W kinach można już zobaczyć nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem im. Alfreda Bauera najnowszy film Agnieszki Holland - Pokot. Spotkaliśmy się z reżyserką, by porozmawiać o pracy nad tą produkcją oraz o tym, czy powtórzy swoją przygodę z House of Cards.
DAWID MUSZYŃSKI: O czym dla Pani jest Pokot?
AGNIESZKA HOLLAND:
Pokot jest filmem mówiącym o tym, że nie jesteśmy jedynymi mieszkańcami na tej planecie. Ona nie należy tylko do nas. Jednak kiedy ponad cztery lata temu zdecydowałam się na ekranizację książki
Prowadź swój pług przez kości umarłych autorstwa Olgi Tokarczuk, nie spodziewałam się, że ta historia w dniu premiery będzie tak bardzo aktualna. Świat zaczyna być zarządzany przez ludzi pełnych pychy i nieposiadających jakiejkolwiek empatii. Do władzy zaczynają dochodzić populiści uważający, że są królami otaczającej nas rzeczywistości, przekonani o tym, że mają władzę absolutną nad resztą ludzi. Za nic mają otaczającą nas przyrodę, zwierzęta, a niekiedy nawet logikę. Takie myślenie jest ogromnie niebezpieczne i w dłuższej perspektywie może mieć nieodwracalne skutki.
Główną bohaterką jest Duszejko, dojrzała kobieta walcząca w słusznej sprawie. Polskie kino dotychczas wolało młodsze bohaterki, Pani postanowiła to zmienić. Dlaczego?
Ponieważ moim zdaniem polska sztuka takich bohaterów teraz potrzebuje. Duszejko jest silną kobietą, wiedzącą czego chce, ale również przepełnioną empatią do słabszych, poniżanych czy skrzywdzonych. Ona dobrze zna to uczucie, gdy otoczenie uważa cię za dziwaka czy wariata. Takich ludzi na świecie jest bardzo dużo. Dla mnie było ważne, by nie pokazywać kobiety jako ofiarę, a raczej jako osobę potrafiącą się postawić w tym męskim świecie zdominowanym przez myśliwych.
Pokot łączy w sobie kilka gatunków: thriller, kryminał, a nawet komedię. To zamierzone działanie?
Jak najbardziej, choć nie było ono takie łatwe do spełnienia. Nigdy wcześniej nie uprawiałam takiej żonglerki kinem gatunkowym. Do tej pory większość moich produkcji to były dramaty psychologiczne. W tej konwencji czułam się najlepiej. Jednak po przeczytaniu książki Olgi Tokarczuk wiedziałam, że przy tej ekranizacji będę musiała wyjść z mojej strefy komfortu i to chyba przyciągnęło mnie do tej historii. Chciałam spróbować czegoś nowego, zaryzykować.
Film posiada bardzo ciekawą obsadę. Moją uwagę przykuł duet Wiktora Zborowskiego z Tomaszem Kotem, którzy zagrali ojca i syna. To był celowy zabieg, czy narodził się podczas castingu?
Wiktor, jak większość aktorów, przeszedł przez proces castingu i miałam kilka pomysłów na to, kogo widziałabym w roli jego syna. Moim faworytem ze względu na wzrost był oczywiście Tomasz Kot. Problem polegał jednak na tym, że nasze zdjęcia bardzo się przeciągały, a Tomasz jest bardzo zajętym i rozchwytywanym aktorem, więc istniała obawa, że jego kalendarz będzie już zapełniony. Na szczęście znalazł dla nas czas. Nie wiedziałam wtedy, że panowie bardzo dobrze się znają. Tomasz, jak był młody, bardzo chciał zostać aktorem, ale wszyscy dookoła starali mu się to wybić z głowy, mówiąc, że jest za wysoki. To Wiktor, gdy przyjechał z jakimś teatrem do Legnicy, namówił go do zdawania do szkoły aktorskiej, motywując go żartobliwie słowami „jesteś tego samego wzrostu, będę mógł kiedyś zagrać twojego ojca”. No i tak się stało.
Najczęściej pracuje Pani za granicą, tworząc filmy i seriale. Czy dzięki temu nabrała Pani międzynarodowego stylu ułatwiającego opowiadanie historii w uniwersalny sposób, tak by nie ciekawił on tylko widzów w Polsce, ale na całym świecie?
Być może, choć mnie zawsze interesowało kino europejskie. Poruszające poważne tematy i nieociekające tak bardzo efekciarstwem. Od samego początku nie pasowała mi narracja panująca w rodzimym kinie, szukałam czegoś innego. Wielu amerykańskich twórców też dostrzegło piękno kina ze Starego Kontynentu i zaczęli z niego czerpać inspirację. Malick, Scorsese, Coppola nigdy nie ukrywali tego, skąd czerpią natchnienie. Ta zmiana pozwoliła mi na realizacje ciekawych projektów na rynku dającym ogromne możliwości. W Polsce moje filmy były posądzane o to, że są zbyt amerykańskie. Kiedyś to był zarzut, teraz stał się on atutem, dzięki któremu dostaję coraz więcej ciekawych projektów jak choćby serial HBO
Treme czy
House of Cards Netflixa.
Niedługo czeka nas premiera czwartego sezonu House of Cards, do którego po raz kolejny wyreżyserowała Pani dwa odcinki. Będzie Pani kontynuowała tę przygodę przy kolejnym sezonie?
Jeśli ponowią zaproszenie i terminy prac nie będą kolidowały z żadnym z moich projektów, to bardzo chętnie je przyjmę. Obecnie mam kilka projektów filmowych i dwa serialowe, na które zbieramy fundusze i szukamy odpowiedniej obsady, więc zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Czemu w Polsce powstaje tak mało dobrych seriali? Ostatnio coś się ruszyło za sprawą Belfra czy Paktu, ale wciąż to za mało.
Brakuje woli producencko-politycznej, żeby robić rzeczy, które są ambitniejsze i mniej skierowane do takiej śniadaniowej publiczności. Dobrym przykładem jest serial
Ekipa, który zrealizowałam dla telewizji Polsat. Nie zgromadził on niestety tylu widzów, ile władze programowe by sobie życzyły i wycofano się z jej produkcji po pierwszym sezonie, ale otrzymaliśmy wolną rękę na realizację tego projektu w innej telewizji. Złożyliśmy więc propozycję telewizji publicznej, by dla nich kontynuować ten serial, ale otrzymaliśmy informację, że wizerunkowo taki serial TVP nie jest potrzebny. Kompletnie niezrozumiała dla mnie decyzja, ale nauczyłam się z nią żyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h