
Najnowsza recenzja redakcji
Clair Obscur: Expedition 33 zadebiutowało 24 kwietnia 2025 roku. Był to niepozorny tytuł, który raczej nie wyróżniał się wśród lepiej promowanej konkurencji, a na dodatek miał to nieszczęście, że wyszedł niedługo po nowym Assassin's Creed i dwa dni po niezapowiedzianej premierze remake'u legendarnego The Elder Scrools IV: Oblivion.
Za Expedition 33 odpowiedzialne jest maleńkie studio z Francji, na które złożyło się lekko ponad trzydzieści osób. Na ich czele stoi były deweloper z Ubisoftu, który – jak sam powiedział – "nudził się" w poprzedniej firmie i postanowił stworzyć coś swojego. Oczywiście nie podołał temu wyzwaniu sam. Do pomocy miał m.in. kompozytora znalezionego na SoundCloudzie i główną scenarzystkę. Poznana na Reddicie kobieta początkowo miała tylko udzielać głosu jednej z postaci. Pozostała część deweloperów także miała niewielkie lub żadne doświadczenie w tworzeniu gier.
Dlaczego to wszystko opisuję? Ponieważ Expedition 33 od momentu premiery podbiło serca graczy i krytyków na całym świecie. To jedna z najlepiej ocenianych produkcji w historii. Debiutanckie dzieło Sandfall Interactive sprzedało się w milionach kopii po trzech dniach od premiery, a obecnie jest najlepiej ocenianą grą w historii na Metacritic. Wyprzedza tym sposobem takie produkcje jak Baldur's Gate 3 czy The Legend of Zelda: Ocarina of Time.
Clair Obscur: Expedition 33 to ewenement. Historia powstania tego tytułu jest równie fascynująca, jak przedstawiona w nim opowieść. Jest to jedna z najlepszych gier – gwarantuje przeżycie, które trudno porównać z czymkolwiek innym! Jeśli się zastanawialiście, czy pochwały kierowane w stronę tego tytułu są zasłużone, to rozwiewam wątpliwości: moim zdaniem tę grę chwali się nawet za mało.
Expedition 33 opowiada historię tytułowej ekspedycji, która wyrusza na Kontynent, aby uratować świat przed okrutną Malarką. Ta istota co roku wymazuje z powierzchni Lumiere (świata przedstawionego) osoby w konkretnym wieku. Jeśli ktoś przekroczy wiek, który został namalowany na widocznym z oddali Monolicie, to zmienia się w chmurkę płatków kwiatów. Co roku w stronę Monolitu wyrusza ekspedycja złożona z chętnych – głównie osoby zbliżające się do swojego Gommage'u, czyli wymazania. Chcą oni zgładzić Malarkę i uratować świat.
Na wstępie zaznaczę, że nigdy nie byłem fanem jRPG-ów, z których Expedition 33 czerpie garściami. Produkcje pokroju Persony czy Final Fantasy omijałem szerokim łukiem. Znacznie bliżej mi było do turówek: Baldura, Wasteland czy XCOM. Pomimo tej niechęci i uprzedzenia zainteresowałem się Expedition 33 z powodu wyjątkowej estetyki i inspiracji francuską kulturą. To wszak z kraju bagietek i rewolucji pochodzi studio Sandfall Interactive (nie, to nie obraźliwe, ponieważ w samej grze znajduje się strój, który pozwala nosić bagietę niczym miecz na plecach). Expedition 33 porwało mnie od pierwszych minut, a system walki nie tylko mi nie przeszkadzał, ale też zachwycił.

Fundamenty rozgrywki są stosunkowo proste. Cała historia jest dość liniowa, ale po dotarciu na Kontynent świat się otwiera i składa z licznych sublokacji. Niektóre z nich zawierają tylko znajdźki, inne zaś to typowe dungeony z masą przeciwników do pokonania (i jeszcze więcej znajdźek). Wiele z nich jest jednak niedostępnych z powodu obecności wysokolevelowych przeciwników, których na początku lepiej omijać szerokim łukiem. Po mapie można biegać, pływać, a nawet latać, a w momencie natrafienia na przeciwników przechodzimy na osobną arenę, gdzie walka jest prowadzona turowo. Całe doświadczenie urozmaicone jest ciekawymi mechanikami uników i bloków. Unikanie ataków jest znacznie prostsze, natomiast zablokowanie każdego uderzenia pozwala na wyprowadzenie kontry, zadającej większe obrażenia.
Expedition 33 to nie jest łatwa gra. Wymaga znakomitego refleksu, ponieważ przeciwnicy lubią kręcić się w kółko, pójść na spacer, odwiedzić rodzinę na drugim końcu Kontynentu i ugotować obiad, zanim zadadzą nam cios – zwykle po piętnastu nieudanych, zbyt szybkich unikach z naszej strony, co fatalnie się kończy. Gra wynagradza mądre planowanie i budowanie postaci. Umiejętności specjalnych i kombinacji jest tu od groma – może się zakręcić w głowie na ich widok. Dostarcza to mnóstwo możliwości i niesamowicie satysfakcjonuje, kiedy już skonstruujemy swoją "metę", która kładzie kolejnych wrogów na łopatki. Da się zrobić nawet build, gdzie walki dosłownie przechodzą się same i nie jest to wcale glitch, a jedynie mądre wykorzystanie opcji, które dali deweloperzy. Nie zdradzę Wam, ile jest postaci w tej grze, ponieważ to może popsuć przyjemność rozgrywki, natomiast zapewniam, że opcji na budowanie zespołu jest wystarczająco dużo. Każda kolejna postać to też nowa, bardziej skomplikowana mechanika. Twórcy rozsądnie podeszli do budowania drużyny i pokazywania kolejnych elementów. Zaczyna się dość standardowo, ale prawdziwa zabawa ujawnia się dopiero z czasem.

Ta gra to audiowizualny majstersztyk, który od pierwszych sekund łapie za serce. Na pochwałę zasługuje wysoka jakość grafiki i projekty całego świata. Uważam, że nie ma lepiej wyglądającej pod tym kątem gry na rynku. Expedition 33 to dzieło sztuki, które zachwyca złożonością planów – na każdym z nich dzieje się coś ciekawego i zachwycającego. Wszystko jest rozbudowane, wręcz artystycznie rozdmuchane, ale w tym pozytywnym znaczeniu. Na każdym kroku widzimy szalony popis artystycznych zdolności grafików, projektantów i pozostałych deweloperów. Widoczki w grach są dla mnie ważne, ale bardzo rzadko zdarzało mi się zatrzymywać i chłonąć je wzrokiem. W Expedition 33 robiłem to średnio parę razy na lokację, bo wszystkie są różnorodne i wyjątkowe. Wyobraźcie sobie poziom podwodny, który wcale nie jest pod wodą, albo wykręconą malowniczo wieżę Eiffla. W Clair Obscur nie ma choćby jednego brzydkiego miejsca. Nie ma nawet takiego, które by odstawało poziomem od reszty. Pisanie tej recenzji pod tym kątem jest niezwykle trudne, bo tę grę trzeba po prostu doświadczyć. Składa ona hołd malarstwu i czerpie inspiracje z tej gałęzi sztuki w najpiękniejszy możliwy sposób.
Muzyka również jest fantastyczna. Każda lokacja ma swoją własną ścieżkę dźwiękową – czasem nawet więcej niż jedną. To samo tyczy się poszczególnych postaci (nawet pobocznych i opcjonalnych bossów, których jest bez liku na mapie świata). Muzyka porywa, buduje sceny, wzmacnia ich przekaz i chwyta za serce. Przenosi nas do magicznego świata Lumiere i idealnie współgra z tym, co dzieje się na ekranie. Jest też różnorodna. Są piękne piosenki, dźwięki gitary, pianina, a nawet rockowe brzmienia, funk i jazz. Kompozytor zaczynał jako amator na SoundCloudzie, a jego pierwsza skomponowana ścieżka dźwiękowa z pewnością powalczy o największe growe nagrody. Sama muzyka z Expedition 33 na Spotify trwa łącznie około 7 godzin. Zapada w pamięć i sprawia, że chce się do nich powrócić przy żmudnych, codziennych obowiązkach. To pierwsza ścieżka dźwiękowa od czasów Wiedźmina 3, do której chętnie powracałem po skończeniu rozgrywki, a w jej trakcie niejednokrotnie zatrzymywałem się, aby po prostu posłuchać.

Wszystko to zostało świetnie przedstawione. Liniowość tego doświadczenia pozwoliła twórcom na prowadzenie gracza za rączkę po muzeum pełnym pięknych obrazów. Poziomy są zaprojektowane w taki sposób, by wywołać zachwyt. Gracz chodzi ścieżkami, które zostały wyznaczone przez twórców, a w tle widzi różne dziwy. Doskonale wykonano przerywniki filmowe – jest ich cała masa! Jedne swoją epickością niemal doprowadzają do omdlenia i przyćmiewają najbardziej wybuchowe blockbustery, a drugie poświęcają dłuższe chwile na zwyczajne rozmowy pomiędzy postaciami. Przerywniki filmowe w Expedition 33 są też wyreżyserowane lepiej od wielu współczesnych filmów. Często w grach jest tak, że budżet jest wpakowany w początkowe godziny, by przykuć uwagę gracza. W produkcji Sandfall Interactive poziom nie spada nawet na sekundę. Mam wrażenie, że z biegiem czasu jest tylko lepiej. Kamera potrafi być dynamiczna i nadać pęd sekwencjom na ekranie, a także zatrzymać się i pozwolić na spędzenie melancholijnych chwil z bohaterami. Pojawia się motyw manipulowania perspektywą, co jest kinematograficznym arcydziełem. Przerywniki filmowe mają typowe pasy u góry i dołu ekranu, charakterystyczne dla wielu współczesnych filmów. Są jednak momenty, gdy pasy te przechodzą na boki i tworzą format obrazu 4:3, który kojarzy się ze starymi produkcjami. W połączeniu z czernią i bielą, a także mnóstwem ziarna tworzy to niesamowity efekt.
Fenomenalnie wypada też obsada głosowa. Charlie Cox (tak, ten sam, który u Marvelu zakłada maskę Diabła) w roli Gustave'a stał się jednym z moich ulubionych bohaterów. Jest inny niż typowi protagoniści z takich gier. Czasem niezręczny, niepewny siebie, ale jednocześnie diabelnie inteligentny, zaradny i opiekuńczy. Jego relacja z 16-letnią Maelle, która jest dla niego jak córka lub młodsza siostra, to serce tej produkcji. Wcielająca się w bohaterkę Jennifer English (rola Posępnego Serca z Baldur's Gate 3) powinna zostać obsypana wszystkimi możliwymi nagrodami za swój pełen emocji i prawdziwego aktorskiego kunsztu występ.

Wszystko to prowadzi do historii, a to właśnie ona jest najmocniejszą stroną Expedition 33. Nie chcę jednak zbyt wiele o niej powiedzieć. W tej grze czeka Was zdecydowanie więcej zaskoczeń niż w większości innych na rynku. Każdy segment historii kończy się jakiegoś rodzaju szokiem. Nie raz i nie dwa przecierałem oczy ze zdumienia. Ta gra nie bierze jeńców, jeśli chodzi o narrację i ma odwagę robić rzeczy, o których mi się nie śniło, gdy przechadzałem się malowniczymi uliczkami Lumiere w prologu, nieświadom jeszcze doskonałości i absolutnego zachwytu. To jedna z najpiękniejszych historii, która szczególnie trafi do osób wrażliwych artystycznie. Nieważne, czy kochacie filmy, gry, obrazy, muzykę czy literaturę – ta gra jest skierowana dla Was.
Podróż Gustave'a, Maelle i pozostałych jest pełna zwrotów akcji, momentów łapiących za serce i wyciskających łzy z oczu. Jest nieskończenie inspirująca, ale też tragiczna. Idealnie przeplata głębokie, poruszające motywy, które wprawiają w istną zadumę, z chwilami lekkości. Expedition 33 ma świetny humor. Pojawia się w odpowiednich momentach i rozładowuje napięcie. Nie jest dziecinny czy głupkowaty. Bazuje głównie na ironii i żartach sytuacyjnych. Przykłady? Pewien miniboss swoimi długimi animacjami zmęczy nie tylko Was, ale i samego siebie, przez co zrezygnuje z potyczki. Albo arcywróg jednej z napotkanych postaci, którym okazuje się po prostu... sąsiad obok. W grze jest dużo nawiązań do memów i kultury internetowej, a nawet legendarnego Shreka! Warto mieć oczy szeroko otwarte i chłonąć ten świat, bo ma wiele do zaoferowania.

Wątek główny przeszedłem w niecałe 30 godzin, przy czym sporo też zwiedzałem i bawiłem się w zbieranie znajdźek, specjalnych strojów oraz umiejętności. Jestem przy tym pewien, że można z tej gry wycisnąć drugie tyle na odwiedzaniu opcjonalnych lokacji i pokonywaniu bossów. To świetny rodzaj end-game'u, ponieważ gra zachęca do kontynuowania przygody nawet po skończeniu głównego wątku. W Lumiere jest wiele spraw do załatwienia. Po drodze znajdziecie mnóstwo lokacji, w których przeciwnicy będą mogli Was pokonać jednym ciosem. Tym większa jest satysfakcja z powrotu do nich na późniejszym etapie, gdy to my mamy ich "na jednego strzała".
Expedition 33 to gra wymagająca sprzętowo, ale u mnie radziła sobie bardzo dobrze. To było spore zaskoczenie, ponieważ operuje na silniku Unreal Engine 5, który nie raz i nie dwa dawał się we znaki twórcom. W tym przypadku, przynajmniej u mnie, obyło się bez zgrzytów.
Za zgrzyt można uznać tylko aktywności poboczne oraz niektóre animacje postaci. Tych pierwszych jest sporo, ale w większości opierają się na zbieraniu specjalnych umiejętności i strojów, a także na walkach z bossami. Nie ma tu tradycyjnych zadań pobocznych, okraszonych przerywnikami lub dialogami. Świat poznajemy w wątku głównym poprzez eksplorację i rozmaite dzienniki pozostawione przez poprzednie ekspedycje. Nie przeszkadzało mi to, ponieważ główna fabuła wystarczająco zbudowała świat przedstawiony. Późniejsze eksplorowanie go było już wisienką na torcie. Zadania poboczne mogłyby rozwodnić całe doświadczenie. Co do animacji – momentami są po prostu toporne. Gdy parkour jest niezbędny, poruszająca się chwiejnie i niesłuchająca nas postać może być frustrująca. Te dwie ryski nie są jednak w stanie wpłynąć na całokształt, który olśniewa pod każdym innym względem i nakrywa drobne niedociągnięcia francuskim beretem.

Expedition 33 to więcej niż gra. To po prostu doświadczenie wykraczające poza ramy rozrywki komputerowej, które na każdym kroku udowadnia, że wielkie studia ze sztabem ludzi i setkami pracowników powinny wziąć się w garść i zaoferować przynajmniej ułamek doskonałości od Sandfall Interactive. To wspaniale wyglądająca przygoda, która porywa, bawi, szokuje i doprowadza do łez. Pozwala się zżyć z bohaterami i światem. Oferuje też rozbudowany system walki i budowania postaci, czym zachęca do poszukiwania nowych umiejętności oraz eksperymentowania. To również świetnie nakręcony film, który przyćmiewa wiele ze współczesnych produkcji kinowych.
Expedition 33 to też hołd dla sztuki szeroko pojętej i dowód, że gry to również sztuka.
Pokaż pełną recenzję

