Królowa Charlotta: Opowieść ze świata Bridgertonów to serial, który mógł osiągnąć sukces albo zaliczyć niesamowitą glebę. Nie było nic pośrodku. Wynika to nie z tego, że jest spin-offem popularnej produkcji Netflixa, a raczej z faktu, że żongluje w swojej historii różnymi konwencjami i sporą liczbą wątków. To mogłoby stać się w pewnym momencie po prostu męczące dla widza. Na szczęście tak się nie stało. Sam byłem trochę sceptycznie nastawiony do tej produkcji, gdy dowiedziałem się o dwóch planach czasowych z kilkoma wątkami w każdym z nich. Jednak ostatecznie okazało się, że twórcy potrafią zmyślnie lawirować między poszczególnymi składowymi opowieści. Do tego w serialu mamy sporo wątków o różnej tonacji dramaturgicznej i emocjonalnej – od miłosnych podbojów do kwestii rasowych. Jednak ostatecznie wszystkie grają do jednej bramki i tworzą znośny obraz całości. Mimo że niektóre są lepiej, a inne gorzej napisane.  W nowym serialu Netflixa pochwalić muszę przede wszystkim aktorstwo i dobory obsadowe twórców. India Ria Amarteifio znakomicie sprawdza się jako młoda Charlotta. Aktorka emanuje niesamowitą, młodzieńczą energią, którą zaraża z ekranu. Dobrze wypadła zarówno w luźniejszych, komediowych momentach, jak i w tych bardziej emocjonalnych chwilach. Amarteifio doskonale rezonuje z Goldą Rosheuvel, która wciela się w dorosłą Charlottę. Aktorka po raz kolejny świetnie odnalazła się w roli już doświadczonej przez życie królowej. Głównie dzięki niej wątek sukcesji tronu mógł prawidłowo wybrzmieć. Gdyby nie charyzma aktorki ta historia na drugim planie czasowym nie miałaby racji bytu. A to dlatego, że twórcy potraktowali ją bardzo skrótowo – w pewnym momencie przysłonili ją jeszcze perypetiami Lady Danbury i Lady Bridgerton. Rosheuvel po prostu ratuje słabo napisany drugi wątek główny. 
Netflix
+4 więcej
Na początku serialu miałem ogromny problem z postacią Jerzego. Po prostu do końca trzeciego odcinka był on nijaki i nudny. Obracał się gdzieś na drugim czy trzecim planie i nie miał mocnego wpływu na wydarzenia. Nie ukrywam – gdyby nie pojawił się wątek choroby, to nie polubiłbym się z tą postacią. Nadal mam pewne obiekcje do sposobu napisania postaci, jednak muszę przyznać, że kwestia choroby psychicznej bohatera (choć dzisiaj już wiadomo, że najprawdopodobniej cierpiał na porfirię, która nie jest zaburzeniem psychicznym) została poprowadzona bardzo dobrze. Przede wszystkim ukazano, jak ludzka psychika staje się tematem tabu. Ludzie dawniej woleli stwarzać pozory niż naprawdę zadbać o własne zdrowie. Miejscami wątek Jerzego zahacza nawet o elementy horroru – w scenach, w których jest "leczony" przez nadwornego medyka. To bardzo sprawnie napisany i zagrany element fabuły. Co nie zmienia faktu, że Jerzy bywa za bardzo przytłoczony przez postać Charlotty i nie może rozwinąć skrzydeł. Być może taki był świadomy zabieg scenarzystów, ale sam odczuwam pewien zgrzyt.  Na uwagę zasługują również Arsema Thomas jako młoda Lady Danbury oraz Sam Clemmett jako młody Brimsley. Wątek bohaterki całkiem sprawnie komponuje się z główną osią fabuły. Chociaż czasem miałem nieodparte wrażenie, że twórcy próbowali różnych wariantów historii z Lady Danbury i koniec końców żaden im nie pasował. To poboczna opowieść, która nie psuje głównego wątku. Jednak należy zaznaczyć, że Thomas bardzo dobrze weszła w buty swojej postaci – można powiedzieć, że to taka Milady z Trzech muszkieterów (biorąc pod uwagę jej knowania i dbanie o własny interes) z sercem Dobrej Wróżki z Kopciuszka (wątek przyjaźni z Charlottą). Natomiast Clemmett bardzo dobrze sprawdził się jako Brimsley. Jego celem nie było zaznaczanie swojej obecności na każdym kroku, ale sprawne poruszanie się w cieniu. I to zadanie wykonał świetnie.  Nikt nie miał wątpliwości, że produkcja Netflixa zadba o wysoki poziom scenografii, kostiumów i muzyki. Te elementy budują na ekranie niepodrabialny, dworski klimat, który można chłonąć. W przeważającej większości w serialu unosi się bardzo lekka, podszyta odrobiną humoru aura. To wszystko sprawia, że chciałoby się przejść przez ekran telewizora i pospacerować po pałacu. Na szczególną pochwałę zasługuje ścieżka dźwiękowa, która potrafi podbić ciężar emocjonalny poszczególnych scen. Aranże na instrumenty smyczkowe znanych hitów – między innymi Beyonce i Alicii Keys – znakomicie brzmią i chętnie posłucham tych wersji jeszcze nie raz, już nie w czasie oglądania serialu.  Królowa Charlotta to produkcja z wieloma elementami, które mogły okazać się niewypałem. Jednak koniec końców serial pozytywnie mnie zaskoczył. Nie ukrywam, że dobrze bawiłem się w trakcie oglądania spin-offu Bridgertonów. Dlatego ode mnie 7/10.   
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj