ADAM SIENNICA. Tofifest jest wyjątkowym festiwalem. Podobnie jak pani mieszkam w Gdyni, a mogę porozmawiać z panią dopiero tutaj. KATARZYNA FIGURA: Tak, się to dzieje. To jest fantastyczne! Tofifest jest miejscem spotkań ludzi z całego świata. Nawet jeżeli tych twórców nie widzimy, nie przyjeżdżają, to oglądamy ich filmy, czyli spotykamy się z ich wyrazem, z ich głosem. To jest absolutnie fantastyczne. Byłem zaskoczony sekcją Focus on Quebec. To jest coś, czego kompletnie nie spodziewałem się na festiwalu. Rozmawiałem z jednym reżyserem, który mi powiedział, jak to u nich wygląda. Kompletnie inny świat. Przed laty dość dużo jeździłam na festiwale filmowe po całym świecie. Rzeczywiście te sekcje i skupienie na poszczególnych filmach pochodzących z danego kraju to bardzo ciekawa rzecz, bo jest to po prostu zupełnie inne spojrzenie. W Cannes mamy zresztą sekcję „Inne spojrzenie”, żeby zobaczyć coś, co niekoniecznie w naszej kulturze występuje. To powoduje, że to jest jakiś nowy bodziec do rozwoju. To jest piękne w filmach na festiwalu, że tutaj oglądamy rzeczy, których normalnie pewnie byśmy nie obejrzeli, prawda? Choćby nawet krótkometrażowe filmy, np. Macieja Stuhra, który naprawdę był świetny. Tak, w ogóle cała sekcja „Short cut” to były filmy z całego świata i one są w większości naprawdę bardzo poruszające, niektóre wstrząsające. Obrazują wiele rzeczy, które wynikają z różnic kulturowych, z różnych ograniczeń w tych krajach, miejscach na świecie, różnych kontynentach i ten wyraz jest bardzo ciekawy. Tak naprawdę ja zaczęłam już przed laty, pierwsze mocne zetknięcie nastąpiło podczas festiwalu „Docs against gravity”, czyli pełnometrażowych filmów dokumentalnych. Jestem przyzwyczajona do filmów – kocham kino, kocham film – ale tu nagle zobaczyłam dokumenty albo paradokumenty w formie pełnometrażowej i to mną wstrząsnęło. Przede wszystkim jako człowiekiem, ale też jako aktorką, bo zupełnie innymi narzędziami operowali ci niezawodowi aktorzy. Nawet teraz, jak oglądam filmy z sekcji „Short Cut” z zawodowymi aktorami, nagle już widzę, że on coś gra i to jest nawet bardzo dobry aktor – tylko coś takiego mamy we krwi, że zaczynamy coś grać i to już się fajnie sprawdza. Coś w tych filmach krótkometrażowych, dokumentalnych albo paradokumentalnych jest, że tam nie ma grania. Ja jako aktorka uczę się czegoś zupełnie nowego, że im mniej tego jest, tym to jest ciekawsze. Może dlatego, że po prostu znam się, od kilkudziesięciu lat pracuję w tym zawodzie i naprawdę wiem, co za chwilę.
fot. Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych
Maciej Stuhr mi wczoraj opowiadał, że te krótkometrażowe filmy, w które on wszedł z taką wielką pasją, to dla niego swoboda, wolność. Może w nich eksperymentować i bawić się tym. Tak, ale też rozwijać! Mam wrażenie, że to nie jest tylko taka czcza zabawa. Po raz pierwszy widziałam film w jego reżyserii i byłam naprawdę uniesiona, bo ten zamysł, że niejako film stworzył pod muzykę, pod ten koncert wiolonczeli był po prostu niezwykły. Bardzo oddziaływał na emocje, ta muzyka jest nieprawdopodobna. On jednocześnie pisał te zdarzenia do muzyki, czyli wykonał taki niepokorny zamysł. Jednocześnie wpuścił w rolę swoich studentów Warszawskiej Szkoły Teatralnej, ale odebrał im podstawowe narzędzie, jakie aktor ma. Szczególnie młody aktor, tak sobie wyobraża, że jego podstawowym narzędziem jest słowo, prawda? A oni nagle nie mieli słów, bo konwencja nawiązywała środkami do filmu niemego. Wiem, że nagrane zostały słowa jako back up, gdyby to się nie sprawdziło, żeby mieć to nagranie przy ograniczonych możliwościach finansowych, ale wydaje mi się, że to wyszło fenomenalnie. To było też wyzwaniem dla aktorów, bo musieli się posługiwać innego rodzaju ekspresją. Troszeczkę taką, zresztą moją ulubioną z tamtych czasów… niemiecką ekspresją filmu niemego. Tutaj też oko miało znaczenie w całej historii, dodatkowo na końcu mamy cyber eye, czyli urządzenie, które było też symboliczne. Bohater jest lekarzem okulistą, a później dochodzi do tego, że wspaniale odkrywa możliwość wykorzystania urządzenia cyber eye. A takie doświadczenie dla aktorów wydaje się ważne... Absolutnie ważne, bo wyzwala, czasami może nieświadome, pokłady możliwości. To jest niesamowite zadanie, niesamowite wyzwanie, które ich jeszcze bardziej wyszkoliło. Jeden z tych młodych aktorów, główny bohater zresztą, powiedział, że cały czas są uczeni – między innymi w tym przedmiocie z Maćkiem Stuhrem, czyli praca z kamerą – że coś się przenosi albo się nie przenosi. To było na pewno dla nich wielkie doświadczenie: jakich środków w ogóle używać, bo zupełnie innych środków używamy na scenie, na deskach teatru, a innych przed kamerą. Zauważyłem, że pani wielbiciele czekają na kolejne filmy. Czego teraz mamy oczekiwać w kinach? Jest kilka propozycji, ale nie mogę jeszcze o nich mówić, dlatego że realizacja kilku projektów trochę się przesuwa z wiadomych przyczyn, jak zwykle finansowanie jest trudne. Takie jest też moje doświadczenie, taka jest moja historia, że większość filmów, w których zagrałam i które były później bardzo cenione – otrzymywałam za nie nagrody, dobrze były oceniane przez krytyków i publiczność – bardzo często czekały długi okres, zanim dochodziło do realizacji, także jestem już do tego przyzwyczajona. Tak było z „Ajlwaju”, z „Żurkiem”, z wieloma filmami. Nawet nie potrafię ich wszystkich wymienić. Po prostu często proponowane są mi scenariusze, które nie są takie oczywiste. Ja takie scenariusze lubię i takie filmy powstają z trudem, ale jest to również wyzwanie, bo trzeba czekać. To jest też coś takiego, że dzięki temu ja mam czas na to, żeby tę postać świetnie zbudować w sobie i bardzo to lubię. Coś, co mi się na początku, przy czytaniu scenariusza, wydaje, że to „tak ma być”, później ewoluuje we mnie. Tę postać zasadzam w sobie, zasiewam to ziarno, ono gdzieś zaczyna kiełkować. Ta roślina, że tak powiem, nabiera coraz większego wyrazu, a im bardziej nieoczekiwanego, tym bardziej mnie to interesuje. Także czekam na to, ale chciałabym przypomnieć film, który w zeszłym roku był prezentowany na Tofifest, również przeze mnie. Mówię o filmie Marka Koterskiego 7 uczuć – naprawdę warto do niego wracać, bo jest absolutnie niezwykły. Zastanawiam się, czy będąc na takim etapie kariery, ma pani jakieś wymarzone role, które chciałaby pani jeszcze zagrać? Tak, ale one są nienazwane. Może, jak bym miała do zagrania jeszcze jedną Lady Makbet, to pewnie by było fajnie, a może już jestem za stara. Sama nie wiem. Po prostu interesują mnie naprawdę ciekawe, inne, wykręcone postacie i tematy. Rzeczy nieoczywiste, jakieś ukryte. Jesteśmy na Tofifest, na którym jest przyznawany Złoty Anioł za niepokorność twórczą, i zastanawiam się, czym dla pani jest ta niepokorność i czy są jakieś granice w niej? Właśnie tym. Niepokorność twórcza jest na pewno takim pasjonującym przekraczaniem granic. Jest w grzebaniu, szperaniu, obserwowaniu, dociekaniu prawdy i nieoczywistości. To jest niepokorne. Granie, w przypadku aktorów, czy robienie czegoś na zamówienie – nie można tego robić. Słuchanie wewnętrznego głosu to jest coś niepokornego i pójście za tym, za pragnieniem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj