, jeśli chodzi o jakość. Jak wypada Królik samuraj: Kroniki Usagiego?
Drugim moim tekstem opublikowanym na łamach tego portalu była recenzja 30. tomu mangi Usagi Yojimbo. Uwielbiam przygody tego długouchego samuraja, więc gdy Netflix ogłosił prace nad animacją na podstawie dzieł Stana Sakai, byłem bardzo szczęśliwy. Choć od początku powiedziano, że Królik samuraj: Kroniki Usagiego będzie spin-offem/kontynuacją, starałem się zachować pozytywne myślenie. Nie przeszkadzało mi nawet to, że historia dzieje się w przyszłości, w końcu Usagi był w kosmosie, spotkał Wojownicze Żółwie Ninja i walczył z demonami.
Niestety, zawiodłem się już na pierwszym odcinku. Przygody Yukichiego to ledwie popłuczyny po Usagim. Cała historia tego sezonu to polowanie bohaterów na uwolnione Yokai (duchy w religii Shinto), przeplatane opowieścią o budującej się między nimi więzi. Jest słodko, kolorowo, dziecinnie. Nie ma nic z powagi komiksów. Owszem, one też miały wiele pogodnych momentów, ale były mniej trywialne. Serial za bardzo miesza gatunki. Komiksowy Usagi Yojimbo opiera się na kulturze Japonii, podczas gdy tutaj stanowi ona jedynie posypkę przykrywającą przede wszystkim science fiction.
Najgorsze jednak w całej tej produkcji są postaci. Przez chęć zagrania na nostalgii (albo przez lenistwo!) zdecydowano się na przywrócenie starej paczki znanej z oryginału. Jest więc Gen, Chizu, Kitsune, a także jaszczurka Spot. Starają się być one kopiami swoich pierwowzorów, mamy więc nosorożca - łowcę nagród, lisicę złodziejkę i kotkę ninję. Tyle że każdą z tych postaci kompletnie odarto z charakteru, motywacji, wszystkiego, co czyniło je tym, czym były w komiksach. Podobnie jak sama fabuła serialu, tak i jego bohaterowie pozbawieni są głębi i dramatyzmu. Stają się parodiami samych siebie. Zapomnijcie też o jakiejkolwiek mrocznej przeszłości czy traumie poprzedników. Twórcy zdecydowali się na bardzo bezpieczną drogę. Lepiej byłoby stworzyć zupełnie nowe postaci. To są płytkie i miałkie wersje znanych i lubianych towarzyszy Usagiego.
Równie infantylna i niemająca za wiele wspólnego z oryginalnym designem jest animacja. Żeby jeszcze pogorszyć sprawę, to oprawa 3D przetykana jest momentami naprawdę piękną, ręcznie rysowaną, dwuwymiarową grafiką, która pokazuje, jak ten serial mógłby wyglądać. Animacja jest strasznie nierówna i przez pierwsze dwa odcinki miałem wrażenie, że twórcy nie do końca jeszcze panują nad stylem, przez co sceny walk wyglądają strasznie sztywno. Potem nie jest lepiej, a to przez wspomnianą dziecinność serii, która nie pozwala na zbytnią przemoc ekranową, więc wygląda to... jak przepychanki po szkole. I to w wykonaniu wyjątkowo grzecznych, choć całkiem nieźle wysportowanych dzieciaków.
Podsumowując: o ile jeszcze Królik samuraj: Kroniki Usagiego sprawdza się miejscami jako produkcja dla najmłodszych, dzięki motywom przyjaźni i lekkiemu tonowi, to jako kontynuacja czy spin-off komiksowego pierwowzoru nie działa kompletnie. Wszystko to jest płytkie, uproszczone i ugrzecznione, nijak się ma do oryginalnej, ponadczasowej pracy Stana Sakai.
Poznaj recenzenta
Aleksander "Taktyczny Wafel" MazanekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat