Od samego początku postać pani premier w Tekken 7 wzbudziła moje zainteresowanie. Niecodziennie dostajemy w bijatykach postać znad Wisły (Geralta w SoulCalibur VI nie liczę, narodowy akcent, jasne, ale w innym kontekście). Od razu również zacząłem się zastanawiać nad stylem, jakim będzie się posługiwać bohaterka. Bandai zwykle stara się łączyć techniki walki z etnicznością postaci, a jedyne, co mi przychodziło do głowy, to nasz system walki wręcz dla wojska, combat 56. Kiedy więc zobaczyłem promujący Lidię czarny pas z napisem "polskie karate", serce we mnie zamarło. Przypomniałem sobie bowiem o pewnej traumie, którą mój mózg dawno temu wyparł. Otóż nasz kraj posiada własną "odmianę" karate, zwaną tsunami. Nie uznaje jej właściwie nikt poza zarządem federacji zrzeszającej szkoły uczącej tego, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnego stylu. Sama jego skuteczność jest mocno wątpliwa. I zanim złapiecie za widły i pochodnie, oskarżając o brak patriotyzmu i tym podobne, rzućcie proszę okiem na poniższy materiał... na własne ryzyko. Drugi problem był taki, że jest już kilka postaci w tej serii, które walczą, wykorzystując jedną z licznych odmian karate. Co prawda w każdym praktycznie przypadku jest to jakaś wersja stworzona na potrzeby gry, z dużą domieszką fantastyki, ezoteryki, magii i ruchów niemożliwych do wykonania przez człowieka (oraz okazjonalnych laserów z oczu), niemniej jednak gdzieś z tyłu głowy miałem takie: "ech, kolejny karateka". Nie ukrywam że od momentu zdradzenia stylu Lidii, mój zapał nieco przygasł. Nie trwało to jednak długo, bowiem gdy tylko zobaczyłem najnowszy materiał promocyjny, zniknęły wszelkie obawy, a moje skostniałe i marudne serce się uradowało. Skąd taka reakcja? Wpierw małe backstory. Sam przez długie lata, do czasu poważnego urazu, praktykowałem sztuki walki. I choć skupiony byłem przede wszystkim na nauce aikido, judo i kilku innych form grapplingu, z okazjonalną nauką posługiwania się kataną, to nigdy nie zamykałem się na wiedzę i fascynację innymi stylami, Zarówno ich praktyczną, jak i estetyczną stroną.  Ale zaraz, sztuki walki i estetyka? A jakże, przecież (pomijając oczywiste walory bojowe) zadaniem sztuk walki jest samorozwój osoby praktykującej, w tym doprowadzenie własnego ciała do perfekcji. Zauważyć to można już od pierwszych ruchów Lidii ukazanych w materiale. Harada-san ewidentnie wziął sobie do serca tak często - choć nie zawsze z właściwych powodów - skandowane w naszym kraju słowo "tradycja". Albowiem styl, jakim obdarzono naszą panią premier, jest zwyczajnie najlepszym, najczystszym i niemal perfekcyjnym odwzorowaniem oryginalnej formy karate, jaką widział ten cykl. Bo choć pod nazwą, oznaczającą dosłownie nieuzbrojoną dłoń, kryje się obecnie wiele różnych szkół, to jednak geneza praktycznie każdej z nich zabiera nas na malutką wyspę Okinawa, miejsce urodzenia mistrza Gichina Funakoshi, ojca współczesnego karate i stylu shōtōkan. Tę właśnie legendarną, tradycyjną szkołę reprezentuje Lidia. Zaczyna przy tym tak, jak porządny pokaz zaczynać się powinno, czyli od kata (usystematyzowanego układu ruchów). W tym wypadku jest to kanku-dai (dosł. "obserwacja nieba"), jedna z najtrudniejszych i najdłuższych tego typu sekwencji w karate. I choć tutaj nie dane jest nam obejrzeć całości, to jednak samych ruchów, jak i ich kolejności nie da się pomylić z niczym innym. Równie wielkie wrażenie zrobiło na mnie pokazanie imi (dosł. "znaczenie") czyli rzadko - głównie w filmach - widywanego, praktycznego wykorzystania kata. Smaczki takie jak aktywne wykorzystanie przez bohaterkę hikite (ruch po ciosie, kiedy ręka wyprowadzająca atak cofa się do biodra) do łapania i przyciągania do siebie przeciwników, pokazują, jak dobrze twórcy odrobili lekcje. Jednak prezentacja na zwiastunie to jedno, a jak się ma to do rozgrywki? Jak się okazuje - im dalej w las tym lepiej. Choć co prawda naliczyłem dosłownie dwa ruchy (konkretnie kopnięcia z wyskoku), które do wykonania przez człowieka wymagałyby wagi i siły nóg myszoskoczka, połączonej z giętkością kilku bardzo specyficznych gwiazd kina dla dorosłych, to cała reszta jest w 100% realna i wykonalna, choć czasem z nieco może mniejszą prędkością. Nawet jeśli nie są to ruchy zaczerpnięte wprost z jednego z wielu układów kata shōtōkan czy pochodzącego bezpośrednio od niego, bardziej bojowego stylu kyokushin, to i tak są całkowicie technicznie poprawne i spotykane w wielu tradycyjnych szkołach. Cieszy też fakt, że co bardziej skomplikowane ciosy nie są zadawane od tak sobie, tylko wymagają przyjęcia odpowiedniej postawy, w tym wypadku przede wszystkim nekoashi-dachi (dosł. kocia stopa) Może Wam się to wydać błahe, przecież chodzi tylko o jakąś grę... Jednak patrząc na historię i to, jak często ta seria traktuje sztuki walki z dużą dozą swobody i z przymrużeniem oka (choć zdarzają się chlubne wyjątki jak Lei Wulong czy Leeroy Smith), jest to naprawdę pozytywne zaskoczenie. Jest to też wyraz uznania dla Polski, która zrodziła wielu medalistów, zdobywających na całym świecie nagrody w każdej możliwej kategorii. Czy to wspomniane pokazy kata, kumite (walka sportowa, dosł. splątane dłonie), fuku-go (naprzemiennie pokazy kata kitei i walki kumite), czy też en-bu (55-60 sekundowe choreograficzne udające pojedynki). Promowanie tej sztuki walki i jej sportowego aspektu wydaje mi się bardzo istotne. Bowiem karate, choć niezwykle wciąż popularne, wśród osób ćwiczących sztuki walki, to w popkulturze i świadomości masowej zostało przez ostatnie lata jednak zepchnięte na bok przez inne, bardziej krzykliwe style. Mówię tu oczywiście głównie o widowiskowości, bowiem o użyteczności którejkolwiek z nich nie będę się wypowiadał. Wiecie ilu trzeba mistrzów sztuk walki, żeby zmienić żarówkę? 100 - jeden będzie wymieniać, a 99 patrzeć się i mówić, że to i tak nie zadziała na ulicy. O użyteczności Lidii na wirtualnym polu zaś napiszę niebawem, jak tylko skopię odpowiednią liczbę zadków bądź sam zostanę skopany. OSU!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj