Premiera (Świat)
1 lutego 2019Premiera (Polska)
1 lutego 2019Gatunek:
AkcjaDeveloper:
Climax GroupPlatforma:
Nintendo Switch, PC, PS4, Xbox OneWydawca:
Polska: Cenega
Najnowsza recenzja redakcji
Pierwszy szok czekał mnie jeszcze przed uruchomieniem gry, gdy zauważyłem, że Dragons: Dawn of New Riders zajmuje tylko 830 MB na dysku mojej konsoli. Wiadomo – rozmiar nie ma znaczenia, ale w tym momencie zapaliła mi się żółta lampka ostrzegawcza. Na szczęście po kilku godzinach spędzonych z tą produkcją mogę z czystym sumieniem przyznać, że okazała się ona... całkiem przyzwoita.
Animowany film How to Train Your Dragon zadebiutował w roku 2010 i szybko zdobył serca widzów – nie tylko tych najmłodszych. Doczekał się on kontynuacji, gadżetów, a także niezbyt udanych gier. Niedawna premiera trzeciej części okazała się idealną okazją do stworzenia kolejnej produkcji z sympatycznymi smokami i ich ludzkimi towarzyszami.
Dragons: Dawn of New Riders nie przedstawia jednak tej samej historii co film. Zamiast tego twórcy zaserwowali nam nową opowieść, w której głównym bohaterem jest niejaki Scribbler – młodzieniec, który nie pamięta swojej przeszłości. W jego ręce szybko trafia jajo, w którym skrywa się wyjątkowy smok – dysponujący różnymi zdolnościami Chimeragon. Ten dostaje od chłopaka imię Patch i dwójka wyrusza na wspólną przygodę, w trakcie której zmierzą się z antagonistką o imieniu Eir, która wykorzystuje smoki w charakterze broni.
Fabuła jest tu niezbyt skomplikowana, a i sam sposób jej prezentowania nie jest zbyt angażujący. Brak tu efektownych cutscenek, a dialogi przedstawione są jedynie w formie tekstowej, z okazjonalnymi pomrukami aktorów (co nieco dziwi, bo w napisach końcowych wymieniono aktorów znanych z filmowej serii). Trudno jednak oczekiwać od produkcji skierowanej głównie dla młodszych graczy rozbudowanej historii, pełnej niespodziewanych zwrotów akcji, czy też zapadających w pamięć postaci.
Rozgrywka od pierwszych minut nasuwa skojarzenia z klasycznymi odsłonami serii The Legend of Zelda i wszelkimi jej klonami, takimi jak chociażby niezależne Oceanhorn: Monster of Uncharted Seas. Akcja prezentowana jest z lotu ptaka (poza pewnymi wyjątkami), a rozgrywka polega na walce z przeciwnikami i rozwiązywaniu prostych zagadek w trakcie przemierzania lokacji na kilku niewielkich wyspach.
W trakcie zabawy wcielamy się zarówno w Scribbler, jak i jego smoczego towarzysza. Pomiędzy bohaterami możemy przełączać się w dowolnym momencie i będzie to niezbędne – każdy ma bowiem dostęp do innych umiejętności. Chłopak potrafi machać bronią, używać tarczy i otwierać skrzynki, Patch natomiast ma dostęp do mocy ognia, błyskawic i lodu, co przydaje się do aktywowania wszelkiej maści przełączników, zamrażania wody itd.
Żaden z elementów Dragons: Dawn of New Riders nie jest tu przesadnie skomplikowany. Walka z przeciwnikami, pomimo kilku ich typów, prawie zawsze sprowadza się do naciskania jednego przycisku. Teoretycznie w nasze ręce oddano kilka rodzajów broni, tarcz i pancerzy, ale nie ma to większego znaczenia. Przez kilka godzin spędzonych z tą produkcją nie zginąłem ani razu (no dobra – zginąłem dwa razy w wyniku błędu, ale o tym za moment), a ewentualne obrażenia można szybko wyleczyć wszędobylskimi miksturkami, w które możemy zaopatrywać się u Astrid. Nie brakuje tu oczywiście pojedynków z bossami – te jednak są nieco rozczarowujące. Pewni przeciwnicy wyglądają dość imponująco, ale i z nimi nie będziemy się zbytnio męczyć, a sposób na ich pokonanie niemal zawsze jest oczywisty.
Podobnie wygląda to z zagadkami. Po wejściu do nowej lokacji kamera często wprost pokazuje nam przełącznik, który mamy aktywować czy miejsce, do którego powinniśmy się udać. W zdecydowanej większości przypadków musimy jedynie dobrać odpowiednią moc Patcha lub przesunąć kamienny blok na odpowiednie miejsce w celu otworzenia drzwi.
Do oprawy audiowizualnej trudno jest się specjalnie przyczepić, ale nie ma też za co ją pochwalić. Grafika jest barwna i miła dla oka, poszczególne lokacje wydają się zróżnicowane, ale gdy się im przyjrzymy, to dostrzeżemy, że pewne obiekty często się w nich powtarzają. Modele postaci są tutaj mocno uproszczone względem tych znanych z filmów animowanych, przez co całość przypomina gry mobilne. Podobnie sprawa wygląda, jeśli chodzi o udźwiękowienie – nie przeszkadza, ale też i nie zapada w pamięć. Boli natomiast wspomniany już przeze mnie wcześniej brak głosów postaci.
Technicznie jest ok – z małymi wyjątkami. Gra działa płynnie, a sterowanie sprawdza się świetnie, jest intuicyjne i szybko można się do niego przyzwyczaić, poza sekwencjami, w których latamy na naszym smoku. Kontrola nad pokrytym łuskami towarzyszem jest bardzo toporna, a cały ten element wydaje się dodany na siłę. Nie ma tu żadnych walk, unikania przeszkód – ot, wsiadamy na grzbiet smoka i przez kilkanaście sekund lecimy z miejsca na miejsce. Błedów również nie ma tu zbyt wiele – raz zdarzyło mi się zablokować, a raz spaść pod tekstury, ale oba te problemy szybko wyeliminowałem i mogłem kontynuować zabawę.
Dragons: Dawn of New Riders nie jest grą zbyt długą i rozbudowaną. Ukończenie tej produkcji w 100%, czyli wraz z przemierzeniem opcjonalnych wysp i odblokowaniem wszystkich ulepszeń, zajęło mi około 7-8 godzin. Podejrzewam, że tytuł ten można byłoby ukończyć nawet w połowę tego czasu, gdyby skupić się wyłącznie na wątku głównym. To wynik nieco rozczarowujący, szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę cenę tej produkcji – za 160 zł można oczekiwać jednak nieco więcej...
Przy Dragons: Dawn of New Riders bawiłem się jednak całkiem nieźle. To gra prosta, krótka, ale przy tym też i całkiem przyjemna. Podejrzewam, że idealnie sprawdziłaby się dla młodszych graczy, ale związany jest z tym jeden dość istotny problem – tytuł ten jest dostępny wyłącznie w angielskiej wersji językowej. I chociaż fabuła nie jest tu zbyt istotna, to brak polonizacji raczej skutecznie odstraszy najmłodszych.
Plusy:
- komfortowe sterowanie,
- całkiem przyjemna, relaksująca rozgrywka,
- poprawna oprawa.
Minusy:
- mało rozbudowana,
- krótka,
- brak udźwiękowionych dialogów,
- brak polskiej wersji językowej,
- latanie na smoku wydaje się zbędne.