Jej głos to serial obyczajowo-muzyczny, który w wielu aspektach jest czymś odświeżającym w świecie seriali. Dobrze zobaczyć na ekranie coś bardziej realistycznego, a nie bogatych nastolatków, jeżdżących drogimi samochodami i mających ogromne mieszkania. Bess, główna bohaterka produkcji Apple TV+ jest początkującą piosenkarką, która kocha muzykę i pisanie piosenek, ale cały czas coś ją ogranicza i blokuje. Musi pracować na kilka etatów, by móc zapłacić za czynsz i opiekuje się autystycznym bratem. Jak widzicie, jest w tym wiele elementów dramatycznych, które zarazem są bardzo ryzykowne, ponieważ przy takich wątkach łatwo popaść w ckliwość czy tanie moralizatorstwo. W tym przypadku na szczęście tak się nie stało i akurat to dobrze buduje trudne życia bohaterki, pozwalając bardziej jej kibicować. Problemem jest zasadniczo cała warstwa obyczajowa, która popada w kicz, banał i oczywiste rozwiązania. Tyczy się to wątków romantycznych, jak i osobistych. Co gorsze, początkowo miało to urok, pomysł i emocje, ale im bliżej końca sezonu, tym więcej irytujących skrajności. Chodzi o takie sztampowe rozwiązania, z których wynika zachowanie Bess. Staje się ona strasznie zamknięta, nieuprzejma i arogancka dla wszystkich wokół. Nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie fakt, jak dynamicznie zostało to zmienione, oraz to, jakie zabiegi fabularne zostały do tego wykorzystane. To taki moment, gdy poprzez tę właśnie skrajność tracimy sympatię do bohaterki, bo odpycha ona wszystkich od siebie, by chwilę później zdać sobie sprawę ze swojego zachowania. Czuć, że jest to strasznie płytkie i rozpisane po linii najmniejszego oporu. To, co powinno być sercem serialu, staje się jego największym problemem, bo ten aspekt popada w kicz, ckliwość i zbytnią sztampę. Cały sezon pokazuje dojrzewanie Bess z niepewnej siebie wokalistki, która ostatecznie zaczyna czuć, jak musi podejść do muzyki, by porwać ludzi. Brzmi szczytnie, ale zabrakło warsztatu scenariuszowego i reżyserskiego, bo temat został zaledwie liźnięty. Osobną kwestią jest postać brata Bess o imieniu Louie, który jest grany przez autystycznego aktora. To jest aspekt, który wywoła mieszane odczucia. Z jednej strony trudno nie odmówić sympatii do postaci i jego uroczej relacji z siostrą oraz pasji do Broadwayu, która idealnie zgrywa się z koncepcją serialu. Z drugiej strony z uwagi na autyzm bohatera scenarzyści usilnie starają się tworzyć Louiego jako osobę, która jest zależna od siostry. To ma wpływ na zbyt wiele scen, w których Louie dość sztucznie staje się irytującym bohaterem, bo popada w skrajność w napisanych w scenariuszu zachowaniach. Rozumiem, że one wychodzą z jego autyzmu i jak najbardziej ma to sens, ale kłopot w tym, że jest to przeprowadzone z subtelnością młota pneumatycznego. Wiele produkcji poruszających kwestię autyzmu zrobiło to lepiej, prawdziwiej i bardziej wiarygodnie emocjonalnie. Oczywiście to, co jest najważniejsze w Little Voice, to muzyka, w tym przypadku całkowicie oryginalna. Stworzona została przez Sarę Bareilles, wokalistkę, która między innymi komponowała muzykę do spektakli na Broadwayu. Ma to więc określony musicalowy styl oraz znaczenie fabularne, więc nie jest to przypadkowy zlepek scen z piosenkami. Do tego, co warto stanowczo podkreślić, doskonale wręcz wykorzystują one wokalny talent Brittany O'Grady grającej Bess. Jej urok, głos i energia to mocne atuty, które sprawiają, że łatwo się kibicuje jej postaci w drodze do zostania wokalistką. Little Voice brzmi przyjemnie, choć żaden utwór nie zapada na długo w pamięć. Little Voice mógł być świetnym dramatem muzycznym, gdyby scenariuszowo nie poszedł w tak ckliwe i banalne rejony. Przez to też emocjonalny wydźwięk serialu wyparowuje pod koniec. Im więcej dramatów w życiu Bess, tym serial gubi się w tym wszystkim i zapomina o tym, co było jego sercem. Szkoda, bo zwiastun zapowiadał coś więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj