Fabuła zapowiadała się całkiem ciekawie, bo od napadu na dużą firmę. Niejasne są motywy rabusiów, a jedyna wskazówka to fakt, że jedna z osób została postrzelona. Pikanterii i smaczku dodają, bardzo istotne dla odcinka, brak prądu oraz trudności z poruszaniem się po mieście, spowodowane fatalnym stanem pogody. To właśnie burza śnieżna jest tym razem głównym bohaterem i została dobrze wykorzystana, gdyż cały proces dedukcyjny Sherlocka został jak zwykle mocno przyspieszony.
Od dawna wydaje się, że najważniejszym aspektem dla twórców Elementary jest relacja pomiędzy Holmesem a Watson. Oprócz odcinka, w którym przybliżono nam postać kapitana Gregsona i detektywa Bella, serial cierpi na brak wyrazistych postaci drugoplanowych. Co jakiś czas pojawia się jakaś persona z przeszłości Sherlocka, jak chociażby „muza”, czyli dobra znajoma detektywa, ale są to bohaterowie epizodyczni, którzy na stałe nie zagoszczą w obsadzie. Ma to sporo minusów, gdyż na dobrą sprawę ciężar całej produkcji spoczywa na barkach dwójki bohaterów. Na szczęście Jonny Lee Miller i Lucy Liu to dobrzy aktorzy, którzy potrafią z przekonaniem odegrać swoje role. Z czego Miller ma więcej do roboty.
[image-browser playlist="591843" suggest=""]
©2013 CBS
Co denerwowało w dziewiętnastym odcinku, to sposób dedukcji Sherlocka. Nie mam pretensji do twórców, że nie poszli w stronę brytyjskiego odpowiednika, czy filmu z Downeyem Jr., gdyż można by ich posądzić o plagiat. Brak retrospekcji, czy spowolnienia czasu podczas dedukcji albo jeszcze innych trików jest odczuwalny. Za każdym razem Holmes musi tłumaczyć, w jaki sposób doszedł do pewnych wniosków, co jest niezwykle mało realistyczne. Brzmi to mniej więcej tak: „Podejrzany miał na ręku pyłek metalu, który pasował idealnie do lekko wyszczerbionej dziurki od klucza, do pokoju numer 10. Idąc tym tropem i sprawdzając klucz podejrzanego, doszedłem do wniosku, że właśnie tam próbował się włamać. A że odcisk buta…”, i tak dalej, i tak dalej. Można się pogubić. Nie wspominając, że amerykański Holmes jest specjalistą od wszystkiego: po rozstawie osi potrafi rozpoznać typ samochodu, markę i rok produkcji. Trochę to naciągane.
Nie wiadomo, w którą stronę chcą iść twórcy. Przydałyby się jakieś zawirowania fabularne. Sam fakt, że Joan Watson została wreszcie tym Watsonem, którego znamy (pomijając kwestie płci) – czyli pomocnikiem detektywa, a nie jego sponsorem – jest jak najbardziej trafiony. Nie wykorzystano jednak w pełni możliwości, jakie daje zmiana płci. Może jakiś mały romans? Albo chociaż pewne napięcie seksualne? Na razie twórcy boją się iść w tę stronę, ale po gestach aktorów da się wyczuć pewne podwaliny pod tę ideę.
Czekamy też na powrót ledwie zarysowanego wątku głównego, czyli sprawy doktora Moriarty’ego, wprowadzonego jako M. Wspólnie z Irene Adler może wprowadzi on wreszcie trochę powiewu świeżości do skostniałego schematu fabularnego Elementary. Bez odważnych kroków, serial ten pozostanie jedynie typowym średniakiem, któremu za każdy razem „czegoś brakuje”.