To było oczywiście do mamy, a nie do mnie. Bo, po pierwsze, m n i e nigdy nie pokazali żadnych zdjęć, a po drugie – jeśli sami jeszcze nie załapaliście – słowo „kochanie” niespecjalnie do mnie pasowało. Ciężarówka zatrzymała się przed głównym wejściem, czyli wielkimi czerwonymi drzwiami. Faceci wyskoczyli z kabiny i przeszli na tył wozu. Chyba im się śpieszyło. Przypuszczam, że chcieli wyjechać przed zmrokiem. Nie dziwię się im. Przeszło mi przez myśl, że gdybym wcisnął im trochę gotówki, pozwoliliby mi się schować na pace i zabrali ze sobą. – Wygraliśmy na loterii, czy co? – spytałem, kiedy wszyscy gramoliliśmy się z samochodu. Byłem tak zesztywniały, że ledwie mogłem się wyprostować. – Dawniej tak właśnie budowano domy na plantacjach – powiedziała mama, jak gdyby to wyjaśniało, skąd wzięliśmy szmalec na taką stodołę. Albo – skoro już o tym mowa – po co mielibyśmy ją kupować, nawet jeśli było nas stać? Ruszyliśmy w stronę głównych drzwi za tatą, który wszedł do środka bez pukania. Przez chwilę wydało mi się to dziwne, ale potem przypomniałem sobie, że przecież ten dom należy do nas. A to było jeszcze dziwniejsze. Ciekawe, od jak dawna stał niezamieszkany? We wnętrzu panowała cisza. Podłogę w wielkim holu wejściowym zrobiono z drewna, co nie było specjalnym zaskoczeniem, ale to, że była perfekcyjnie wypolerowana było pewną niespodzianką. No bo kto poleruje podłogę, po której nikt nigdy nie chodzi? Po lewej i prawej stronie znajdowały się drzwi i korytarze, a na wprost wejścia pięły się ogromne schody. W połowie wysokości rozdzielały się na dwa balkony górnego piętra, skąd prowadziły kolejne drzwi i korytarze. A na środku staliśmy my – troje obcych ludzi w domu, który choć należał do nas, to jednak nie był nasz. – Halo?! – zawołał ojciec po chwili. – Jest tu kto?! Przysięgam, że w tej ciszy można by usłyszeć upadającą szpilkę. I wtedy coś faktycznie upadło, ale na zewnątrz – dobiegło nas głuche łupnięcie, jak gdyby jeden z gości od przeprowadzki nie zdołał utrzymać skrzynki. Miałem nadzieję, że to nie była skrzynka z moimi gratami, ale nawet się nie obejrzałem. Mama i ojciec też nie. Odniosłem wrażenie, że wszystkich nas pochłonęła cisza tego domu. Uczucie było takie, jakby ktoś napełnił mi uszy klejem. – Halo? – ponownie zawołał ojciec, robiąc kolejny krok w głąb holu. I wtedy z balkonu, obijając się echem o ściany, uderzył nas wrzask. Mało się nie sfajdałem. Mama i ojciec też podskoczyli. Po pierwszym wrzasku rozległ się drugi, a po nich wariacki śmiech, jaki się słyszy, przechodząc obok drzwi pierwszej klasy po dzwonku na przerwę śniadaniową. Jedne z drzwi na balkonie się otworzyły i wypadła z nich grupka dzieciaków. Było ich pięcioro, a właściwie pięć – samych dziewczynek. Wszystkie w wieku mniej więcej dziesięciu lat. – Hej! – krzyknął ojciec, przebijając się przez piskliwe wrzaski spadające na nas po schodach jak bomby rurowe. Dziewczynki zatrzymały się u szczytu schodów. To był obrazek jak wyjęty z kreskówki: pierwsza stanęła jak wryta, a pozostałe wpadły na nią jak kaczuszki ślizgające się po zamarzniętym stawie i gapiły się na nas z rozdziawionymi buziami. Plus był taki, że przestały się drzeć, więc wiecie: mizerna, licha, ale jednak ulga. Otwarciu kolejnych drzwi nie towarzyszył wybuch potępieńczego wrzasku, pojawił się za to rozczochrany kędzierzawy okularnik w wieku dwudziestu kilku lat, z marsem na czole. – Dziewczęta – powiedział tonem, z którego było wiadomo, że powtarzał to już milion razy i spodziewa się kolejnego miliona. – Co wam mówiłem o hałasie? – I wtedy spojrzał ponad balustradą balkonu i nas zobaczył. – Aha! – wykrzyknął, jakbyśmy byli jego dawno zaginioną rodziną. – To na pewno państwo Strombergowie! Witamy! – Dzień dobry – odezwali się rodzice jednym głosem. Ja nic nie powiedziałem, ponieważ mój mózg wciąż upierał się przy wersji, że to wszystko jest jakimś dziwacznym snem. – To Strombergowie, rodzina, która kupiła las. – Facet zwrócił się do dziewczynek. – Jestem Tomas – dodał, jak sądzę, zwracając się do nas. – Kończę raport. Zapiszę go tylko i już schodzę. Momencik, dobrze? – Jasne. – Ojciec kiwnął głową. Tomas wrócił do pokoju i po sekundzie znów się pojawił. – Hej! – zawołał. – Mówili wam o dzieciach, prawda? Mama i ojciec się roześmiali, po raz kolejny uznając ten mega fuckup za sytuację całkowicie normalną. – Tak, tak – odpowiedziała mama z uśmiechem. Uświadomiłem sobie, że od dawna nie widziałem jej szczerze uśmiechniętej. – Mówili nam o dzieciach. Ale mnie nikt o nich nie wspomniał. Przełożył: Mateusz Rulski-Bożek
Strony:
  • 1
  • 2
  • 3 (current)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj