Zmiennokształtni, idąc w ślady wampirów, ujawniają się światu. Sookie, oczywiście, doskonale wie o ich istnieniu, w końcu jej brat zmienia się w panterę w czasie pełni, a szef Sam Marlotte jest jednym z nich. Na początku wszystko idzie dobrze, do czasu, kiedy na tyłach baru Sama zostaje odnalezione zmaltretowane ciało zmiennokształtnej. Sookie zgadza się wykorzystać swój talent do wytropienia zabójcy. Nie zdaje sobie, jednak, sprawy, że istnieje większe zagrożenie niż morderca, który pojawił się w Bon Temps - rasa nieludzkich istot, starszych, potężniejszych i bardziej tajemniczych niż wampiry i wilkołaki, gotująca się do wojny…

Tytuł: Martwy i nieobecny

Autor: Charlaine Harris

Seria: Sookie Stackhouse

ISBN: 978-83-7480-235-2

Tłumaczenie: Ewa Wojtczak

Oprawa: miękka

Format: 125x195

Liczba stron: 368

Cena: 35,00

Hatak.pl jest patronem medialnym wydawnictwa.

[image-browser playlist="605007" suggest=""]

Charlaine Harris
Martwy i nieobecny
(fragment)


Rozdział pierwszy

– Wampiry rasy białej nigdy nie powinny nosić ubrań w tym kolorze – oznajmił prezenter telewizyjny. – Sfilmowaliśmy z ukrycia Devon Dawn, która jest wampirem zaledwie od dziesięciu lat, gdy ubierała się na nocne wyjście na miasto. Popatrzcie na ten strój! Dziewczyna podjęła same niewłaściwe decyzje!
– Co ona sobie myślała?! – wtrąciła jadowitym głosem jego koleżanka. – Wyraźnie utknęła w latach dziewięćdziesiątych! Spójrzcie na tę bluzkę, jeśli można tak nazwać ten skrawek materiału. Skóra Devon aż krzyczy o kolor, a jaki odcień dziewczyna wybiera? Kości słoniowej! Przez to jej skóra wygląda na przezroczystą.
Przerwałam wykonywaną w tym momencie czynność, czyli wiązanie buta, chciałam bowiem zobaczyć, co się zdarzy, kiedy dwoje przedstawicieli wampirzej policji modowej wtargnie do domu nieszczęsnej ofiary – och, przepraszam, chciałam powiedzieć, szczęściary – która otrzyma niezamawianą stylizację czy wręcz metamorfozę. Na pewno nieszczęsna ucieszy się, gdy odkryje, którzy przyjaciele nasłali na nią parę „funkcjonariuszy”.
– Nie sądzę, żeby to się dobrze skończyło – zauważyła Octavia Fant.
Chociaż moja lokatorka Amelia Broadway w jakimś sensie ściągnęła Octavię do mojego domu – opierając się na luźno rzuconym przeze mnie zaproszeniu, które wypowiedziałam w chwili słabości – całkiem dobrze się dogadywałyśmy, mieszkając we trzy.
– Devon Dawn, to jest Bev Leveto z programu „Najlepiej ubrany wampir”, a ja jestem Todd Seabrook. Zadzwoniła do nas twoja przyjaciółka Tessa i powiedziała nam, że potrzebujesz pomocy w kwestiach mody! Potajemnie filmowaliśmy cię przez ostatnie dwie noce i... aaach! – Blada ręka błysnęła przy szyi Todda, która zniknęła, a po gardle pozostał jedynie ziejący na czerwono otwór. Kamera, jakby zafascynowana, na chwilę zatrzymała się na tym widoku, toteż widzieliśmy, jak Todd pada na podłogę, ale już chwilę później mogliśmy zamiast tego śledzić walkę, która rozgrywała się pomiędzy Devon Dawn i Bev.
– Cholera – mruknęła Amelia. – Wygląda na to, że Bev zwycięży.
– To lepiej w sensie strategicznym – odparłam. – Zau­ważyłaś, że pozwoliła, aby Todd przeszedł pierwszy przez drzwi?
– Mam ją, trzymam! – obwieściła triumfalnie Bev. – Devon Dawn, zanim Todd odzyska mowę, wspólnie przejrzymy twoją szafę. Dziewczyna, która zamierza żyć wiecznie, nie może sobie pozwolić na zły gust. Wampiry nie powinny tkwić w przeszłości. Wręcz przeciwnie, musimy wyprzedzać modę!
– Ale ja lubię moje ubrania! – zapiszczała Devon Dawn. – Są częścią mnie, tego, kim jestem! W dodatku złamałaś mi rękę.
– Przecież ci się zrośnie. Słuchaj, nie chcesz chyba być znana jako mała wampirzyca, która ubiera się tandetnie, prawda? Nie chcesz tkwić w przeszłości!
– Nie, cóż, chyba nie...
– To świetnie! Pozwolę ci teraz wstać. A sądząc po kaszlu Todda, mój partner bez wątpienia czuje się lepiej.
Wyłączyłam telewizor i zawiązałam drugi but, ale jeszcze przez chwilę kręciłam głową, myśląc o tym nowym nałogu Amerykanów, czyli wampirzych reality show. Wyjęłam z szafy czerwony płaszcz. Jego widok przypomniał mi, że ja również mam niejakie, absolutnie rzeczywiste, problemy związane z pewnym wampirem; przez dwa i pół miesiąca od przejęcia wampirzego królestwa Luizjana przez nieumarłych z Nevady, Eric Northman na okrągło zajmował się utrwalaniem swej pozycji w nowym reżimie i szacowaniem resztek, które pozostały ze starego.
Z tego też względu wciąż odsuwała się w czasie pogawędka, którą mieliśmy odbyć, a której tematem powinny być „nowe” wspomnienia Erica dotyczące naszego niezwykłego i intensywnie spędzonego razem okresu, kiedy Northman z powodu pewnego zaklęcia tymczasowo stracił pamięć.
– Co zamierzacie robić dziś wieczorem, gdy będę w pracy? – spytałam Amelię i Octavię, ponieważ znudziły mi się rozmowy o bzdurach.
Włożyłam płaszcz. W północnej Luizjanie nie mamy mrozów typowych dla „prawdziwej” Północy, teraz na dworze były zaledwie cztery stopnie Celsjusza, a kiedy wyjdę z pracy, będzie jeszcze zimniej.
– Mnie zabiera na kolację siostrzenica z dziećmi – odparła Octavia.
Obie z Amelią posłałyśmy sobie zaskoczone spojrzenia, podczas gdy starsza kobieta nadal pochylała głowę nad bluzką, którą cerowała. Wiedziałam, że Octavia zobaczy się z siostrzenicą po raz pierwszy, odkąd przeprowadziła się z jej domu do mojego.
– Sądzę, że wraz z Trayem wpadniemy dziś do baru – rzuciła Amelia pośpiesznie, starając się przerwać krótką ciszę.
– Czyli zobaczymy się w „U Merlotte’a”.
Jestem tam barmanką od lat.
Octavia bąknęła: „Och, wzięłam nitkę niewłaściwego koloru” i poszła korytarzem do swojego pokoju.
– Przypuszczam, że nie widujesz się już z Pam? – spytałam Amelię. – Zauważyłam, że ty i Tray spotykacie się regularnie.
Głębiej wsunęłam biały podkoszulek z krótkim rękawem w czarne spodnie i popatrzyłam w stare lustro wiszące nad gzymsem kominka. Włosy już wcześniej ściągnęłam w zwykły koński ogon stanowiący moją fryzurę do pracy. Dostrzegłam teraz zabłąkany długi jasny włos na czerwonym płaszczu i zdjęłam go.
– Och, Pam była dla mnie jedynie przerywnikiem, krótką rozrywką. Jestem pewna, że ona odczuwa to samo. I naprawdę lubię Traya – wyjaśniała Amelia. – Wydaje mi się, że nie obchodzą go pieniądze mojego ojca, nie martwi się, że jestem czarownicą, a w sypialni sprawuje się tak, że ziemia drży. Więc dobrze nam razem.
Uśmiechnęła się lubieżnie. Może i wygląda jak wysportowana mamuśka – krótkie lśniące włosy, białe zęby, jasne oczy – ale wiedziałam, że bardzo lubi uprawiać seks, i to (według moich standardów) dość różnorodny.
– Tray jest dobrym człowiekiem – podsumowałam krótko. – Widziałaś go już we wcieleniu wilka?
– Nie, ale z góry się cieszę na to doświadczenie.
Bezwiednie odczytałam w tym momencie z głowy Amelii, która była dla mnie pod tym względem niemal „przezroczysta”, pewną myśl i szczerze mnie ona zaskoczyła.
– Tak szybko? Ujawnienie?
– Nie rób tego. – Amelii zazwyczaj nie przeszkadzały moje zdolności telepatyczne, dziś jednak nie miała dla mnie zrozumienia. – Sama widzisz, że muszę czasami dochowywać sekretów innych osób!
– Wybacz – jęknęłam.
I było mi przykro, jednocześnie jednak ogarnęło mnie lekkie niezadowolenie. Szczerze mówiąc, wolałabym we własnym domu odprężyć się i zapomnieć o blokowaniu myśli napływających od innych osób. Musiałam to robić każdego dnia pracy w barze, starając się zapanować nad swoimi zdolnościami.
– Ty mi także – powiedziała natychmiast Amelia. – Słuchaj, muszę się przygotować do wyjścia. Zobaczymy się później.
Weszła lekko po schodach na piętro, z którego niemal w ogóle nie korzystałam do czasu, gdy kilka miesięcy temu przywiozłam tutaj z Nowego Orleanu Amelię. Dzięki temu moja lokatorka nie doświadczyła w mieście ataku Katriny – w przeciwieństwie do nieszczęsnej Octavii.
– Do widzenia, Octavio. Baw się dobrze! – zawołałam, po czym wyszłam tylnymi drzwiami i skierowałam się do samochodu.
Zjeżdżając długim podjazdem, który prowadził przez las do Hummingbird Road, zastanawiałam się, jakie szanse na powodzenie ma związek Amelii i Traya Dawsona. Tray, wilkołak, posiadał warsztat, w którym naprawiał motocykle, czasem wynajmował się także jako ochroniarz. Amelia była dobrze zapowiadającą się czarownicą, a jej ojciec, bogacz, pozostał niezwykle majętny nawet po Katrinie. Nie dość bowiem, że z huraganu ocalała większość znajdujących się w jego magazynach materiałów, teraz, po tragedii, ojciec Amelii miał tyle zamówień, że pracy wystarczy mu na całe dziesięciolecia.
Dzięki myśli, którą odczytałam z mózgu lokatorki, wiedziałam, że dziś jest ta noc! Nie noc, w której Tray poprosi Amelię, żeby za niego wyszła (czy coś w tym stylu), lecz moment, kiedy ujawni światu swą prawdziwą naturę. Amelia bowiem, którą pociągała wszelka egzotyka, uważała dwoistość natury Traya za dodatkową zaletę ukochanego.
Weszłam drzwiami dla personelu i ruszyłam prosto do biura Sama.
– Cześć, szefie – zagaiłam, widząc go za biurkiem.
Sam Merlotte nienawidzi pracować nad księgami, a jednak tym się właśnie w tej chwili zajmował. Może musiał skupić umysł na czymś konkretnym? Tak czy owak, wyglądał na zmartwionego. Włosy miał jeszcze bardziej splątane niż zwykle; jasnorude fale sterczały aureolą wokół jego wąskiej twarzy.
– Przygotuj się. To dziś w nocy – oświadczył.
Poczułam wielką dumę, że powiedział mi o planach zmiennokształtnych, a ponieważ akurat o tym samym myś­lałam, nie mogłam się powstrzymać przed uśmiechem.
– Jestem gotowa. Będę tu. – Schowałam torebkę w przepastnej szufladzie w biurku Sama i poszłam po fartuszek. Przejmowałam zmianę po Holly, gdy jednak dowiedziałam się od niej, co zamówili klienci zajmujący stoliki w naszym rewirze, zasugerowałam: – Powinnaś pokręcić się w pobliżu dziś wieczorem.
Popatrzyła na mnie ostro. Holly ostatnio zaczęła zapuszczać włosy, więc farbowane czarne końce wyglądały jak zanurzone w smole. Dwa, trzy centymetry od czaszki widać już było włosy w naturalnym kolorze, którym okazał się przyjemny, jasny odcień brązu. Holly farbowała włosy od tak dawna, że całkiem już zapomniałam o tym naturalnym odcieniu.
– Myślisz, że nie dość długo Hoyt na mnie czeka? – spytała. – On i mój mały doskonale się dogadują, ale to przecież ja jestem mamą Cody’ego.
Hoyt, kiedyś najlepszy kumpel mojego brata Jasona, teraz zajmował się wyłącznie Holly i jej synkiem. I świata poza nimi nie widział.
– Powinnaś zostać chociaż na chwilę. – Uniosłam znacząco brwi.
– Wilkołaki? – spytała Holly, a gdy skinęłam głową, jej rysy rozjaśnił uśmiech. – O rany! Arlene dostanie szału.
Arlene, nasza współpracowniczka i niegdysiejsza przyjaciółka, zmieniła się niestety pod wpływem jednego ze swoich kochanków, mężczyzny o bardzo radykalnych poglądach. Teraz była twarda jak wódz Hunów Attyla, szczególnie w kwestiach antywampirzych. Wcześniej przyłączyła się nawet do Bractwa Słońca, które Kościołem było wyłącznie z nazwy. W chwili obecnej Arlene stała przy jednym z obsługiwanych przez siebie stołów, odbywając poważną rozmowę właśnie ze swoim aktualnym facetem, Whitem Spradlinem, oficjałem Bractwa Słońca, który na co dzień pracował w shreveporckim oddziale firmy Home Depots. Mężczyzna miał znaczną łysinę i dość wydatny brzuch, ale nie to było dla mnie ważne. Większy problem stanowiły jego durne poglądy polityczne. Whitowi towarzyszył oczywiście inny osobnik. Ludzie z Bractwa Słońca wyraźnie przemieszczali się stadami – dokładnie tak jak przedstawiciele innej mniejszości, która właśnie dziś zostanie im zaprezentowana.
Inny ze stołów zajmował z kolei mój brat, Jason, który siedział z Melem Hartem. Mel pracuje w salonie samochodowych części zamiennych w Bon Temps i jest mniej więcej w wieku Jasona, liczy więc sobie plus minus trzydzieści jeden lat. Szczupły, ale umięśniony, ma dość długie jasnokasztanowe włosy, wąsik i brodę oraz przyjemną aparycję. W ostatnich czasach często go widuję z Jasonem. Cóż, przypuszczam, że brat musiał sobie kimś wypełnić lukę, jaka pojawiła się w jego życiu po odejściu Hoyta. Bo Jason do szczęścia potrzebuje stałej obecności bliskiego kolegi. Dziś umówili się tutaj z dziewczynami na podwójną randkę. Mel jest wprawdzie rozwiedziony, ale Jason wciąż nominalnie pozostaje mężczyzną żonatym, więc nie powinien pokazywać się publicznie z inną kobietą. Wiedziałam jednak, że nikt w miasteczku go za to nie potępi. Żonę Jasona, Crystal, przyłapano przecież wcześniej na zdradzie z jednym z miejscowych facetów.
Słyszałam, że Crystal wraz z nienarodzonym dzieckiem Jasona w łonie wróciła do małej społeczności Hotshot i obecnie mieszka u krewnych. (Obojętne, w którym domu w Hotshot wybierze pokój, i tak będzie przebywała u krewnych. Tak, to tego typu miejsce!). Mel Hart urodził się właśnie w Hotshot, należy jednak do tych rzadkich członków stada, którzy postanowili zamieszkać poza pumołaczą osadą.
Ku swemu zaskoczeniu zauważyłam również Billa Comptona, mojego byłego chłopaka. Towarzyszył mu inny wampir, imieniem Clancy. Wampir czy nie, nie zaliczyłabym Clancy’ego do swoich ulubieńców. Na stoliku przed nimi stały butelki po Czystej Krwi. Nie wydaje mi się, żeby Clancy kiedyś wcześniej wpadł się napić do „Merlotte’a”, a już na pewno nie widziałam go tu nigdy z Billem.
– Witam, jeszcze Krwi? – spytałam, uśmiechając się najszerzej jak potrafię.
To z nerwów, bo w pobliżu Billa zawsze robię się trochę niespokojna.
– Poproszę – odparł Compton grzecznie, a Clancy bez słowa pchnął w moją stronę pustą butelkę.
Weszłam za bar, wyjęłam z lodówki dwie butelki Czystej Krwi i po zdjęciu kapsli włożyłam obie do kuchenki mikrofalowej. (Najlepiej nastawiać czas na piętnaście sekund). Potrzasnęłam delikatnie ciepłymi butelkami i postawiłam je na tacy obok kilku świeżych serwetek. Kiedy stawiałam napój przed Billem, dotknął chłodną ręką mojej dłoni.
– Jeśli będziesz potrzebowała jakieś pomocy w domu, proszę, zadzwoń do mnie.
Wiedziałam, że mówi serio i z życzliwości, chociaż z drugiej strony, ta propozycja w jakiś sposób podkreślała mój obecny status kobiety samotnej, czyli nieposiadającej mężczyzny. Dom Comptona stoi stosunkowo blisko mojego, to znaczy tuż po drugiej stronie cmentarza, a Bill miał w zwyczaju włóczyć się po nocach, stąd – jak podejrzewałam – doskonale wiedział, że nie mam obecnie życiowego partnera.
– Dzięki, Billu – odparłam, zmuszając się do uśmiechu.
Clancy jedynie wyszczerzył szyderczo zęby.
Weszli Tray i Amelia. Gdy wilkołak posadził przy stole towarzyszkę, poszedł do baru, witając po drodze wszystkich znajomych. W tym momencie z biura wyszedł Sam i dołączył do krzepkiego Traya, który był dobrze ponad dziesięć centymetrów od niego wyższy i niemal dwukrotnie potężniejszy. Dwaj zmiennokształtni uśmiechnęli się do siebie. Bill i Clancy wzmogli czujność.
Na ekranach telewizorów zamontowanych wysoko w kilku miejscach sali nastąpiła właśnie przerwa w nadawanych wiadomościach sportowych i rozległa się seria dźwięków, które powiadomiły gości naszego baru, że dzieje się coś niezwykłego. W lokalu stopniowo zapadała cisza, jedynie tu i ówdzie było słychać pojedyncze rozmowy. Przez ekran przesunął się napis: „Raport specjalny”, po czym pojawił się prezenter o krótkich, postawionych na żel włosach i stanowczej, a raczej wręcz srogiej minie.
– Jestem Matthew Harrow – przedstawił się ponurym tonem. – Dzisiejszego wieczoru przekażemy państwu raport specjalny. Podobnie jak wszystkie inne redakcje informacyjne w całym kraju, tak i my, tutaj w studiu w Shreveport mamy gościa.
Kamera odjechała i na szerszym planie, który się pojawił, zobaczyliśmy towarzyszącą Matthew Harrowowi ładną kobietę. Jej twarz wydała mi się znajoma. Kobieta wprawnym ruchem pomachała do kamery. Miała na sobie muumuu. Uznałam tę długą, luźną, różnokolorową suknię noszoną przez Hawajki za dziwny strój na wizytę w telewizji.
– Oto Patricia Crimmins, która sprowadziła się do Shreveport zaledwie kilka tygodni temu. Patty... Mogę mówić do ciebie Patty?
– Wolałabym raczej „Patricio” – odparła brunetka.
Przypomniałam sobie, skąd ją znam. Należała do członków grupy, którą wchłonęło stado Alcide’a. Kobieta była śliczna jak z obrazka, a te części jej ciała, których nie skrywało muumuu, prezentowały się szczupło i jędrnie. Patricia obdarzyła Matthew Harrowa uśmiechem.
– Przyszłam tu dziś jako przedstawicielka ludzi, którzy żyją wśród was od wielu lat. Ponieważ przeprowadzony przez wampiry proces publicznego ujawnienia się okazał się takim sukcesem, uznaliśmy, że nadszedł czas, abyśmy i my opowiedzieli wam o sobie. Ostatecznie, wampiry są martwe i nawet nie są istotami ludzkimi. A my? My ­jesteśmy zwyczajnymi osobami, dokładnie takimi samymi jak wy wszyscy... z jedną tylko różnicą.
Sam podkręcił głośność. Ludzie w barze zaczęli się obracać na krzesłach, ponieważ chcieli zobaczyć, co się dzieje.
Uśmiech Newmana stał się tak twardy, jak twardy może być uśmiech, i mężczyzna wyraźnie coraz bardziej się denerwował.
– Jakie to interesujące, Patricio! A czym jesteś... jesteście?
– Dzięki, że pytasz, Matthew! Osobiście jestem wilkołaczycą.
Mówiąc to, Patricia otoczyła rękoma kolano nogi, którą założyła na drugą. Wyglądała na kobietę przedsiębiorczą, równie dobrze mogłaby sprzedawać używane samochody. Tak, Alcide dokonał dobrego wyboru. A poza tym, gdyby ktoś ją zabił na miejscu, w programie... No cóż, była przecież nowa.
Do tej pory „U Merlotte’a” panowała cisza, teraz zagłuszana jedynie szeptanymi informacjami przekazywanymi od stolika do stolika. Bill i Clancy podeszli i stanęli przy barze. Zdałam sobie teraz sprawę, że przybyli do baru, by w razie potrzeby zapewnić spokój; prawdopodobnie Sam ich o to poprosił. W tym momencie Tray zaczął rozpinać koszulę. Merlotte miał na sobie podkoszulek z długim rękawem i szybko zdjął go przez głowę.
– Twierdzisz, że przemieniasz się w wilka, gdy księżyc jest w pełni? – Matthew Harrow zadrżał, ale wciąż bardzo się starał zachować szczery uśmiech i zainteresowaną minę. Nie wychodziło mu to zbyt dobrze.
– I w innych chwilach – wyjaśniła Patricia. – Podczas pełni księżyca większość z nas po prostu musi się ­przemieniać, jeśli jednak jesteśmy czystej krwi łakami, potrafimy zmieniać się także o innej porze. Istnieje wiele rodzajów łaków, czyli istot zmiennokształtnych, a ja akurat przemieniam się w wilka. My, wilkołaki, stanowimy najliczniejszą grupę ze wszystkich składających się na świat istot natury dwoistej. Teraz zamierzam wszystkim państwu pokazać, jakim zadziwiającym procesem jest przemiana. Proszę się nie obawiać, nic mi się nie stanie.
Kobieta zzuła buty, ale nie zdjęła muumuu. Nagle zrozumiałam, że właśnie dlatego włożyła taki strój – aby nie musieć rozbierać się publicznie, przed kamerą. Uklękła na podłodze, po raz ostatni uśmiechnęła się i rozpoczęły się u niej drgania poprzedzające przemianę. Powietrze wokół Patricii zadrżało od magii, a wszyscy siedzący w „Merlotcie” jednym głosem wydali z siebie dźwięk „Ooooooo”.
Gdy Patricia zaczęła przemianę, w jej ślady natychmiast poszli Sam i Tray. Mieli na sobie bieliznę, której nie żal im było podrzeć. Ludzie w „Merlotcie” nie wiedzieli na co patrzeć – na ładną kobietę przemieniającą się w stworzenie z długimi, białymi zębami, czy na spektakl w wykonaniu dwóch znajomych mężczyzn, którzy robili to samo. Ze wszystkich stron baru dobiegły mnie okrzyki, na większość z nich składały się słowa nie do powtórzenia w kulturalnym towarzystwie. Dziewczyna, z którą umówił się Jason, Michele Schubert, nawet wstała, chcąc lepiej widzieć.
Byłam z Sama ogromnie dumna. Takie ujawnienie wymagało mnóstwa odwagi, ponieważ Merlotte prowadził bar, którego dochody w dużym stopniu zależały przecież od tego, czy klienci lubią jego właściciela.
Po minucie sytuacja się uspokoiła, a przemiany skończyły. Sam, należący do czystej krwi zmiennokształtnych, przybrał najbardziej swojską ze swoich postaci, czyli stał się owczarkiem collie. Przytruchtał od razu do mnie, usiadł, popatrzył mi w oczy i wesoło zaszczekał. Pochyliłam się i pogłaskałam go po głowie. Pies wywiesił język i się wyszczerzył. Tray jako zwierzę prezentował się oczywiście znacznie bardziej imponująco. Potężnych wilków nie widuje się często w naszej wiejskiej północnej Luizjanie. Spójrzmy prawdzie w oczy, widok takiego zwierzęcia może przerazić każdego, toteż wśród gości baru zapanowało niespokojne poruszenie. Podejrzewam, że niektórzy może by się nawet zerwali z miejsc i uciekli z „Merlotte’a”, gdyby Amelia nie kucnęła w pewnym momencie obok Traya i nie objęła ramieniem jego szyi.
– On rozumie, co mówicie – oznajmiła ludziom przy najbliższym stoliku. Amelia pięknie się uśmiecha, jej uśmiech jest wielki i szczery. – Hej, Tray, podaj państwu podkładkę pod szklankę.
Wręczyła wilkowi jedną z podkładek z logo baru, a Tray Dawson, jeden z najbardziej nieprzejednanych wojowników, zarówno w formie ludzkiej, jak i wilczej, podbiegł do klientki i położył jej na kolanach podkładkę. Kobieta gwałtownie zamrugała, zatrzęsła się lekko, ale w końcu przemogła się i zachichotała.
Sam polizał mnie po ręce.
– Och, dobry Jezu! – krzyknęła Arlene.
Whit Spradlin i jego towarzysz zerwali się na równe nogi. Mimo że kilkoro gości wyglądało na nieco poruszonych, nikt inny nie zareagował w sposób tak gwałtowny.
Bill i Clancy obserwowali zachowanie członków Brac­twa Słońca z kamiennymi wyrazami twarzy. Oba wampiry były wyraźnie gotowe poradzić sobie z potencjalnymi kłopotami, na szczęście wydawało się, że Wielkie Objawienie przebiega całkiem spokojnie, stanowiąc przeciwieństwo znacznie bardziej problematycznej nocy Wampirzego Wielkiego Ujawnienia. Trudno się jednak dziwić, gdyż wampirza rewelacja stanowiła pierwszy z serii wstrząsów, które społeczność ludzi odczuła w kolejnych latach. Od tamtego czasu nieumarli stopniowo stawali się nieodłączną częścią mieszkańców Ameryki, chociaż ich status obywateli ciągle w pewnym stopniu był ograniczony.
Sam i Tray chodzili teraz wśród ludzi, pozwalając się pieścić, jakby byli zwykłymi, łagodnymi zwierzakami domowymi. Z kolei prezenter wiadomości na ekranie telewizora wyraźnie nie potrafił patrzeć bez lekkiego dygotu na piękną białą wilczycę, w którą zmieniła się Patricia.
– Popatrzcie, jaki jest przerażony, po prostu się trzęsie! – zauważył D’Eriq, który był kuchcikiem i pomocnikiem kelnera w jednym, po czym głośno się roześmiał.
Słysząc te słowa, goście „Merlotte’a” odprężyli się i poczuli dumę. Przecież w porównaniu ze spikerem całkiem dobrze znieśli to niezwykłe wydarzenie. Dobrze, i z zimną krwią.
– Jak można bać się tak ładnej damy, nawet jeśli zrzuca łaszki? – mruknął Mel, nowy przyjaciel Jasona.
W barze rozległy się rechoty i napięcie całkowicie opadło. Poczułam ulgę, chociaż pomyślałam, że jest w tym lekka ironia, gdyż ludziom pewnie nie byłoby do śmiechu, gdyby to Jason i Mel się przemienili. Obaj byli ­pumołakami (mimo że Jason nie potrafi dokonać kompletnej prze-miany).
Tak czy owak, miałam wrażenie, że wszystko będzie dobrze. Bill i Clancy rozejrzeli się z uwagą, po czym wrócili do swojego stolika.
Whit i Arlene, otoczeni przez obywateli, którzy właśnie bez problemu przełknęli tak potężną rewelację na temat natury własnego świata, wyglądali na zaszokowanych. Słyszałam myśli Arlene, wiedziałam więc, że jest dodatkowo zdezorientowana, i nie wie, jak zareagować. Ostatecznie, Sam był naszym szefem od wielu lat. Jeżeli chciała zachować posadę, nie mogła jawnie go skrytykować. Z drugiej strony, wyczuwałam w niej strach i coraz mocniej narastający gniew. Whit natomiast, na wszystko, czego nie rozumiał, reagował zawsze tak samo – nienawidził tego, a nienawiść jest zaraźliwa. Popatrzył teraz na swego towarzysza od kielicha. Wymienili mroczne spojrzenia.
W głowie Arlene myśli szalały niczym kulki w maszynie losującej. Trudno było wskazać tę, która zwycięży.
– Boże, połóż ich trupem! – obwieściła moja była przyjaciółka, kipiąc z wściekłości.
Czyli że wygrała kulka nienawiści.
– Och, Arlene...! – jęknęło kilka osób, ale wszyscy czekali na ciąg dalszy.
– Coś takiego godzi w Pana i jest sprzeczne z naturą – kontynuowała głośnym, gniewnym głosem. Jej farbowane na rudo włosy trzęsły się, podkreślając gwałtowność wypowiedzi. – Wy wszyscy chcecie, żeby wasze dzieci były świadkami czegoś takiego?
– Nasze dzieci zawsze były świadkami czegoś takiego – odparowała Holly równie głośno. – Po prostu o tym nie wiedzieliśmy. A jednak nasze dzieci nigdy nie doświadczyły ze strony tych ludzi niczego złego.
– Bóg ukarze nas, jeśli się z nimi nie rozprawimy – podjęła Arlene i dramatycznym gestem wskazała na Traya. W tej chwili jej twarz miała niemal równie ognisty odcień jak włosy, a Whit patrzył na nią z aprobatą. – Nie rozumiecie?! Wszyscy pójdziemy do piekła, jeżeli nie uwolnimy świata od takich istot! Popatrzcie, kto tam stoi z zamiarem utrzymania w ryzach nas, ludzi!
Wycelowała palcem w Billa i Clancy’ego, chociaż nie odniosła spodziewanego efektu, gdyż oba wampiry siedziały teraz spokojnie na krzesłach.
Postawiłam tacę na barze i zrobiłam krok ku Arlene, zaciskając dłonie w pięści.
– Wszyscy tu, w Bon Temps, świetnie się dogadujemy – oznajmiłam, starając się mówić spokojnym, opanowanym tonem. – Chyba tylko ty jedna tak się pieklisz.
Arlene obrzuciła piorunującymi spojrzeniami ludzi w barze, próbując przyciągnąć ich uwagę. Wszystkich znała. Przeżyła autentyczny wstrząs, uświadomiwszy sobie, że jej reakcji nie podziela więcej osób. Sam podszedł i usiadł przed nią. Uniósł głowę i wpatrywał się w kobietę pięknymi psimi oczyma.
Zrobiłam krok w stronę Whita, ot tak, na wszelki wypadek. Mężczyzna zastanawiał się, co robić. Brał pod uwagę skok na Sama. Ale kto by się do niego przyłączył, żeby pobić owczarka collie? Whit dostrzegł absurdalność tego pomysłu i z tego powodu jeszcze bardziej znienawidził Merlotte’a.
– Jak mogłeś?! – krzyknęła Arlene do Sama. – Okłamywałeś mnie przez te wszystkie lata! Sądziłam, że jesteś istotą ludzką, a nie pieprzonym dziwakiem!
– Sam jest istotą ludzką – wtrąciłam się. – Przybiera tylko czasem inną... twarz, to wszystko.
– A ty! – odparowała, wypluwając słowa. – Jesteś najdziwaczniejsza, najbardziej nieludzka z nich wszystkich.
– Hej, no – warknął Jason.
Zerwał się teraz na równe nogi, a Mel po chwili wahania dołączył do niego. Dziewczyna, z którą się umówił, wyglądała na spłoszoną, chociaż przyjaciółka mojego brata wręcz się uśmiechała.
– Zostaw w spokoju moją siostrę. Wiele razy podczas tych lat zajmowała się twoimi dziećmi, sprzątała twoją przyczepę i znosiła twoje humory. Jaka z ciebie przyjaciółka?!
Jason nie patrzył na mnie. Zamurowało mnie ze zdziwienia. Ten gest był bardzo niepodobny do mojego brata. Czyżby Jason trochę ostatnio dojrzał?
– Taka, która nie chce mieć nic wspólnego z nienaturalnymi stworzeniami, takimi jak twoja siostra – odcięła się Arlene. Gwałtownym ruchem zerwała z siebie fartuszek i powiedziała do owczarka: „Rzucam tę robotę!”, po czym, głośno tupiąc, ruszyła do biura szefa po torebkę.
Może jedna czwarta gości baru wyglądała na zaniepokojoną czy wytrąconą z równowagi. Połowa osób była raczej zafascynowana rozgrywającym się dramatem. Pozostała jedna czwarta wyglądała na niezdecydowaną. Sam ­zaskowyczał jak smutny pies i położył głowę na łapach, przykrywając nimi nos. Rozśmieszyło to wielu ludzi i chwila skrępowania minęła. Przyglądałam się Whitowi i jego towarzyszowi, którzy podnieśli się i ruszyli do drzwi. Gdy wyszli, odprężyłam się.
Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby Whitowi odbiło i postanowił przynieść strzelbę z bagażnika, zerknęłam znacząco na Billa, który natychmiast wyślizgnął się na dwór za dwoma członkami Bractwa Słońca. Po chwili wrócił, dając mi znak, z którego wynikało, że odjechali.
Od chwili, gdy tylne drzwi z hukiem zamknęły się za Arlene, reszta wieczoru minęła dość spokojnie. Sam i Tray oddalili się do biura Merlotte’a, gdzie ponownie przybrali ludzkie postaci i włożyli ubrania, po czym szef wrócił na swoje miejsce za barem, jak gdyby nic się nie wydarzyło, a Tray usiadł przy stoliku z Amelią, która go pocałowała. Przez jakiś czas klienci baru trzymali się nieco z dala od nich i wielu wymieniało ukradkowe spojrzenia, ale mniej więcej po godzinie atmosfera w barze „U Merlotte’a” chyba znów stała się raczej normalna. Zakasałam rękawy, ponieważ musiałam teraz obsłużyć także gości przy stolikach w rewirze Arlene. Szczególnie miła starałam się być dla osób, które nie potrafiły jeszcze zdecydować, co myślą o zdarzeniach, do których doszło tego wieczoru.
Tej nocy ludzie chyba naprawdę dużo pili. Może ­mieli obawy w kwestii drugiej natury Sama, ale zwiększenie jego zysków nie było dla nich problemem. W pewnym momencie Bill przyciągnął moją uwagę i uniósł rękę na pożegnanie, po czym wraz z Clancym wymknęli się z baru.
Również mój brat próbował parę razy przyciągnąć mój wzrok, a jego towarzysz, Mel, posyłał wielkie uśmiechy w moją stronę. Mel jest wyższy i szczuplejszy od Jasona, ale obu cechuje to optymistyczne spojrzenie typowe dla bezmyślnych mężczyzn, którzy działają odruchowo i instynktownie. Na rzecz Mela świadczy fakt, że najwyraźniej nie zgadza się ze wszystkim, co powie Jason (czyli przeciwnie, niż miał w zwyczaju Hoyt). Mel wygląda na sympatycznego faceta, o ile mogę coś powiedzieć po naszej krótkiej znajomości; to, że należy do nielicznych pumołaków, które nie mieszkają w Hotshot, również przemawia na jego korzyść i może nawet właśnie dlatego tak bardzo się zaprzyjaźnili z Jasonem. Przypominali inne pumołaki, ale zarazem jakoś się wyróżniali.
Gdybym kiedyś znów zaczęła rozmawiać z Jasonem, miałabym do niego pytanie: Jak to możliwe, że w tak ważny dla wszystkich wilkołaków i zmiennokształtnych dzień, mój brat nie skorzystał z okazji znalezienia się w centrum uwagi? Jason bardzo się szczyci nowym statusem. Niestety, został ugryziony, czyli że nie urodził się łakiem. W przeciwieństwie na przykład do Mela, nie posiada wrodzonej zdolności do przemiany, ponieważ zaraził się wirusem (czy czymś), gdy ugryzł go inny pumołak. Z tego też względu podczas przemiany wygląda dziwnie – niby jak człowiek, tyle że bardzo owłosiony na całym ciele. Poza tym ma pysk i pazury pumy. Podobno straszny widok, jak sam mi powiedział. Ale nie jest pięknym zwierzęciem, i to go trochę gryzie. Mel z kolei jest czystej krwi zmiennokształtnym, więc po przemianie na pewno prezentuje się wspaniale i przerażająco.
Może pumołaki poproszono, żeby się na razie przyczaiły, bo wielkie koty są po prostu zbyt straszne. Gdyby w barze zjawiło się nagle zwierzę tak duże i niebezpieczne jak puma, klienci prawie na pewno zareagowaliby dość histerycznie. Chociaż niewiele potrafię wyczytać z mózgów istot zmiennokształtnych, u obu pumołaków wyczuwałam rozczarowanie. Jestem przekonana, że taką decyzję podjął za nich Calvin Norris, jako przywódca pumołaczego stada.
Dobry ruch, Calvinie, pomyślałam.
Pomagałam trochę przy barze, a później poszłam do biura Sama po torebkę. Uściskałam mojego szefa serdecznie. Wyglądał na zmęczonego, ale szczęśliwego.
– Czujesz się tak dobrze, jak wyglądasz? – spytałam.
– Tak. Wreszcie mogłem ujawnić swoją prawdziwą naturę. To daje poczucie swobody. Moja mama zarzekała się, że wyzna wszystko jeszcze dziś wieczór mojemu ojczymowi. Właśnie czekam na wieści od niej.
Jak na zawołanie, zadzwonił telefon. Podnosząc słuchawkę, Sam wciąż się uśmiechał.
– Mamusia? – spytał. Potem wyraz jego twarzy zmienił się całkowicie, jakby czyjaś ręka starła mu poprzednią minę. – Don? Co zrobiłeś?!
Opadłam na krzesło przy biurku i czekałam. Był tam też Tray, który przyszedł zamienić ostatnie kilka słów z Samem; towarzyszyła mu Amelia. Oboje stali sztywno w progu, z obawą oczekując nowin.
– O mój Boże – jęknął Sam. – Przyjadę najszybciej, jak będę mógł. Wyruszę jeszcze tej nocy. – Bardzo delikatnym ruchem odłożył słuchawkę. – Don strzelił do mojej mamy – wyjaśnił. – Przemieniła się, a wtedy wycelował do niej ze strzelby.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Sam wyglądał na tak zdenerwowanego.
– Zabił ją? – szepnęłam, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
– Nie – odparł. – Żyje, ale trafiła do szpitala z pogruchotanym obojczykiem i raną postrzałową przy lewym barku. O mało nie umarła. Gdyby nie skoczyła...
– Tak mi przykro – bąknęła Amelia.
– Jak mogę pomóc? – spytałam.
– Prowadź bar podczas mojej nieobecności – odrzekł, otrząsając się z szoku. – Zadzwoń do Terry’ego. On i Tray niech ustalą harmonogram pracy za barem. Tray, kiedy wrócę, zapłacę ci za wszystko. Sookie, plan pracy kelnerek jest na ścianie za barem. Znajdź kogoś, kto przejmie obowiązki Arlene, bardzo cię o to proszę.
– Jasne, Sam – powiedziałam. – Potrzebujesz pomocy w pakowaniu? Mogę zatankować dla ciebie pikapa albo zrobić coś jeszcze?
– Nie, nie, dzięki, z tym sobie poradzę. Masz klucz do mojej przyczepy, możesz więc czasem podlać moje kwiaty. Sądzę, że wyjeżdżam tylko na parę dni, ale nigdy nic nie wiadomo.
– Oczywiście, Sam. Nie martw się. Informuj nas o wszystkim na bieżąco.
Rozeszliśmy się, żeby Sam mógł pójść do przyczepy i zacząć się pakować. Mieszkalna przyczepa Merlotte’a stoi tuż za barem, więc przynajmniej nie miał daleko.
Jadąc do domu, próbowałam sobie wyobrazić, z jakiego powodu ojczym Sama tak zareagował. Tak bardzo ­przeraził się odkryciem drugiej natury żony, że dostał szału? A może przemieniła się w innym pomieszczeniu, podeszła do niego jako zwierzę i przestraszyła go? Cóż, po prostu nie potrafiłam uwierzyć, że można świadomie strzelić do kogoś, kogo się kocha, kogoś, z kim się mieszka od lat, tylko dlatego, że ta osoba posiada cechy, których się wcześniej nie znało. Może Don drugie „ja” żony uznał za swoistą zdradę? A może nie spodobało mu się, że ukrywała swoją drugą naturę. Gdybym spojrzała na jego czyn w ten sposób, w pewnym sensie potrafiłabym go zro-zumieć.
Wszyscy ludzie mają sekrety, a ja dziwnym zrządzeniem losu znam większość z nich. Telepaci nie mają zabawnego życia. Często słyszę o wielu nieprzyjemnych, smutnych, obrzydliwych lub błahych sprawach, które ludzie pragną ukryć przed innymi, żeby się dobrze prezentować w ich oczach.
Najmniej wiem o własnych tajemnicach.
Zaczęłam rozmyślać o najdziwniejszej z nich – niezwykłym genetycznym dziedzictwie, które otrzymaliśmy w spadku ja i mój brat. Otrzymaliśmy je od przodków ze strony ojca. Nasz ojciec nigdy się zresztą nie dowiedział, że jego matka, Adele, dochowała straszliwego sekretu. Mnie ujawniono go dopiero w październiku ubiegłego roku. Okazało się, że oboje dzieci mojej babci – mój tato i jego siostra Linda – nie byli owocami jej długoletniego małżeństwa z moim dziadkiem.
Oboje zostali poczęci w wyniku romansu babci z pół człowiekiem, pół wróżem imieniem Fintan. Według ojca Fintana, Nialla, to właśnie krew wróżek, która z powodu tego genetycznego dziedzictwa płynęła w żyłach mojego ojca, należy obarczyć winą za zaślepienie mojej matki. Matka bowiem była tak bardzo zakochana w swoim mężu, że poświęcała mu całą uwagę, toteż dla dzieci nie wystarczyło już uczucia. Krew wróżek na nic się jednak nie przydała siostrze mojego ojca, Lindzie; na pewno nie pomogła jej zwalczyć choroby nowotworowej, która zakończyła jej życie, i nie pomogła zatrzymać męża, który najwyraźniej jej nie kochał. A jednak wnuk Lindy, Hunter, był telepatą tak jak ja.
Ciągle jeszcze borykam się z fragmentami tej opowieści. Wierzę, że Niall opowiedział mi prawdziwą historię, nie potrafię jednak pojąć pragnienia posiadania dzieci, które było tak silne, że babcia zdecydowała się zdradzić dziadka. Coś takiego najnormalniej w świecie nie pasowało do jej charakteru, nie mogłam też zrozumieć, dlaczego nie wyczytałam tego z jej myśli przez wszystkie te lata, które przeżyłyśmy razem. Babcia na pewno od czasu do czasu myślała o okolicznościach, w jakich poczęła dzieci. Przecież to niemożliwe, żeby ukryła na dobre te szczegóły w jakimś zakamarku swego umysłu.
Tak czy owak, babcia nie żyje już od ponad roku, nigdy więc nie zdołam jej o to spytać. Także jej mąż zmarł wiele lat wcześniej, a jak poinformował mnie Niall, mój biologiczny dziadek Fintan również odszedł z tego świata. Przemknęło mi kiedyś przez głowę, żeby przejrzeć rzeczy babci w poszukiwaniu jakiegoś wyjaśnienia i jej reakcji na nadzwyczajne zdarzenia, których doświadczyła w życiu, potem jednak zadałam sobie pytanie: „Po co mam się trudzić?”.
Ważna była teraźniejszość, musiałam bowiem przede wszystkim radzić sobie z konsekwencjami tamtych zdarzeń, tu i teraz.
Dzięki śladowi krwi wróżek, który mam w sobie, jestem bardziej atrakcyjna dla istot nadnaturalnych, a przynajmniej dla niektórych wampirów. Nie wszyscy oni potrafią wykryć ten mały ślad dziedzictwa wróżek w moich genach, lecz wielu interesuje się mną, chociaż czasem efekty tego zainteresowania nie są wcale pozytywne. A może ta krew wróżek to bzdura, a wampiry zwracają uwagę na każdą dość pociągającą młodą kobietę, która traktuje ich z szacunkiem i jest tolerancyjna?
Kto może znać prawdę o związku telepatii z krwią wróżek? Po ziemi nie chodzi wielu ludzi, których mogłabym o to wypytać, nie ma całych ton dzieł, w których mogłabym to połączenie sprawdzić, nie znam też laboratorium, gdzie mogłabym wykonać jakieś testy. A może oboje, mały Hunter i ja, posiadamy tę umiejętność przez przypadek? Może to rzeczywiście jest cecha genetyczna, ale nie ma żadnego związku z genami wróżek?
Może po prostu miałam szczęście?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj