Historia pełna jest nietrafionych rozwiązań, które miały zmienić daną branżę, ale z jakichś powodów słuch o nich szybko zaginął. Często z technologicznego punku widzenia wydawały się rewelacyjnie, ale po zderzeniu z opinią publiczną szybko zweryfikowano ich przydatność. Nie zawsze wina leżała po stronie pomysłodawcy, czasami po prostu uważano dane rozwiązania za zbędne, nawet jeśli znacząco wpływały na poprawę komfortu oglądania filmów. W tym krótkim zestawieniu pokażemy pięć wynalazków z pogranicza filmu i telewizji, które przez krótki czas były na ustach entuzjastów nowych technologii, ale słuch o nich szybko przeminął.

Kwadrofonia

Dziś zarówno sale kinowe, jak i salony domowe przystosowane do oglądania filmów nie mogą obejść się bez porządnego zestawu dźwięku przestrzennego. Systemy takie znajdziemy nawet w laptopach i słuchawkach gamingowych, a proste głośniki komputerowe 2.1 kupimy za kilkadziesiąt złotych. Przyzwyczailiśmy się do przestrzennego brzmienia, wykorzystujemy jego potencjał niemal na każdym kroku. Na początku lat 70. minionego wieku miłośnicy muzyki również eksperymentowali z przestrzennym brzmieniem. Stereofoniczna ścieżka dźwiękowa wydawała się zbyt ograniczona i poszukiwano sposobu, na nadanie muzyce głębi. Tak powstały systemy kwadrofoniczne, które otaczały słuchacza dźwiękiem z czterech stron.
Kwadrofoniczny magnetofon szpulowy TEAC 2340 / Zdjęcie: Bubba73, Wikipedia
Z technologicznego punktu widzenia kwadrofonia nie była aż tak skomplikowana jak współczesne systemy przestrzenne, nie dodawano dodatkowych kanałów, a jedynie powielano stereofoniczną ścieżkę dźwiękową za plecami odbiorcy. Ten prosty zabieg pozwolił nadać muzyce głębi i poszerzyć jej scenę. Niestety, kwadrofonia zniknęła z rynku równie szybko, jak się pojawiła – już pod koniec dekady zarzucono ten standard i powrócono do dźwięku stereofonicznego. Powód? Dość oczywisty – poszło głównie o pieniądze. Realizacja i emisja nagrań w tym formacie była droga, a mnogość systemów kwadrofonicznych i ich niekompatybilność względem siebie sprawiły, że na sukces i upowszechnienie się systemów dźwięku przestrzennego musieliśmy poczekać do końca tysiąclecia.

Telewizory 3D

Obecnie niemal każdy blockbuster możemy obejrzeć w kinie w wersji 3D. Niegdyś nic nie stało na przeszkodzie, aby podobny seans zorganizować we własnym domu. Na początku drugiego dziesięciolecia XXI wieku branża telewizyjna zachwalała odbiorniki z funkcją 3D, obiecując, że pozwolą nam w zaciszu domowego salonu poczuć się tak, jak na seansie Avatar. Firmy technologiczne przekonywały nas, że telewizyjne okulary 3D to przyszłość domowej rozrywki… dziś już niemal nikt o nich nie pamięta, a producenci telewizorów cichaczem wycofali się z tej rewolucji.
Zdjęcie: LG
Co poszło nie tak? Praktycznie wszystko. Ceny telewizorów z funkcją 3D były wygórowane, do oglądania filmów należało dokupić okulary (a najlepiej kilka par), zaś samych treści było zbyt mało, aby zachęcić szerokie grono odbiorców do korzystania z tej technologii. Owszem, powstały kanały telewizyjne nadające w trójwymiarze, a największe kinowe hity pojawiały się w wersji 3D. To jednak nie wystarczyło, aby rozpocząć nową erę w historii telewizji. Do tego, jeśli ktoś korzystał z okularów z aktywnymi migawkami, musiał nieustannie pamiętać o ich ładowaniu. Jakby tego było mało, jakość telewizyjnego obrazu 3D odstawała znacząco od tego kinowego trójwymiaru. Produkcja porządnych treści 3D była po prostu zbyt droga, więc z tego powodu stacje telewizyjnie nie chciały inwestować w tę technologię. W 2017 roku ostatnie firmy wycofały się z produkcji telewizorów 3D. Choć pojedyncze modele wciąż są dostępne w sprzedaży, ich czas dobiegł końca.

Astrocolor – więcej nie zawsze znaczy lepiej

Na początku lat 60. przedstawiciele linii lotniczych American Airlines postanowili uprzyjemnić oglądanie filmów podczas lotu. W tamtym czasie na pokładzie montowano wyłącznie jeden ekran, dlatego ci, którzy siedzieli na samym końcu, nie mieli szans, aby zobaczyć, co dzieje się na ekranie. Do rozwiązania tego problemu zatrudniono specjalistów z Bell & Howell, którzy mieli stworzyć wieloekranowy system cyfrowej rozrywki. Tak powstał Astrocolor, produkt rewolucyjny i absurdalny jednocześnie. System składał się z ekranów umiejscowionych obok luków bagażowych co pięć rzędów siedzeń – co trzy w pierwszej klasie – i według twórców miał „zdemokratyzować” filmową rozrywkę. Na papierze wszystko wyglądało doskonale, zaś w praktyce… cóż, system pozostawiał wiele do życzenia. Największym problemem okazał się nośnik. System powstał przez wynalezieniem kaset magnetycznych, dlatego do projekcji wykorzystywano tradycyjną taśmę filmową. Jedną dla wszystkich projektorów rozmieszczonych w kabinie. Taśma była transportowana od jednego projektora do drugiego za pomocą skomplikowanego układu rolek, co skutkowało tym, że film wyświetlał się niesynchronicznie. Kiedy na ostatnim projektorze dopiero rozpoczynała się projekcja, pierwsi widzowie mieli za sobą już kilka minut filmu. Horrendalnie skomplikowany system przemieszczania taśmy był bardzo zawodny, doprowadzał do usterki przy co piątej projekcji. Firma szybko zrezygnowała z tego systemu, kiedy na rynku pojawiły się pierwsze metody zapisu filmów na taśmach. Załogi samolotów skarżyły się, że konieczność nieustannego serwisowania Astrocoloru wywoływały złość wśród pasażerów, co utrudniało im pracę.

Zapomniane standardy

Kasety VHS i płyty DVD zrobiły wiele dobrego dla branży filmowej. I nawet jeśli zostały wyparte przez nowsze, wydajniejsze nośniki danych, wciąż się o nich pamięta. Ale nie wszystkie formaty rejestracji wideo miały tyle szczęścia, mimo iż często z technologicznego punktu widzenia były lepsze niż technologie, które upowszechniły się na rynku. W tym miejscu warto wspomnieć o dwóch nośnikach z lat 70.: kasetach Betamax oraz płytach LaserDisc. W drugiej połowie XX wieku powstało wiele standardów magnetycznego zapisu filmów, ale najpopularniejsze były Betamax od Sony oraz VHS od JVC. Z technologicznego punktu widzenia kasety Betamax miały pewną przewagę nad VHS-ami, gdyż były mniejsze i oferowały lepszą jakość nagrań. Niestety, przy okazji były też droższe w produkcji i pozwalały zapisać mniej danych. Sprawę pokpiło również Sony, które nie wypromowało odpowiednio swoich kaset. Doprowadziło to do tego, że w wypożyczalniach królowały VHS-y, a kasety Betamax szybko zniknęły z rynku.
Porównanie płyt LaserDisc i DVD / Zdjęcie: Kevin586, Wikipedia
Równie smutny koniec czekał płyty LasecDisc, pierwszy komercyjny format optycznego zapisu danych, który powstał na wiele lat przed pojawieniem się DVD. Pierwsze modele płyt zapisywały obraz i dźwięk w formie analogowej, a w późniejszych latach pojawiła się możliwość zarejestrowania cyfrowej ścieżki audio. LaserDisc miał wiele przewag nad kasetami VHS: pozwalał zapisywać obraz w wyższej rozdzielczości, był tańszy w produkcji niż pierwsze kasety magnetowidowe i wykazywał się wyższą trwałością. Niestety, płyty można było zapisać tylko raz i to mogła być główna przyczyna ich rynkowej porażki. Uciążliwy był także sam rozmiar nośnika – płyty miały aż 30 cm średnicy.

Zakrzywione telewizory

Miały wywrócić do góry nogami branżę technologiczną, a dziś niemal nie ma po nich śladu. Zakrzywiona matryca mogła okazać się doskonałym zamiennikiem dla telewizorów 3D – wygięte odbiorniki poprawiają głębię obrazu i sprawiają, że widz odnosi wrażenie, jakby ekran okalał go z każdych stron. A przy okazji wyglądają niezwykle elegancko i nowocześnie. Tyle teorii, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała przydatność sprzętów z tej kategorii. Owszem, oglądanie filmów na wygiętej matrycy poprawia immersję, ale tylko pod warunkiem, że siedzisz idealnie pośrodku odbiornika. Jeśli lubisz oglądać filmy w dużym gronie, ta nietypowa konstrukcja na nic się nie zda. Tylko jeden widz będzie zasiadał w idealnej pozycji, reszta w ogóle nie wykorzysta potencjału wygiętej matrycy.
Zdjęcie: Samsung
Łukowata forma ma jeszcze jedną, poważną wadę – telewizor dobrze prezentuje się wyłącznie wtedy, kiedy stoi na szafce RTV (najlepiej pośrodku wielkiego, kilkudziesięciometrowego salonu). Jeśli powiesisz go na ścianie – będzie wyglądał po prostu dziwacznie. Kilka firm nadal produkuje telewizory w wygiętą matrycą, ale szał na te produkty już dawno minął, dziś fascynują się nimi jedynie najwięksi pasjonaci. Chociaż trzeba przyznać, że idea zakrzywienia ekranu w celu pogłębienia immersji nie umarła – sięgnęli po nią producenci monitorów. I wydaje się, że w środowisku graczy taki sprzęt sprawdzi się znacznie lepiej niż w salonie. Granie i oglądanie filmów na pececie to rozrywka ze swojej ekskluzywna, zazwyczaj przeznaczona dla jednego odbiorcy. Wygięte telewizory wkrótce mogą zniknąć z rynku, ale odrodzą się w znacznie mniejszej wersji – pod postacią monitorów idealnych do grania w takie gry jak Battlefield V czy Counter-Strike: Global Offensive.

Kino zapachowe

W latach 60. firmy Smell-O-Vision oraz AromaRama zapowiedziały, że zrewolucjonizują kino i wprowadzą do niego jeszcze jeden zmysł – zapach. Pomysł był ambitny i szalony jednocześnie, choć trzeba przyznać, że wynalazek tej pierwszej firmy zapisał się w historii kinematografii. Choć nie tak, jak życzyliby sobie tego twórcy. System Smell-O-Vision rzeczywiście potrafił emitować zapachy, ale robił to nieudolnie. Dziennikarze New York Times tak opisywali swoje doświadczenia z seansu zapachowego:
Rozpylacze zapachu działają słabo i przypadkowo. Goście siedzą, węsząc i wąchając jak stado psów myśliwskich, które z całych sił próbują pochwycić zapach.
Cena urządzenia również odstraszała, aby wyposażyć kino w pełną paletę zapachów, należało wydać od 15 tysięcy do miliona dolarów, co po uwzględnieniu inflacji mogłoby przełożyć się na kwotę sięgającą przeszło ośmiu milionów dzisiejszych dolarów. System Smell-O-Vision został uznany przez dziennikarzy Time Magazine za jeden z najgorszych wynalazków technologicznych w historii ludzkości.
Karta zapachowa do filmu Polyester / Zdjęcie: Gmhofmann, Wikipedia
Mimo porażki projektantów , pomysł wprowadzenia zapachu do kina nie umarł. W 1986 roku John Waters wypuścił zapachową wersję filmu Polyester. Widzowie wraz z biletem otrzymywali specjalną zdrapkę z dziesięcioma numerowanymi polami. Kiedy w rogu filmu pojawiał się numer, należało zdrapać wskazane pole, aby uwolnić konkretny zapach. Pomysł ten sprawdzał się znacznie lepiej niż maszyna zapachowa Smell-O-Vision, ale to nie wystarczyło, aby doznania zapachowe na dobre zagościły w kinach. Do pomysłu Watersa wracało wielu twórców, jednak filmom zapachowym nie udało się wejść do mainstreamu i zrewolucjonizować branży.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj