Tajne wojny to znakomita opowieść rozbijająca w perzynę i zakładająca na nowo komiksowy świat Marvela. Rozmachu jest tu tak dużo, że można by nim obłożyć kilka innych serii. Scenarzysta Jonathan Hickman nie zapomina jednak o tym, by jego historia miała także swój intymny wymiar.
Jak doskonale wiemy, w świecie komiksów uniwersa nieustannie się rozrastają - z prędkością karabinu maszynowego pojawiają się w nich nowe postacie, zdarzenia, lokacje. Z biegiem czasu rzeczywistość herosów powiększa się do tego stopnia, że nawet uważnemu czytelnikowi nastręczy ona wielu problemów w trakcie lektury. I DC, i Marvel porządkują więc całą sytuację w ramach szeroko zakrojonych crossoverów, które z jednej strony podsumowują dotychczasowe wydarzenia, z drugiej zaś ustawiają fundamenty pod to, co dopiero nastąpi. W Domu Pomysłów człowiek od zadań specjalnych,
Jonathan Hickman, przez lata przygotowywał odbiorców na event
Secret Wars. Już na poziomie tytułu nawiązuje on do słynnej serii z lat 1984-1985, podkreślając tym samym, jak ważna to opowieść dla całego świata Marvela. Pełna fabularnego rozmachu, nasycona akcją do granic, w całe multiwersum wnosząca i świeży powiew, i de facto konstytuująca go na nowo. Siedem dekad historii Domu Pomysłów odbiło się tu głośnym echem, a czytelnik zapewne poczuje gdzieś podskórnie, że jest świadkiem i zarazem uczestnikiem komiksowej rewolucji.
Droga do
Tajnych wojen pełna jest wybojów i zakrętów; by prześledzić ją całą, należy sięgnąć po inne serie, wydane w Polsce pod tytułami
Avengers,
New Avengers,
Nieskończoność i
Avengers: Czas się kończy. To z nich dowiadywaliśmy się, że multiwersum trzęsie się w posadach w wyniku inkursji, zderzeń poszczególnych uniwersów, przez które kolejne z nich ulegały zniszczeniu. Choć Mściciele dwoili się i troili nad rozwikłaniem całej zagadki, zagłada Wszechświata i tak stała się nieuchronna. Ostatecznie na trajektorię kolizyjną weszły ze sobą dwa ocalałe światy: Ziemia-616, główna arena Marvela, i Ziemia-1610, na której rozgrywają się wydarzenia z serii
Ultimate. Następuje kres wszystkiego, nawet jeśli mała grupa bohaterów i tak ujdzie z życiem. Będą oni musieli rzucić wyzwanie Doktorowi Doomowi, samozwańczemu bogowi, który dzieli i rządzi na tzw. Bitewnym Świecie - ostatniej planecie, stworzonej ze strzępów rzeczywistości. Jej dystopiczny i posępny pejzaż przytłacza; lokacja podzielona jest na kilka sektorów, które stanowią w gruncie rzeczy odbicia konkretnych części dawnego multiwersum. Mnóstwo tu strachu, policyjny terror armii Thorów postępuje, a wybuch wielkiego starcia wydaje się kwestią czasu. Tym bardziej, że nad planetą pojawiły się dwie tajemnicze kapsuły ratunkowe...
Śpieszę z uspokojeniem czytelników: nawet jeśli
Tajne wojny to wielowątkowa opowieść, hołdująca w dodatku całemu uniwersum Marvela, nie powinniście mieć większych problemów z odnalezieniem się w fabularnych zawiłościach, gdy tylko potraktujecie komiks jako osobną historię. Zwraca przede wszystkim uwagę jej uniwersalny wymiar, rozpostarty gdzieś pomiędzy znajomo brzmiącym i wyglądającym postapokaliptycznym krajobrazem a działaniami doskonale nam znanych postaci. Herosi robią tu raz za bogów, raz za aniołów, przy czym bardziej niż klasyczny podział na dobro i zło Hickman chce eksponować walkę charakterów i koncepcji, by nie powiedzieć po prostu: ideologii. Zamaszyste posunięcia narracyjne i spektakularny rozmach świata przedstawionego zaczną doskonale kontrastować z tym, co scenarzystę paradoksalnie zdaje się interesować jeszcze bardziej - kameralnych sekwencjach z rozmowami poszczególnych postaci. Dzięki temu niektóre kadry jawią się jak prawdziwe perełki - choćby wtedy, gdy Luke Cage i Iron Fist ruszają na ratunek poszkodowanemu, czy wtedy, gdy na pożegnalnym przyjęciu Kingpina pojawia się Punisher. Działają tu w zasadzie wszyscy, przy czym bohaterowie nie są bezmyślnymi marionetkami w rękach Hickmana. To herosi i złoczyńcy (choć ten podział również ulega zamazaniu) z krwi i kości, podparci całym spektrum motywacji, rozbudowani charakterologiczne. Bywa emocjonalnie, jeszcze częściej dramatycznie, a przecież coś dla siebie znajdą tu również fani większych niż życie jatek.
Kapitalny scenariusz eventu rezonuje jeszcze w znakomitej warstwie graficznej. Jej autor,
Esad Ribic, jest w swojej pracy i do bólu precyzyjny, i pozwala sobie na odrobinę artystycznej nonszalancji - efekty mogą zapierać dech w piersiach. Już pierwsze szerokie panoramy Bitewnego Świata uświadamiają odbiorcę, do jak monumentalnej i jednocześnie przygnębiającej lokacji właśnie trafił. Takich paradoksów w pracy Ribica znajdziemy jeszcze więcej, a rysownik znajduje odpowiednią równowagę pomiędzy potężnymi bitwami a intymnymi sekwencjami z małą grupą bohaterów. Czytelnik nie przejdzie obojętnie również wobec całej feerii barw i świateł, która okrasza kolejne kadry. Znajdziemy tu całe spektrum kolorów; gdy trzeba, niebo nad Bitewnym Światem się rozświetla, by w innym miejscu oddawać mrok, gdzieś na symbolicznym poziomie będący przecież wyznacznikiem nowego imperium Doktora Dooma.
Tajne wojny to z całą pewnością jeden z najważniejszych komiksów Marvela ostatnich lat. W przeciwieństwie do niektórych innych eventów tego typu, trafia on do czytelnika tak poprzez swoje znaczenie, jak i samą fabułę. Co więcej, dla uniwersum Domu Pomysłów staje się prawdziwą rewolucją, nowym otwarciem dla świata, z którym odbiorcy zapoznawali się przez dekady. Jest tu wszystko to, o czym marzą i zagorzali fani, i laicy powieści graficznych: przemyślana narracja, pędząca na łeb na szyję akcja, monstrualne bitwy, zaskakujące zwroty akcji i jeszcze zaglądanie do umysłów poszczególnych bohaterów. Już sam ten fakt sprawia, że
Tajne wojny stają się pozycją obowiązkową dla miłośników trykociarzy. A przecież dochodzi jeszcze fakt, że nowi czytelnicy będą mogli z tego komiksu dowiedzieć się, co w Marvelu piszczy. To o tyle ważne, że może on stać się inspiracją dla kinowego świata Domu Pomysłów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h