Jacek Piotr Bławut to reżyser polskiego filmu familijnego Dzień czekolady, który pełnymi garściami czerpie z konwencji anime. Miałem okazję wypytać go o inspiracje i podejście do tworzenia propozycji, która kryje więcej niż widać na pierwszy rzut oka.
ADAM SIENNICA: Dzień czekolady obejrzałem jeszcze w 2018 roku na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Byłem zaskoczony, bo nie sądziłem, że obejrzę polski film, który zmusi mnie do zadania pytania: Jak wielkim fanem anime jest reżyser?JACEK PIOTR BŁAWUT: [śmiech] Bardzo dużym! Przede wszystkim inspiracją była twórczość Mamoru Hosody. Podczas tworzenia Dnia czekolady takim absolutnym opus magnum były jego Wilcze dzieci. Bardzo długo szukałem formalnego pomysłu na ten film, a jako że jestem fanem anime, pomyślałem sobie, że może rzeczywiście zrobić film głęboko inspirowany animacją i przełożyć to na kino aktorskie. Nie tylko w warstwie kadru, ale też w kwestii prowadzenia narracji, aktora. Radkowi Ładczukowi (operator. przyp. red.) spodobał się ten szalony pomysł, więc postanowiliśmy podjąć wyzwanie. Podniosło to poprzeczkę trudności w realizacji tego filmu. Zderzamy się z dość nietypową formą opowiadania historii. Założyliśmy sobie usztywnienie kamery, by opowiadać zastygłymi kadrami i specjalnie wymyślonymi kompozycjami. Zmienia to całkowicie sposób, w jaki tkamy opowieść i jak widz to odbiera. Gdyby opowiadano to kamerą z ręki, bardziej obserwacyjnie, wówczas wiele rzeczy dałoby się ukryć w montażu, zbudować dynamikę, a tutaj są wycyzelowane kadry. Jest ich ograniczona liczba na scenę, każdy z nich jest obrazem i przez to trudno wracać do ustawień kamery. Trzeba mieć pomysł na każdą scenę, by wiedzieć, jak w tym oszczędnym charakterze anime ją opowiedzieć.
Anime to specyficzny gatunek, który nie trafia do każdego. Oglądam dużo japońskich animacji i te skojarzenia mi się włączały momentalnie i zastanawiam się, czy widz Dnia czekolady może zrozumieć taką konwencję i ją poczuć.
Wielbicieli filmów anime nie jest wielu, ale ci, którzy je znają, znajdą w filmie te wzorce. Ci, którzy nie znają, być może doświadczą czegoś zupełnie innego w kinie. O to chodzi, by ta konwencja się wyróżniała i by była określona. To nie jest kino stylu zerowego. Używamy pewnej konwencji i czy widz doszuka się inspiracji anime, czy nie, z pewnością dostrzeże odmienny charakter tego filmu. Wierzę, że dzieciaki doceniają jego aspekt artystyczny i autorski. Nawet jeśli nie będą w stanie bezpośrednio tego nazwać, to być może uwrażliwią się na inną estetykę oraz sposób opowiadania. chciałbym uwrażliwiać dzieci na autorskość filmu, by pokazywać, że może być ambitniej opowiadany. Liczę, że coś wychwycą, że pozostanie w ich głowach jakaś wrażliwość estetyczna.
Dzięki temu też Dzień czekolady prezentuje się inaczej na tle innych polskich przedstawicieli kina familijnego z ostatnich lat.
Przede wszystkim nie chciałem zrobić typowej przygodówki. Kino familijne odradza się w Polsce i jest taka potrzeba, by ono było. Chciałem jednak zaproponować coś innego. Coś, co nawraca do takiego kina, które traktuje dzieciaki na poważnie. Do czasów, gdy filmy robił Albert Lamorisse jak Czerwony balonik, czy Biała grzywa. Są to filmy z lat 50. kierowane do dzieci, ale opowiadane niezwykle poetyckim językiem. Bardzo chciałem wrócić do takiego klucza robienia filmów skierowanych do dzieci, by nie tylko były, ale też coś więcej dawały.
Aby to działało, ważny jest też temat...
Zgadza się. Dla mnie film powinien być nie tylko rozrywką. Uwielbiam realizm magiczny w filmach, czyli coś, co balansuje na granicy światów rzeczywistego i fantastycznego. Przy tym jednak film powinien też budzić jakąś refleksję. W Dniu czekolady poruszamy temat odchodzenia ludzi, godzenia się z przemijaniem, wartości wspomnień, definicji siły rodziny, a to nie są łatwe tematy. Ugryźliśmy to w baśniowy sposób, więc sądzę, że dzieci mogą się na tym filmie dobrze bawić, ale i również coś przeżyć. Z tego powodu nie jest to tylko film dla dzieci, ale też dla rodziców. Najważniejsze jest to, by po filmie porozmawiać, a by wspólnie odnaleźć przesłanie tego filmu. Tu przede wszystkim chodzi o rozmowę, by perspektywy rodzica i dziecka spotkały się i można było pozwolić na oswojenie się z tematem śmierci. U mnie to wszystko jest otwarte, bo nie daję jasnych odpowiedzi. Nie nazywam tego po imieniu. W filmie ani razu nie pada słowo śmierć. Chodzi o to, byśmy my jako rodzice ,dzięki temu filmowi, byli w stanie rozpocząć z dziećmi rozmowę. Chciałbym, aby Dzień czekolady do tego inspirował.
Ważne jest też to, że dzięki filmowi dzieciaki mogą zrozumieć coś, co mogły same przejść lub ich rówieśnicy mogą przechodzić.
Tak, historia opowiadana jest z perspektywy dzieci. Monika zmaga się z odejściem babci, Dawid ze stratą siostry i oboje nie dostają pomocy ze strony rodziców. Dorośli w tym filmie popełniają błędy, których chciałbym, abyśmy unikali. Dzieci pomagają sobie same, uciekając do świata wyobraźni. Nie ma w tym nic złego, bo to ich sposób na radzenia sobie z problemami. Każdy ma prawo przeżywać to po swojemu, a my jako rodzice musimy im w tym pomóc. To, że film jest opowiedziany z perspektywy dzieci, to bardzo ważne, bo właśnie dzięki temu film może lepiej dotrzeć do dziecięcej wrażliwości i wyobraźni.
Właśnie miałem takie wrażenie podczas oglądania. Te wszystkie motywy magiczne tak naprawdę rozgrywają się w wyobraźni dziecka.
Można się tego domyśleć, ale nie jest to powiedziane wprost. Biorę udział w spotkaniach szkolnych z dzieciakami i to jest świetnie pole do rozpoczęcia dyskusji. Czy to było prawdziwe, czy rozgrywało się tylko w wyobraźni Dawida i Moniki? To właściwie dzieciaki same dochodzą do pewnych konkluzji i w ten sposób zaczynają oswajać się z tematem przemijania. Zaczynają dyskutować pomiędzy sobą i sądzę, że to jest właśnie najbardziej wartościowa sfera tego filmu. Same podczas rozmowy znajdują odpowiedzi. W filmie wszystko balansuje między rzeczywistością a fantazją, nie wiemy, czy jeszcze jesteśmy w świecie wyobraźni i gdzie jest jego granica. Ja coś takiego w filmach i literaturze uwielbiam! [śmiech]
A to też może uczyć dzieci świadomego odbioru filmu. Doszukuję się w tym ukrytej zalety Dnia czekolady.
Każde dziecko zrozumie historię na swój sposób, ale mam nadzieję, że ten film pozostaje im później w głowie. Też miałem wiele takich tytułów, których w pełni nie zrozumiałem, jako dziecko, ale zakodowały mi się w pamięci i potem do mnie wracały. Taki film zaczynał z czasem we mnie pracować. Dlatego nie chodzi o pełne zrozumienie, tylko o to, by każdy mógł zinterpretować go po swojemu. Dzieci wspaniale rozumieją ten film na poziomie emocjonalnym, a to jest dla mnie najistotniejsze.
Gdy rozmawiałem z Tomaszem Kotem na festiwalu w Gdyni, chwalił twój autorski styl. Zastanawiam się, jak będziesz go dalej kształtować i jakie masz plany? Czy Dzień czekolady jest pokazem tego, w jaki kierunku chcesz podążać?
Zdecydowanie kierowanie treści do dalej chcę tworzyć filmy dla młodego widza, to moja droga jest moją drogą. Jestem po Akademii Sztuk Pięknych, więc praca nad formą obrazu i dźwiękiem jest dla mnie bardzo ważna. Te filmy, nad którymi pracuję, z pewnością będą opowiadane moim językiem. Zależy jednak od projektu, jak bardzo będę balansować pomiędzy kinem komercyjnym a autorskim. Obecnie pracuję nad filmem science fiction o wymiarze proekologicznym dla młodzieży. Będzie to trochę kino postapokaliptyczne. . W Dniu czekolady wyraźne były wpływy anime, ale przy kolejnych projektach muszę znaleźć inne inspiracje. Każdy film wymaga trochę innego języka w sposobie opowiadania.
Dostrzegalna jest też praca przy dźwięku...
Zgadza się, dźwięk jest dla mnie ważny, a w Dniu czekolady był bardzo dopieszczony. Realizm magiczny funkcjonuje nie tylko w warstwie wizualnej i treściowej, ale i dźwiękowej. Muzyka często nawiązuje relacje z dźwiękami obecnymi w kadrze. Na przykład ptaki wchodzą w melodykę muzyki, wtórują jej, uzupełniają frazy. Wiem, że nie wszyscy to usłyszą. To taka wartość dodana. Myślę, że dla ludzi wrażliwych na dźwięk i muzykę to się przebija. Mam wrażenie, że z filmu na film dźwięk staje się dla mnie coraz istotniejszym elementem. Warstwa dźwiękowa sceny jest tak kluczowa, że może kompletnie zmienić jej znaczenie. Operowanie narzędziami dźwiękowymi fascynuje mnie coraz bardziej.
Takie podejście do dźwięku jest ważne dla polskiego kina. Potrzebujemy tego.
W Stanach Zjednoczonych zdają sobie sprawę z tego, jak ważny jest dźwięk. A u nas do niedawna była walka o to, by było słychać... [śmiech] A przecież chodzi o coś więcej, o zdawanie sobie sprawy, że dźwięk może wznosić znaczeniowość filmu na zupełnie inne rejony. Chcę iść w tę stronę i z coraz większą świadomością podchodzić do tej warstwy.
To też powoduje, że Dzień czekolady jest bardziej uniwersalny, niż mogłoby się zdawać. Dla dzieci jest przygoda, dla dorosłych wiele takich smaczków.
Mam potrzebę robienia filmów uniwersalnych. Na przykładzie Dnia czekolady widzimy, że nie ma osadzenia akcji w jakimś konkretnym miejscu. Tylko język zmusza nas do wysnucia wniosku, że historia rozgrywa się w Polsce. Gdyby jednak zmienić ten język, ta historia mogłaby wydarzyć się wszędzie. Nie jest to czytelne tylko dla nas i nie ma tutaj ukierunkowania kulturowego pod nas. Uwielbiam formę uniwersalności, więc staram się tę historię tak otworzyć, by w każdej kulturze była ona czytelna.
To ciekawie komponuje się z anime, które przez hermetyczność kulturową nie trafia do każdego. Wydaje się, że łączysz estetyki Wschodu i Zachodu, wprowadzając do nich uniwersalność.
Estetyka japońska miesza się z europejską, więc wyszła z tego filmu taka hybryda różnych wzorców. Z jednej strony są inspiracje anime na różnym poziomie, a z drugiej jest tu też obecny zachodni sposób opowiadania historii. Było to duże wyzwanie, by opowiedzieć to balansując między tymi światami. Musieliśmy też sporo pracy włożyć w montaż, by ta konwencja działała na korzyść filmu, a nie była czymś, co nas rozbija. Czy to wyszło? Ocenę pozostawiam widzom.
Na koniec wróćmy do twojej fascynacji anime. Ulubione filmy?
Tak jak wspomniałem na początku, na pewno Wilcze dzieci Mamoru Hosody. Dla mnie jest to jeden z najmądrzejszych filmów, nie tylko anime, bo on bije na głowę wiele tytułów dla dorosłych. To film o bardzo ważnych rzeczach ubrany w konwencję baśni o wilkołakach. Coś tak abstrakcyjnego! Niesie on mądre przesłanie i można go czytać na wielu płaszczyznach. Uwielbiam Hayao Miyazakiego, którego wręcz cytuję w Dniu czekolady. To forma takiego hołdu dla reżysera. Inspiracją była też twórczość Makoto Shinkai. Mieliśmy taką biblię kadrów zebranych z różnych filmów anime, które mogły korespondować z tym, jak chcemy opowiadać naszą fabułę. Naprawdę dużo jest tego! [śmiech]