The Mandalorian ma zaskakującą strukturę odstającą od standardów świata seriali. W końcu drugi odcinek trwa niespełna 30 minut (więcej, jeśli licząc prawie 6 minut napisów końcowych), więc jest to zaskoczenie. Podwójnie z uwagi na to, że oglądając odcinek, kompletnie tego się nie czuje. Jon Favreau (twórca, showrunner) oraz Rick Famuyiwa (reżyser odcinka) konstruują go tak, że tempo jest szybkie, dynamiczne, a akcji nie brakuje. Nie pozostawiają jednak wrażenia, że seans mija raz dwa i było za krótko. Biorąc pod uwagę brak zapychaczy i to, że po prostu cały czas coś się dzieje, to staje się rozrywką dość intensywną. Nie wiem, czy taki sam pozytywny efekt można byłoby w tym przypadku osiągnąć z dłuższym formatem. Drugi odcinek jest teoretycznie spokojnym, dalszym wprowadzaniem widza w klimat oraz w świat Gwiezdnych Wojen, jednocześnie znajomy i pełny świeżych rozwiązań. Każdy gracz dostrzeże, że konstrukcja odcinka, w którym notabene pada niezwykle mało słów, przypomina trochę grę RPG, e której tytułowy Mandalorianin wyrusza na typową misję (lub jak kto woli quest). Bynajmniej nie traktuję tego jako wadę, bo Favreau tworzy to dość świadomie, pozwalając widzom na stopniowe wciąganie się do świata przedstawionego i poznawanie głównego bohatera. A ten, o dziwo, nie jest jakimś perfekcyjnym wojownikiem, co ten odcinek doskonale udowadnia. Nie wszystko mu wychodzi, popełnia błędy, a przez to też jest ludzki, bo w odróżnieniu od choćby Luke'a Skywalkera czy Rey nie jest idealnym bohaterem ze świata Gwiezdne Wojen. Jest zwyczajnym facetem o określonych umiejętnościach i ograniczeniach. Cieszy fakt, że Mandalorianin jest właśnie taką postacią, bo Gwiezdne Wojny potrzebują więcej właśnie takich bohaterów. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że na razie The Mandalorian jest wielką niewiadomą, bo poza kwestią malca, nic nie wiemy o fabule tego sezonu lub całego serialu. Z jednej strony to plus, bo twórca daje czas sobie i widzom, aby wejść w ten świat i poczuć klimat, ale z drugiej strony wydaje się, że szybko się to zmieni. Widać, że pomimo odcinkowej konstrukcji The Mandalorian ma bardziej filmową konstrukcję, więc jesteśmy tak jakby na pierwszych 40-50 minutach filmu. Jak każdy chciałbym już bardziej poznać tę historii, by wyrobić sobie zdanie, czy w ogóle jest tu ciekawa fabuła, ale Favreau wypełnia czas ekranowy skrupulatnie. Trudno więc jakoś szczególnie narzekać. Zwłaszcza że ten odcinek raczej ma znaczenie dla fabuły, bo obserwujemy tworzącą się więź pomiędzy Mandalorianinem, a - nazwijmy go umownie - małym Yodą (notabene kukiełka stworzona przez speców od efektów wygląda kapitalnie! A scena z jedzeniem jaszczurki dość... zaskakująca, aczkolwiek, biorąc pod uwagę kulinarne gusta Yody, nie powinno nas dziwić, że ta rasa ma dziwne upodobania). Czuć, że to, co pomiędzy nimi zostaje tutaj stworzone, będzie mieć znaczenie w kolejnych odcinkach i na pewno też dla decyzji samego bohatera, który - jak przypuszczam - nie odda go imperialnym. Zauważmy też ważny fabularny koncept zasygnalizowany w tym odcinku dość dosadnie - grupa Trandoshan, która napadła Mandalorianina również była z Gildii, więc obserwujemy tutaj jakiś podejrzany proceder. Czyżby Greef wkopał bohatera, dając zlecenie komu popadnie? Także trudno nazwać ten odcinek zapychaczem, skoro różne fabularne elementy się w nim pojawiają i wydają się istotne. Po pierwszym odcinku wszyscy zastanawiali się, po co mały Yoda resztkom Imperium? Ostatnia scena, która w sposób klimatyczny, ale nie perfekcyjny (tu aż prosiło się o wykorzystanie tematu Mocy Johna Williamsa) potwierdza teorię fanów o tym, że rasa Yody ma predyspozycje do używania Mocy. Maluch uratował Mandalorianina przed dużym potworem i mimo wszystko zaskoczył prawdopodobnie każdego. Kto mógłby oczekiwać, że właśnie użyje on Mocy? Skoro to dopiero dziecko bez szkolenia Jedi, a wyraźnie używa jej świadomie jak mistrz Jedi. To jest zagadka, która napędza główny wątek sezonu w tym odcinku i za to duży plus. Cieszy fakt, że Jon Favreau, wymyślając sceny akcji, stara się cały czas zaskakiwać nowymi i ciekawymi rozwiązaniami. Niespodziewany napad Jawów na statek Mandalorianina jest właśnie takim pomysłem. Z jednej strony jest to coś znajomego, bo znamy postacie oraz ich Piaskoczołg z części IV, ale z drugiej strony ich ukazanie jest świeże i emocjonujące. Ktoś oczekiwał, że Jawowie to takie waleczne maluchy? Starcie podczas próby wdrapania się na Piaskoczołg jest ekscytujące, a wszelkie akcenty akcji, zaskoczeń i humoru (końcowe rozstrzelanie do tego pasuje) może się podobać. Dzięki temu widzowie mogą zobaczyć coś nowego, a tego wszyscy oczekują po Gwiezdnych Wojnach. Zresztą starcie Mandalorianina z bestią w błocie (plus, że w końcu bohatera trochę mocniej pokiereszowało) również jest pokazem tego, jak Favreau podchodzi do opowiadania historii. Dzięki jego zamysłom trudno oglądać z pewnością, że bohaterowi na pewno wszystko się uda, bo widzimy, że tak nie jest. Gdyby nie mały Yoda, byłby to koniec tytułowej postaci. Tego typu sceny pod względem realizacyjnym znowu udowadniają, że budżet został świetnie wydany, a jakość na poziomie kinowym nadal jest zachowana. Wciąż czuć, że to Gwiezdne Wojny. The Mandalorian dał nam ekscytujący i intensywny wstęp, który pozwolił wejść w ten świat i w jakimś stopniu poznać Gwiezdne Wojny na nowo. Tropy fabularne są na drugim planie, ale liczę, że od trzeciego odcinka to się zmieni. Jest dobrze, świeżo, emocjonujące i klimatyczne, ale najwyższy czas, by skupić się na historii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj