Jest takie specyficzne uczucie niepokoju, które czasem ogarnia widza podczas seansu. Film wzbudza dyskomfort, uwiera, sprawia, że w kinowym fotelu człowiek się kręci i nie może sobie znaleźć miejsca. "Child 44" do takich filmów należy. Pewnie ma na to wpływ duży poziom brutalności (uzasadnionej), który czasem każe wykrzywiać twarz i odwracać wzrok od kinowego ekranu, ale myślę, że jest w tym coś więcej. Coś nieuchwytnego, co możemy znaleźć tylko w niektórych filmowych dziełach. "Child 44" równocześnie opowiada jedną i wiele historii. Na ekranie śledzimy dramat jednostki uwięzionej w państwie totalitarnym rządzonym strachem i pełnym niemej rozpaczy. Jest tu też jednak historia miłości, która jak wszystko w tym świecie narodziła się z przerażenia, historia mordercy, który jakimś sposobem pojawił się w raju, historia nauki człowieczeństwa i historia Rosji, która nieśmiało przemyka gdzieś w tle. Prawdy historycznej jednak po tym filmie nie należy się spodziewać. Tom Hardy wciela się w rolę zagubionego chłopaka, któremu szansę na lepsze życie dała wojna. Służba w organach bezpieczeństwa to życie w miarę spokojne, stabilne i bezpieczne - o ile wykonuje się rozkazy i nie myśli zbyt wiele. Myślenie to coś, czego komunistyczny system nie wymaga i nie pochwala. Leo, bohater Hardy'ego, zaczyna stawać się niewygodny, gdy w końcu postanawia samodzielnie wyciągać wnioski z wydarzeń, które dzieją się wokół niego. Zagadkowa sprawa morderstwa jest jak cyngiel, który pociąga za sobą mnóstwo konsekwencji. [video-browser playlist="686242" suggest=""] "Child 44" wygrywa przede wszystkim aktorstwem - Hardy i partnerująca mu Noomi Rapace wypadają świetnie w surowych, oszczędnych rolach, zbudowanych na wyrazie twarzy, geście, spojrzeniu. Między nimi jest magnetyczna więź, która sprawia, że w relację Leo i Raisy wierzy się nie bez zająknięcia. Dobrze wypada także dalszy plan - Kinnaman czy Considine. Bolączką "Child 44" jest rozwarstwienie fabuły i próba ukazania zbyt wielu zmiennych. Połączenie kameralnego dramatu, thrillera i kryminału momentami zgrzyta. Wszystkiego jest za dużo, akcenty nie zostały rozplanowane tak jak powinny. To jednak ostatecznie nie zmienia pozytywnego wrażenia, jakie zrobił na mnie ten film. Dałam się wciągnąć, dałam się pochłonąć, zagrano mi na właściwych strunach. Mimo kilku nieudanych scen oraz zbyt naciąganych rozwiązań wizja świata u Espinosy mnie uderzyła i poraziła. Znalazłam tam emocje, których szukam w kinie. Znalazłam refleksję. Bardzo jednak rozczarowująca jest końcówka filmu, której już naciągania wybaczyć nie mogę. Wyszło bardzo nienaturalnie, bardzo po hollywoodzku i bardzo na siłę. Wszystkie wątki chciano rozwiązań w kilka minut i chciano to zrobić z przytupem. Wyszło odwrotnie - bardzo mdło. Nie sposób jednak nie doceniać tego filmu za klimat, aktorstwo, interesującą historię, duże wyczucie ironii i prześmiewczy charakter, jaki pokazywał momentami w scenach bezpośrednio związanych z Rosją i jej władzą. Czytaj również: Powstanie sequel „Bez litości” z Denzelem Washingtonem "Child 44" to jeden z tych filmów, o których każdy ma inne zdanie, więc warto pójść do kina, by wyrobić sobie swoje własne. A przed seansem zainteresowanym polecam obejrzeć film "Obywatel X", który opowiada historię Rzeźnika z Rostowa i będzie świetnym wprowadzeniem (oraz rozszerzeniem) do historii, którą opowiedział nam Espinosa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj