Ten film szokował i został zmieszany z błotem przez krytyków. Teraz buduje dziedzictwo kulturowe USA
Opowiem wam fascynującą historię filmu Dziwolągi z 1932 roku, który przeszedł drogę od porażki finansowej i negatywnych recenzji do bycia wpisanym na listę dzieł budujących dziedzictwo kulturowe Stanów Zjednoczonych.
Kino szokowało od samego początku swojego istnienia. Najpierw wystarczył widok jakiegokolwiek ruchomego obrazu na ekranie, by wywołać ogromne poruszenie wśród widzów. Szybko jednak proste ujęcia przekształciły się w sekwencje tworzące coraz bardziej złożone historie, co otworzyło przed twórcami nowe możliwości. Przykładem może być Napad na ekspres z 1903 roku, wyreżyserowany przez jednego z pionierów amerykańskiego kina, czyli Edwina S. Portera. Film miał na celu wzbudzenie w widzach silnych emocji, a zwłaszcza paniki, szczególnie za sprawą finałowej sceny, w której mężczyzna celuje rewolwerem prosto w kamerę i oddaje strzał. Dziś – w czasach, gdy filmy takie jak Terrifier biją rekordy box office – tego typu scena wydaje się wręcz niewinna.
Zanim jednak światowe kino zaczęło tworzyć tak kontrowersyjne tytuły, jak Cannibal Holocaust, Martyrs czy Terrifier, przeszło długą i pełną wyzwań drogę, na której nie wszyscy odnaleźli swoje miejsce. Jedną z ofiar tej podróży był film Dziwolągi z 1932 roku – jedna z największych finansowych porażek w historii wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Film nie tylko zaszkodził studiu, ale również przyczynił się do upadku kariery jego reżysera, Toda Browninga. W nowojorskim magazynie „Harrison's Report” tak napisano o produkcji: „Nawet najbardziej chorobliwie nastawieni nie mogliby uznać tego filmu za coś, co by im się spodobało. Powiedzenie, że jest okropny, to mało powiedziane. Jest obrzydliwy do tego stopnia, że aż robi się niedobrze... Każdy, kto uważa to [za] rozrywkę, powinien zostać umieszczony na oddziale patologicznym w jakimś szpitalu”.
Co mogło wzbudzić w widzach tak wielkie poruszenie? Zanim o tym napiszę, zacznijmy od momentu powstania pomysłu na produkcję. Kiedy wypuszczone przez Universal w 1931 roku Książę Dracula (w oryginale po prostu Dracula) oraz Frankenstein okazały się kasowymi hitami, MGM, podążając za falą popularności horrorów, również chciało skorzystać z trendu. Producent wykonawczy wytwórni, Irving Thalberg, poprosił Willisa Goldbecka o napisanie najstraszniejszego scenariusza, jaki tylko mógł wymyślić. Podobno, gdy oddał go swojemu przełożonemu, ten skomentował: „Cóż, to okropne”.
Fabułę filmu oparto na opowiadaniu Sprus autorstwa Toda Robbinsa, które traktowało o miłości niskorosłego mężczyzny do jeźdźczyni. Akcja rozgrywała się w środowisku cyrkowej trupy podróżującej po Francji. Scenariusz do filmu przeniesiono na grunt amerykański, zmieniając imiona bohaterów i niektóre postacie. Trzon fabuły pozostał jednak taki sam. Z pozoru historia wydaje się nieskomplikowana: mężczyzna zakochuje się w pięknej kobiecie, która, dowiedziawszy się o jego niemałym spadku, postanawia wyjść za niego, a następnie go zamordować. To jednak nie główny wątek wzbudził tak wielkie emocje, lecz jego tło.
Fabuła toczy się za kulisami wędrownego cyrku przemierzającego Stany Zjednoczone. Jego pracownicy to nie tylko akrobaci, komicy i treserzy zwierząt, ale również tytułowe „dziwolągi”. Były to osoby z niepełnosprawnościami nabytymi lub wadami genetycznymi, które dla odwiedzających cyrk stanowiły nie lada atrakcję. Nie był to oczywiście wymysł na potrzeby filmu, ponieważ tzw. „pokazy dziwolągów” (ang. „freak shows”) były swojego czasu powszechnym zjawiskiem. Nawet na ziemiach polskich w XIX wieku i w pierwszej połowie XX wieku można było zapłacić za możliwość oglądania podobnych osób. Czy za tą prymitywną rozrywką szła jakaś głębsza refleksja? Najczęściej nie. Cyrkowi naganiacze i performerzy przedstawiali „dziwolągi” jako swoiste wynaturzenie, bliższe potworom niż zwykłym ludziom.
Wyjątkowość Dziwolągów polega na uderzeniu w poczucie normalności człowieka tamtych czasów. Widz obserwuje osoby z niepełnosprawnościami, wykonujące codzienne czynności, prowadzące zwykłe rozmowy, uśmiechające się, smucące i cieszące. Większość akcji ma miejsce na cyrkowym zapleczu, a nie na jego głównej scenie. Przeciwstawieni temu zostają pełnosprawni Kleopatra i Herkules, którzy w okrutny sposób manipulują innymi członkami trupy, znęcają się nad nimi psychicznie, a nawet planują morderstwo dla korzyści finansowych. Z kolei Wenus i Phroso, inna pełnosprawna para, przedstawieni jako pozytywne postacie, nie oceniają innych na podstawie ich wyglądu. Fabuła prowadzona jest w taki sposób, że widzowie nie są w stanie odczuwać sympatii wobec Kleopatry i Herkulesa.
Irving Thalberg ściągnął do MGM Toda Browninga, który miał już na swoim koncie wspomnianego wcześniej Księcia Draculę. Mimo że pierwotnie Browning miał zająć się inną produkcją, to naciskał na swój udział przy Dziwolągach. Wynikało to między innymi z jego doświadczenia jako wieloletniego pracownika cyrkowego. Tematyka była mu bliska, a pomysł na przeniesienie tego świata na ekran krążył mu po głowie od dłuższego czasu. Rozmawiał o nim ze swoim przyjacielem Harrym Earlesem, z którym wcześniej współpracował przy filmie The Unholy Three z 1925 roku.
Niezwykłym przedsięwzięciem, jak na tamte czasy, było zorganizowanie castingu do Dziwolągów. Postanowiono zatrudnić autentycznych cyrkowych performerów. W tym celu agenci castingowi przemierzyli całe Wschodnie Wybrzeże w poszukiwaniu odpowiednich osób. Jako pierwsi w obsadzie znaleźli się Harry i Daisy Earles, niskorosłe rodzeństwo i przyjaciele reżysera. Znani jako „The Doll Family” (Rodzina Lalek) wraz z dwiema siostrami – Gracie i Tiny Earles – pracowali jako cyrkowi performerzy i okazjonalni aktorzy. W 1939 roku wystąpili wspólnie jako Munchkini w słynnej ekranizacji Czarnoksiężnika z Krainy Oz.
W obsadzie znalazły się również inne znane osobistości: siostry syjamskie Daisy i Violet Hilton, Johnny Eck, niemający dolnej połowy tułowia, Minnie Woolsey, zwana Koo-Koo Kobietą Ptakiem, która urodziła się z zespołem Seckela, interpłciowa Josephine Joseph, znana jako pół kobieta, pół mężczyzna, Frances O’Connor, urodzona bez rąk, Prince Randian, pozbawiony kończyn, oraz Schlitzie, cierpiący na mikrocefalię. Większość z nich w filmie występowała pod swoimi prawdziwymi imionami lub pseudonimami artystycznymi. To oczywiście tylko niewielka część zespołu.
Początkowo rozważano zatrudnienie takich gwiazd jak Victor McLaglen, Jean Harlow czy Myrna Loy. Thalberg zadecydował jednak, że bezpieczniej będzie postawić na mniej znane nazwiska. Dzięki inicjatywie Browninga w roli antagonistki Kleopatry obsadzono Olgę Bakłanową, która później wspominała produkcję w następujący sposób:
Tod Browning, kochałam go. Powiedział: „Chcę nakręcić z tobą film, Olgo Bakłanowo... Teraz pokażę ci, z kim będziesz grać. Ale nie zemdlej”. Ja na to: „Dlaczego miałabym zemdleć?” Więc zabrał mnie i pokazał wszystkich dziwolągów. Najpierw poznałam karła, który mnie uwielbiał, bo mówiliśmy po niemiecku, a on pochodził z Niemiec. Potem pokazał mi dziewczynę, która wyglądała jak orangutan; potem mężczyznę, który miał głowę, ale żadnych nóg, nic, tylko głowę i ciało jak jajko. Potem pokazał mi chłopca, który chodził na rękach, bo urodził się bez nóg. Pokazywał mi ich stopniowo, a ja nie mogłam patrzeć. Chciałam płakać, gdy ich widziałam. Mieli takie piękne twarze, ale to było tak straszne... Teraz, kiedy zaczęliśmy zdjęcia, bardzo ich wszystkich polubiłam.
Jednak nie wszyscy na planie podchodzili do tego w równie otwarty sposób. Część pracowników MGM była zszokowana wyglądem obsady Dziwolągów. Podobno sam Louis B. Mayer, prezes wykonawczy, zaczął sprzeciwiać się kontynuacji projektu, a nawet próbowano zorganizować petycję w tej sprawie. Ponadto wszystkim, poza Harrym i Daisy Earles oraz bliźniaczkami Hilton, zabroniono wchodzić do kantyny. W związku z tym dla obsady aktorskiej wydzielono oddzielne miejsce na przerwy, tłumacząc to koniecznością, by „ludzie mogli jeść w kantynie bez wymiotowania”.
Pomimo tego podejścia zdjęcia do filmu przebiegły dość gładko. Problem pojawił się dopiero przy pokazach przedpremierowych, na których obraz wzbudził tak wielkie kontrowersje, że zdecydowano się wyciąć aż 30 minut materiału z pierwotnych 90. Mowa tu o rzekomo brutalnych scenach kastracji Herkulesa i zabicia Kleopatry. Po pierwszym pokazie Thalberg polecił dokręcić „szczęśliwe zakończenie”, które możemy obecnie oglądać. Niestety, wycięte fragmenty do dziś uznawane są za zaginione.
Niestety, poprawki nie przyniosły oczekiwanych efektów, ponieważ kiedy film trafił do kin, został zmiażdżony przez krytykę, a w efekcie przyniósł wyłącznie straty finansowe. Chociaż nie wszystkie recenzje potępiały wartość artystyczną filmu, prawie wszystkie miały wspólny motyw – próbę ochrony moralności młodszych widzów przed „szokującym” charakterem produkcji. Warto dodać, że był to okres przed 1934 rokiem, kiedy to Hollywood ściśle egzekwowało konserwatywny kodeks Hayesa, który zabraniał wielu kontrowersyjnych scen (w tym seksu pozamałżeńskiego, nagości, zmysłowych tańców, porodów, związków mieszanych rasowo czy nieheteronormatywnych zachowań seksualnych). Gdyby kodeks ten obowiązywał, prawdopodobnie podobny tytuł nigdy by się nie ukazał.
Produkcja została zapomniana na wiele lat. Dopiero w latach 60. jej rosnąca popularność wśród europejskiej widowni ponownie zwróciła uwagę amerykańskich krytyków. W 1964 roku John Thomas w magazynie Film Quarterly określił Dziwolągi mianem „pomniejszego arcydzieła”. Ostatecznie w 1994 roku film został wpisany na National Film Registry — listę dzieł budujących dziedzictwo kulturowe Stanów Zjednoczonych.
Tod Browning, Willis Goldbeck, Leon Gordon, Irving Thalberg i cała obsada stworzyli dzieło ponadczasowe, które do dziś budzi kontrowersje, choć zupełnie innego rodzaju niż w latach 30. Nie do pomyślenia jest, by współcześnie traktowano osoby z niepełnosprawnościami jako atrakcję. W tym kontekście nasuwa się pytanie: czy Dziwolągi można uznać za film eksploatacyjny? Wszak reklamowano go jako „najbardziej zaskakujący horror o nienormalnych i niechcianych”. Osobiście nie szukałbym jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wydźwięk historii pozostaje emancypacyjny, a warto spojrzeć na to, ile podobnych produkcji powstało na przestrzeni ponad 100 lat istnienia Hollywood.