To nie rozwój, to uwstecznianie się – spoglądając na portfolio wydawnicze wielkich i bogatych gamingowego świata, można dojść do takiego wniosku. Nowa generacja wcale nie jest taka nowa, jak byśmy chcieli. Gdzie nie spojrzeć, wszędzie te same tytuły, różniące się jedynie numerkiem w nazwie oraz lepszą grafiką. Czy Xbox One i PlayStation 4 może spotkać coś lepszego niż ciągłe odgrzewanie kotletów lub odcinanie kuponów? Myślę pozytywnie, aczkolwiek po ponad pół roku od oficjalnej premiery konsol progresu nie dostrzegam.

Zapowiedziom nowej, ósmej już generacji konsol towarzyszyły wielkie ochy i achy. Z jednej strony – obiecanki cacanki, jakie to te sprzęty są potężne, dorównujące mocą komputerom PC, które dedykowane są grom wideo. Z drugiej – developerzy chwalą sobie sprzęt, który jest łatwiejszy w obsłudze, przez co proces tworzenia gier będzie krótszy, a i standardy, jakie będą oferowały next-genowe gry, pozostaną na długo w pamięci graczy. Tak było osiem miesięcy temu, ale teraźniejszość jest zgoła odmienna i porównać ją można do twardego lądowania. Oczywiście producenci konsol nie widzą w tym niczego dziwnego. Tak musiało być – nie każdy developer miał możliwość obcowania z dev-kitam na długo przed oficjalnymi zapowiedziami ósmej generacji. Gdzie te nowe gry? Gdzie ten przeskok, jakiego byliśmy świadkami przy okazji przejścia z szóstej na siódmą? Przecież tak miało być. Przecież w ten sposób zarówno Sony, jak i Microsoft reklamowali swoje nowe konsole. Czy te czasy nastaną? Szczerze w to wątpię.

Gracze konsolowi, którzy dali się nabrać na PR-owskie zagrywki molochów z Japonii oraz USA i w dniu premiery ustawili się pod sklepami za swoją konsolą, muszą się teraz czuć nieźle wystrychnięci na dudka. Kiedy tylko zostały uruchomione akcje z przedsprzedażą, nastało odkładanie gotówki, żeby w listopadzie nie trzeba było zbytnio zaciskać pasa – i wreszcie pojawiła się informacja, że nie będzie dla wszystkich, że nie będzie wcale w tym roku (mowa tutaj o premierze Xbox One w Polsce). Ci, którzy się załapali i wydali około dwa tysiące złotych, musieli czuć się wtedy niesamowicie (ja się czułem) – mieli sprzęt, który w Polsce był niemal reglamentowany, jak niegdyś kiełbasa czy alkohol. Teraz szczerze tego żałuję, bo co mi po sprzęcie z najwyższej półki, skoro oferowane gry ruszą na pierwszym lepszym ziemniaku, a od "indyków" mam PC? Teraz, kiedy ten cały szum i hałas wokół premiery nowych konsol minął, można spokojnie iść do sklepu i za znacznie mniejsze pieniądze kupić swoją upragnioną PS4 czy Xbox One. Pytanie brzmi: po co? Gier nie ma – to jest fakt niezaprzeczalny, a te, które są i które naprawdę stanowią elitę next-genowych wersji, można policzyć na palcach jednej ręki. Pozostałe powinny zostać wydane na poprzedniej generacji.

Spoglądając na to, co się dzieje na rynku gamingowym, stwierdzić można, że nowe konsole zostały wypuszczone za szybko. Może rok czy dwa później moja opinia byłaby zupełnie inna.

Nowa generacja to obecnie stara generacja ubrana w ładniejsze ciuchy. Wydawcy próbują nam wepchnąć to samo, tylko w innym opakowaniu. "Nowe" The Last Of Us: Remastered, ładniejsze Devil May Cry, być może planowane odświeżenie serii "Uncharted" czy stare "Halo" w zbiorczym wydaniu. Nie zapominajmy też o kasowym Grand Theft Auto V. Oczywiście wszystkie te gry spełniają najwyższe standardy oferowane przez konsole PS4 i Xbox One. Po co? Czy po to wydawałem ponad dwa tysiące złotych, żeby teraz kupować raz jeszcze te same gry, które ograłem z przyjemnością na wcześniejszym modelu z rodziny Xbox czy PlayStation? Z braku laku kupię, ponieważ lubię grać i gram, kiedy tylko mam ochotę i wolne kilkanaście minut. Kupię, bo w co innego mam grać? Kupię, bo tak naprawdę nie mam w co grać. Wszelkie wielkie produkcje, zapowiadane hity, które sprawiły, że sięgnąłem po nową generację konsol, zostały sprytnie zapowiedziane, by reklamować także sprzęt, a później bezczelnie przesunięte w czasie o rok, a nawet dłużej. Wiedźmin 3: Dziki Gon, Batman: Arkham Knight czy Watch Dogs, które w dodatku wywołało olbrzymią burzę w sieci, to jedne z wielu takich produkcji, które miały za zadanie przyciągnąć nabywców ósmej generacji. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że im się udało. Nowe konsole sprzedają się na całym świecie w milionach sztuk, zatem ktoś je musi kupować, tylko później ten ktoś budzi się z palcem w nocniku i puka w głowę, zastanawiając się nad tym, po co to cholerstwo nabył, skoro nie ma gier na ten sprzęt.

Czytaj również: "Wiedźmin 3: Dziki Gon" i bitwy morskie

Dożyliśmy czasów, w których rynek gier wideo zaczyna zataczać krąg. Nowych, ambitnych projektów, które zwykle rozpoczynały cykl życia nowego sprzętu do grania, jest jak na lekarstwo. Wydawcy i twórcy idą na łatwiznę, rok rocznie "obdarowując" nas takimi samym grami, ale z innym numerkiem czy podtytułem. Przeważnie przy tym zmieniają scenerię i bohaterów, jednak pozostają wierni utartym schematom.

Sami nie jesteśmy bez winy. Nie, o nie! Co roku miliony graczy udaje się do sklepu i nabija kasę na koncie Bobby'ego Koticka czy Petera Moore'a. Tak, drodzy gracze, piję od Was, którzy każdego roku na premierę kupujecie kolejną odsłonę serii "Call of Duty" oraz "FIFA", o "Assassin's Creed" nie wspominając. Nie twierdzę, że każdy z Was taki jest, ale liczby mówią same za siebie. FIFA 14 od premiery cały czas utrzymuje się w czołówce najlepiej sprzedających się gier w Wielkiej Brytanii, Call of Duty: Ghosts bije kolejne rekordy związane ze sprzedażą i tak dalej, i tak dalej. Już teraz wiem, że nowe odsłony niczego nie zmienią w tym temacie. FIFA 15 znów będzie cały rok na topie, a Call of Duty: Advanced Warfare sprzeda się lepiej niż poprzednia część. A potem co słyszymy? Ciągłe zawodzenie i narzekanie, bo ta gra jest taka, bo tamta gra jest siaka. Co gorsza, te same osoby, które zarzekają się, że kolejnej "FIFY" już nie kupią, że zrobią sobie przynajmniej dwuletnią przerwę (bo w każdej kolejnej odsłonie to tylko kosmetyka i aktualizacja składów), biegną mimo wszystko na każdą premierę, żeby później znów sobie ponarzekać.

Warto zastanowić się i odpowiedzieć na pytanie: kto jest winien takiej sytuacji? Kto ponosi odpowiedzialność za to, że każda kolejna odsłona znanej marki różni się w zasadzie numerkiem w tytule i kilkoma mniej istotnymi usprawnieniami? Kto jest winien tego, że zamiast ciekawego IP wydawca zleca tworzenie następnej części popularnej marki albo – jak w przypadku Sony i Microsoftu – decyduje się na odświeżenie tytułów, które zaczynały swe życie na minionej generacji konsol? Kto odpowiada za to, że świetny Spec Ops: The Line sprzedał się fatalnie? Kto jest winien tego, że THQ zwinęło żagle, a Don’t Nod, które stworzyło cyberpunkowego Remember Me, było bliskie ogłoszenia upadku?

Odpowiedź jest jednoznaczna: winni temu wszystkiemu jesteśmy my – gracze.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj