Fabuła filmu opiera się na dość prostym koncepcie. Grupa osób porywa małą dziewczynkę dla okupu. Nie zdają sobie jednak sprawy, że tytułowa Abigail nie jest normalnym dzieckiem. Zamiast odrywać głowy lalkom Barbie, woli robić to z prawdziwymi ludźmi. W związku z tym role szybko się odwracają i ofiara staje się łowcą. Nie ukrywam, że kocham ten trop. Akcja, podobnie jak w Zabawie w pochowanego czy w Dzikiej nocyw głównej mierze rozgrywa się na ograniczonym terenie posiadłości, co przywodzi mi na myśl nieco mroczniejszą wersję Kevina samego w domu. We wszystkich trzech filmach postać, po której się tego nie spodziewamy, zaczyna polować na zbirów, co zwykle wzbudza w widzu pewne poczucie satysfakcji.  Abigail to rodzaj horroru, który uwielbiam. Jest krwawo i kampowo. Mała baletnica ugania się za swoimi ofiarami, ale najpierw musi włączyć sobie playlistę, by zbudować odpowiedni nastrój. Skacze ze schodów, biega po poręczy, łamie karki, a w międzyczasie wykonuje piruety niczym ze starych filmów Barbie. Jest to zabawne, ciekawe i straszne, choć nie przerażające, co uważam za atut – to nie horror w stylu Egzorcysty, tylko coś w rodzaju slashera. Na seansie widz z kubełkiem popcornu nie może się doczekać kolejnego kreatywnego i niedorzecznego zabójstwa. Jednocześnie Abigail nie przekroczyła cienkiej granicy, która dzieli kamp i cringe. Ani przez chwilę nie czułam się zażenowana, czego się trochę obawiałam, bo przy takim pomyśle łatwo było o przesadę.  Wcześniejsze porównanie z Zabawą w pochowanego jest o tyle ciekawe, że obie produkcje były reżyserowane przez ten sam duet z Radio Silence: Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta. Pierwszy film mi się podobał, ale na Abigail bawiłam się o wiele lepiej. Przede wszystkim dlatego, że tempo jest bardziej równomierne i nie ma dziwnych przestojów w fabule, które trochę przeszkadzały mi w przypadku Zabawy w pochowanego
Fot. Universal
+5 więcej
Podoba mi się też sposób, w jaki wykreowano głównych bohaterów. Tak jak wspomniałam we wstępie, mamy tu do czynienia z ludźmi, którzy porywają małą dziewczynkę dla okupu. Przez chwilę bałam się, że twórcy będą chcieli za wszelką cenę dać im smutne backstory, by widzowie nieco bardziej chcieli z nimi sympatyzować. To taki przewidywalny do bólu schemat, na który mam alergię. Tak się jednak nie stało, więc nie ma tu żadnej próby "wybielania" osób, które podjęły się takiej, a nie innej roboty. Poza tym bohaterowie nie są jednowymiarowymi złoczyńcami. Każdy ma coś na sumieniu (na trochę inną skalę), a twórcy tworzą ten "ludzki pierwiastek" nie przez generowanie sztucznego współczucia wśród widzów, a dzięki zbudowaniu ciekawej relacji – ot, grupka osób, która kilka godzin temu była sobie obca i normalnie nie zaufałaby sobie za żadne skarby, musi razem walczyć o przetrwanie. To naprawdę ciekawa sytuacja.  Jeśli mowa o postaciach, nie możemy zapomnieć o samej Abigail. Nie chcę tutaj za wiele zdradzać, bo zapewne czytacie tę bezspoilerową recenzję przed wycieczką do kina, ale powiem jedno: mała Alisha Weir jest fantastyczna. Potrafi grać niewinną, poważną i psychopatyczną, a we wszystkich tych wcieleniach jest przekonująca. Widać też, że dobrze bawiła się na planie i swobodnie czuła w tej roli. Nie mogę zresztą zapomnieć, jak w jednym z wywiadów recenzowała smak sztucznej krwi – czarna smakowała jej najbardziej, więc ciągle prosiła o więcej. Alisha Weir to moje małe odkrycie. Wcześniej widziałam ją jedynie w produkcji Matylda: Musical od Netflixa, w której też mi się spodobała. Abigail to jej druga duża rola, która cementuje fakt, że w tak młodym wieku jest już całkiem wszechstronną aktorką, którą warto mieć na oku.  Muszę pochwalić całą obsadę, ponieważ nie było ani jednego słabego ogniwa. Choć Alisha Weir skradła moje serce, to pozostali aktorzy także dali dobry występ. Postacie mogłyby wydawać się trochę przerysowane na papierze, ponieważ reprezentują pewne archetypy osobowości, ale obsada zagrała tak naturalnie, że nie było tu mowy o żadnej sztuczności. Nie zabrakło też kluczowej chemii pomiędzy bohaterami i wyczucia komediowego. Ktoś się spisał, przeprowadzając ten casting.  Czy Abigail to przełomowy film? Nie. Czy spełnia obietnicę zawartą w zwiastunie i dostarcza zastrzyku dobrej zabawy? Jak najbardziej. Jeżeli spodziewacie się ambitnego kina, to w sali obok zapewne puszczają Perfect Days. Jeśli za to chcecie bez żenady obserwować, jak mała baletnica-wampirzyca robi z porywaczy bufet, to zostańcie na swoich miejscach. Ja zapłaciłam właśnie za taką przejażdżkę i zrobiłabym to ponownie. Choć wiecie co – najlepiej zróbcie sobie z tego Barbenheimer.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj