Cieszy mnie fakt, że w Troy: Fall of a City twórcy korzystają z dobrego motywu z pierwowzoru, jakim jest udział bogów w konflikcie Troi z Grekami. W świecie miniserialu widzimy, że ich gra rozpoczyna się jeszcze przed wybuchem wojny i jest kontynuowana w jej trakcie. Poszczególni bogowie wybierają swoją stronę konfliktu, obdarzając ją błogosławieństwem. I w tym miejscu można poczuć trochę niedosyt, bo choć czuć ich wpływ na wydarzenia, w pierwszych trzech odcinkach ich udział jest niewielki. Myślałem, że zmieni to w 3. odcinku, w którym niestety bogowie praktycznie nie występują. To sprawia wrażenie marnowania motywu, który mógłby nadać temu serialowi więcej wyrazu i charakteru. A tego niestety mu brak. Przedpremierowe kontrowersje dotyczyły pokazania Achillesa oraz Zeusa. Obie postacie są grane przez czarnoskórych aktorów, więc różnica w stosunku do poprzednich adaptacji tej historii jest znacząca. Ba, to jest sprzeczne z wizerunkami tych postaci w popkulturze, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Dla mnie nie jest problemem kolor skóry postaci, bo to przynajmniej jest jakaś próba pokazania kogoś inaczej. Problem polega na tym, że jest ona kompletnie nieudana. Achilles i Zeus to postacie nijakie, puste, pozbawione charakteru i ikry. Gdybyśmy w serialu nie dowiedzieli się, że to te określone osoby, trudno byłoby to wywnioskować z ich kreacji Nie winię nawet aktorów, bo to wyraźnie wina kiepskiego scenariusza, który ma źle rozpisane postacie. I nie tylko te. Właśnie największym problemem tego miniserialu są postacie i casting. Nie ma tutaj nikogo, kto by w najmniejszym stopniu mógł wybić się ponad ekranową przeciętność. Dostajemy mało charakterystycznych aktorów, którzy nie są w stanie sprostać naturalnym porównaniom z z postaciami, które były w przeszłości lepiej odtworzone. To jest tak naprawdę najmniejszy kłopot, bo nie zawsze trzeba porównywać. Bez tego nie ma tutaj postaci ciekawych, wyrazistych czy wzbudzających jakieś emocje. Jest to grupa osób pozbawionych wyrazu, mdłych, nudnych i w dużej mierze przeciętnie zagranych. Po trzech odcinkach nie ma żadnej charakterystycznej jednostki, która w jakiś sposób miałaby się wyróżniać. A to sprawia, że trudno zaangażować się w opowieść, gdy bohaterowie są nam obojętni. A gdy już musimy podczas seansu przypominać sobie, że to jest Hektor, Odyseusz czy Achilles, to jest już naprawdę źle. Żaden nie jest w stanie wbić się nam w pamięć i stać się tą postacią. Po prostu powstaje taka kuriozalna sytuacja, że oglądamy serial i mamy świadomość oglądania aktorów, nie postacie, które grają. A i tak najgorszej wypada Helena Trojańska, z której zrobiono... brunetkę. Nie mogę odmówić aktorce urody, ale... podobnie jak reszta obsady, jest pozbawiona charakteru i tego czegoś, co sprawia, że rozumiemy, dlaczego ta wojna toczy się o tę osobę. Czegoś, co choćby miała Diane Kruger w ostatniej kinowej wersji z Bradem Pittem. Najwyraźniej ważniejsze dla twórców było feministyczne przesłanie o emancypacji kobiet, które jest nieudolnie przekazywane przez Helenę w kilku scenach. W tym wszystkim zdarzają się wyjątki, które momentami wychodzą ponad przeciętność. Takim jest Agamemnon i jego wątek związany z córką. To jest właśnie coś, co mogło nadać charakter serialowi, gdyby inne wątki szły z tym parze. Mamy bowiem rzecz bardzo emocjonalną, gdzie dylemat moralny jest dobrze akcentowany, a aktor buduje dramat swojej postaci w sposób przekonujący i wzbudzający emocje. Takim sposobem więcej sympatii wzbudza przywódca Greków otoczony przez puste nazwiska, a nie Trojanie, którym powinniśmy kibicować. Gdyby chociaż ten serial nadrabiał realizacją, to można byłoby na to i owo przymknąć oko. Niestety, ale BBC i Netflix wyraźnie nie dali dobrego budżetu, bo taniość jest szybko zauważalna. Scenografie i kostiumy są poprawne i nic nie razi w oczy, a krajobrazy wykorzystane w miniserialu budzą podziw. Szkoda tylko, że gdy dochodzi do tego, co mogłoby zapewnić o rozrywkowym charakterze, nikt nie jest zainteresowany by to pokazać. Pierwsza bitwa trwa może kilka sekund, bo dostajemy cięcie i skupienie na romansach i polityce. Szkoda, bo są momenty, gdzie twórcy tego serialu nie boją się przemocy (jest jedna obrazowa scena przebicia włócznią przez buzię) czy obrazowej nagości. Decyzja o braku pokazanie nawet małej bitwy przez 3 z 8 odcinków nie jest dobra, bo nie obiecuje poprawy w przyszłości. W tym wszystkim czuć, że twórcy mieli jakiś pomysł na ukazanie życia w Troi, na to, by Parys był czymś więcej niż bawidamkiem, który bez sensu doprowadził do wojny. Realizacyjnie jednak ten serial po raz kolejny udowadnia, że Brytyjczycy nie mogą się brać za produkcje, które wyraźnie wymagają budżetu. Radzą sobie nieźle w lżejszych klimatach przygodowych, ale gdy mamy fabuły ambitniejsze i bardziej wymagające, to wychodzą braki. Trudno powiedzieć, czy to tylko budżetowe, czy jest to kwestia braku doświadczenia w kreowaniu telewizyjnych widowisk, które mają zachwycać rozmachem. W dobie telewizji, gdzie Netflix, HBO i inni najwięksi gracze wydają po 100 mln dolarów na sezon, braki Troy: Fall of a City są jeszcze bardziej uwypuklone. Tak, że mam wrażenie, jakbym oglądał serial z lat 90., a nie produkcję stworzoną w 2018 roku. Tak dobra historia zasługuje na więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj