W recenzji Niebiańskie pastwiska przywołuję powieść Leckie nie tylko ze względu na przynależność gatunkową - porównanie tych dwóch książek jest po prostu całkiem interesujące. Chociażby kwestia settingu: i tu, i tu mamy do czynienia z rozległym kosmicznym imperium, rozciągającym się na wiele systemów, rządzonym twardą ręką władcy cieszącego się poważaniem. Z tą równicą, że gdy u Leckie imperium stało u progu wojny domowej, u Majki owa wojna dogasa: po długiej i wyniszczającej walce ostatni bastion buntowników ma zostać zdobyty, rebelianci zniszczeni, a cesarstwo odbudowane – jeszcze potężniejsze i silniejsze. Jednak finalne zwycięstwo wcale nie oznacza końca wojny, wręcz przeciwne - obydwie strony prowadziły własne gry, stronnictwa konfrontowały się i spiskowały przeciw sobie, aż nawet najwytrwalsi zaczęli gubić się w sieci intryg. Jedno jest pewne: nowy konflikt wisi w powietrzu i nie wiadomo, kto okaże się w niej ważnym graczem. Grupka szeregowych żołnierzy? Ambitny arystokrata? Wierny agent służby? Szalony przywódca rebeliantów? Cwany prywatny detektyw? I gdzie, u licha, przebiega granica między „naszymi” a całą resztą? Inne podobieństwo Niebiańskich pastwisk do powieści Leckie wiąże się z trudnością ze zwięzłym zarysowaniem fabuły bez zbędnych spoilerów, przy czym u Majki wynika to nie z oszczędnej narracji, a wręcz przeciwnie - jej rozmachu, nieomalże rozbuchania. O ile jeszcze epilog wydaje się spokojny, o tyle pierwsze rozdziały od razu wrzucają czytelnika w sam środek zawieruchy, podsuwając mu bohaterów, opisy technologii i szczątkowy zarys geopolityczny, doprawiając to jeszcze bitewnym chaosem. Kto walczy, z kim i o co – to pytania, na które odpowiedzi przychodzą później, i tylko po to, by jakiś czas później kolejne rozdziały wszystko to podważyły. Majka rozbija narrację na kilka równolegle prowadzonych wątków i choć czytelnik spodziewa się, że wcześniej czy później się ze sobą splotą, czasem trudno się przestawić, gdy akcja z samego środka konfliktu nagle przeskoczy do łapsa prowadzącego sprawę zaginionego brata po drugiej stronie Wspólnych Przestrzeni. Ładnie rozciąga to intrygę, dodając jej rozmachu (przy okazji pokazując, że na wojnie każdy może zarobić swoje), choć jednocześnie sprawia, że w całej tej sieci spisków można się zwyczajnie pogubić – zwłaszcza że każdy zdaje się tutaj rozgrywać własną grę, kieruje się innymi ideami, a stronnictwa zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Źródło: Rebis
Być może nie byłoby tej kwestii, gdyby Niebiańskie pastwiska – wzorem Zabójczej sprawiedliwości – były dość kameralne i spokojne; tymczasem tutaj chwile przestoju zdają się w ogóle nie występować – akcja płynie wartko, intryga się kręci, a momenty, gdy wszystko ucicha, nawet jeśli nie popychają całości do przodu, pozwalają jej pęcznieć na boki. Pokój światów pokazał, że Majka umie świetnie szafować emocjami oraz budować atmosferę scen czy nawet całych rozdziałów, a Niebiańskie pastwiska nie są pod tym względem odmienne: namacalna obcość podczas Otwarcia Świątyni, chaos otwierającej powieść bitwy, nawet finałowa walka „Swarożyca” pełna szlachetnego patosu, choć jego działania to przecież ledwie epizod. Połączyć jedno z drugim i efekt jest piorunujący: całość połyka się w tempie ekspresowym i trudno oderwać się od książki w oczekiwaniu, co czeka w następnym rozdziale. Co jest, z uwagi na gęstą intrygę, momentami również nieco zwodnicze, bo można przypadkiem przeoczyć ważny element lub epizod (tych ostatnich jest zresztą całkiem sporo i mam wrażenie, że nie wszystkie znajdują satysfakcjonujące zakończenie, a inne – jak Tygrysia Flota i jej pojawienie się– sprawiają wrażenie lekkiego deus ex machina). Poprzednie powieści Majki przyzwyczaiły jeszcze do dwóch elementów: ciekawych postaci i interesujących, niekiedy zaskakujących konceptów. Jak to wygląda w Niebiańskich pastwiskach? Cóż, bohaterowie dają radę, choć chwilami brak im kolorytu Kutrzeby czy Grabińskiego. Łatwo polubić pragmatyzm Skorona czy prostoduszność Szczurzego Zada, darzyć Derwana szczerą nienawiścią i z zainteresowaniem oglądać przemianę Karola Oruzona, zdarzają się jednak również postacie mniej zajmujące, jak Pniak, który traci z czasem na charyzmie, lub Pies, który nie trafił do mnie zupełnie. Natomiast na poziomie konceptu znów mamy sporo dobra – tym razem pod postacią innergii, umożliwiającej szybką podróż poprzez przeskok do innej rzeczywistości, operującej innym pojęciem wymiarów (w tym czasu i przestrzeni). Nieco inaczej ma się sprawa z bytami zamieszkującymi świat innergii, które weszły w dość dziwny związek z ludzkością – ostatecznie nie każdego dnia spisuje się z bogami kontrakt na życie pośmiertne. Nie będę zdradzał na ich temat zbyt wiele, dość jednak powiedzieć, że znów mamy u Majki motyw świadomości kreującej rzeczywistość i subiektywnego spojrzenia/przeżycia mającego wpływ na otoczenie. Otoczenie, dodajmy, dość dziwne, bo pełne magów i kapłanów wspomagających żołnierzy wykorzystujących elektroniczne modyfikacje ciał, znajdujące się zresztą na czarnej liście, jako uniemożliwiające pełną radość z życia po śmierci. To również ma swoje implikacje, wynikające z charakteru relacji z inno światem, a za jego pomocą Majka, rozważając relację między nauką a religią, zdaje się rozprawiać zarówno ze skrajnym dogmatyzmem, jak i pójściem na myślowe (w tym wypadku: językowe) skróty. Niebiańskie pastwiska to powieść ze wszech miar godna polecenia. Nie jest idealna: czasem przydałoby się zaciągnąć hamulec i nieco zwolnić; niektóre wątki i postacie epizodyczne kończą w – nomen omen – próżni; część bohaterów jest dość schematyczna i nijaka, a trzeci akt wydaje się zbyt skondensowany, zwłaszcza w porównaniu do aktu pierwszego – sam nie obraziłbym się za dodatkowe sto, sto pięćdziesiąt stron. To wciąż jednak wciągająca, brawurowo napisana książka przygodowa, zachwycająca tempem, emocjami i pomysłami. Zdecydowanie warto mieć na półce.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj