Spoilerowa recenzja "Avengers: Age of Ultron" to okazja do przyjrzenia się poszczególnym elementom tej superprodukcji i poddaniu ich ocenie. Na wstępie zaznaczam, że ten film to świetna rozrywka dostarczająca masy wrażeń, ale Joss Whedon w kilku aspektach nie podołał zasadzie robienia lepszej kontynuacji, popełniając trochę istotnych błędów. Trudno oczywiście jednoznacznie powiedzieć, które są jego, a które wynikają z ogólnej wizji producentów Marvela na Kinowe Uniwersum. Chyba najlepiej powiedzieć, że wina leży po obu stronach. Czytaj także: "Avengers: Czas Ultrona" - odniesienia do komiksów Film na pewno zachwyca akcją zrealizowaną na wyjątkowo efektownym poziomie. Już sam prolog przed pojawieniem się tytułu to popis Jossa Whedona, który odtwarza tutaj pomysł z Bitwy o Nowy Jork. Chodzi oczywiście o wrażenie długiego ujęcia, kiedy to kamera krąży po polu walki i pokazuje nam poszczególnych członków grupy w akcji. To działa wyśmienicie, wywołuje emocje, ciary na plecach oraz cieszy oko. Scena, w której bohaterowie lecą w rzędzie na wrogów w zwolnionym tempie, jest bez wątpienia jednym ze smaczków, jakie chętnie się ogląda. Zauważmy, że akcja najlepiej działa, gdy Whedon bawi się koncepcją walki grupy - podobnie jest pod koniec filmu, gdy bohaterowie stoją w kółeczku, zmagając się z zastępami Ultrona. Wtedy pod względem akcji ta superprodukcja wznosi się na wyżyny i może zachwycić. Nie oznacza to, że w innych scenach jest źle, bynajmniej! Jest wiele zacnych momentów, w których kaskaderzy i spece od efektów specjalnych dostarczają nam tylu wrażeń, że można byłoby rozdzielić je na kilka filmów. To, co wyróżnia się tutaj pozytywnie, to momenty, gdy bohaterowie współdziałają w walce, gdy ich ruchy się zazębiają, jest widoczna ich współpraca i braterstwo. Wtedy są emocje, wtedy to działa. Wisienką na torcie jest walka Hulkbustera z Hulkiem, która satysfakcjonuje w pełni. Wiele współczesnych blockbusterów mogłoby się uczyć, jak tworzyć sceny akcji na takim poziomie. Nie mam tutaj nic do zarzucenia, bo ta sfera filmu dostarcza rozrywki, zwłaszcza że prezentuje wysokie tempo, więc na nudę nie można narzekać. [video-browser playlist="650196" suggest=""] "Avengers: Age of Ultron" ma duży problem z tym, że za widowiskową akcją nie idzie praktycznie nic innego. Jest ładnie dla oka, jest zabawnie (marvelowski humor działa solidnie), ale nie ma to większego znaczenia. Poprzednia część była tak dobrym filmem, bo zależało nam na grupie bohaterów, z zainteresowaniem obserwowaliśmy, jak ich relacje się budują i zazębiają, oraz odczuwaliśmy emocje. To miało znaczenie, gdy wszyscy stali się Avengers po tym, jak agent Coulson zginął. To miało zupełnie inny wydźwięk, sens i rozwijało każdego bohatera z osobna, dając widzowi do zrozumienia, że tutaj coś się kształtuje. W sequelu nie ma tej budowy relacji, która miałaby następować przez cały film aż do momentu kulminacyjnego. Poza okazjonalnymi momentami walki w grupie ja nie czuję tutaj żadnej więzi, która wyraźnie była widoczna w pierwszej części. I to jest problem, bo przez jej brak oglądanie walk superbohaterów nie działa tak samo dobrze na emocje, gdyż jako widz nie mam wrażenia, że tym ludziom na sobie zależy. Są tu momenty z potencjałem, ale zostały potraktowane za bardzo powierzchownie. Dlatego Avengers w tym filmie nie działają jako grupa tak, jak powinni i jak można było oczekiwać. Nie ma też w tym filmie za dużo postaci, bo akurat Whedon radzi sobie z tym znakomicie, dając każdemu bohaterowi odpowiednio długi czas ekranowy lub epizod. I to tutaj nie przeszkadza, bo problemem jest brak podstawy w postaci relacji grupy, której rozwój powinien być kluczem do sukcesu. Od razu można zauważyć, że cementowanie się drużyny odbyło się kosztem innych zabiegów fabularnych. Film "The Avengers" działał, bo skupiał się na bieżącej historii i był wielką kulminacją fazy kinowego uniwersum. Widzowie obserwowali, jak superbohaterowie uczą się współpracować, a teraz, gdy już się nauczyli, zabrakło dalszego rozwoju. Wszystko dlatego, że Whedon i Marvel postanowili potraktować "Avengers: Age of Ultron" jako wstęp do trzeciej fazy uniwersum. To jest tak, jak z niektórymi finałami sezonów seriali: zamiast zaserwować widzom odpowiedzi, jakąś kulminację i satysfakcję, scenarzyści skupiają się tylko na budowaniu podwalin pod kolejny sezon. I Joss Whedon nic innego tutaj nie robi, a to pozostawia lekki niesmak, bo opowieść sama w sobie traci na znaczeniu, co działa niekorzystnie na odbiór. Chodzi tutaj głównie o sekwencje snów, które momentami wydają się niepotrzebne, ale jednocześnie pokazują bohaterów jako bardziej ludzkie osoby, które czują i czegoś się boją. Nie są tak perfekcyjni. Co ma powiedzieć widzowi nieznającemu mitologii nordyckiej i komiksów wizja Thora? Część fanów od razu zauważy, że to zapowiedź "Thor: Ragnarok", ale scena sama w sobie nie jest dobra, nie jest klarowna i nie ma większego znaczenia. Szkoda, że nie postanowiono wprowadzić do niej Lokiego, bo jego obecność wiele by jej dała. Sen Kapitana miał wyraźnie powiedzieć, że on nie ma mrocznej strony, co z uwagi na jego rozmowę z Tonym Starkiem prawdopodobnie będzie elementem konfliktu w "Captain America: Civil War". Niby motyw z Czarną Wdową jest w tym zestawieniu najlepszy, bo w końcu mówi nam cokolwiek o tej postaci i nadaje jej więcej osobowości, ale czy tylko ja odnoszę wrażenie, że to taka cicha zapowiedź solowego filmu? Nie widzę innej ewentualności, bo po cóż Marvel miałby zatrudniać taką aktorkę jak Julie Delpy jedynie do kilkusekundowego epizodu? Wizja Tony'ego to zaś nic innego, jak mała sugestia tego, co może się wydarzyć w "Avengers: Infinity War, Part 1". Nie zapominajmy też o wyraźnym konflikcie Kapitana ze Starkiem, który przerodził się w rękoczyny, więc zamiast subtelnej zapowiedzi przyszłych wydarzeń, stojącej obok przewodniej historii, wszystko zostaje włożone w centrum, a to odbija się na jakości. Problem w tym, że cały wątek Ultrona także traci sens jako samodzielna historia i szybko staje się kolejnym wstępniakiem do trzeciej fazy MCU. Do pewnego momentu to działało i szło w ciekawym kierunku, ale gdy w grę wszedł Vision i Kamień Nieskończoności, odniosłem wrażenie, że Whedon zaczął już przygotowywać podwaliny pod nadejście Thanosa, bo trzeba pokazać, jak nowy Kamień działa. W końcu pełna sekwencja snu Thora w jaskini z Kamieniami to rozpoczęła i wszystko szło dalej w tym kierunku. Gdzieś w tym momencie reżyser i scenarzysta zgubił cały sens opowiadanej historii. Motywy Ultrona bledną przy próbach zapowiadania kolejnej porcji filmów, a to nie jest dobre rozwiązanie. Sam Ultron jest bez wątpienia ciekawym złoczyńcą, który na tle wielu innych z MCU wyróżnia się pozytywnie. James Spader dał tej postaci bardzo dużo, ale pomimo tego nadal pozostaje wrażenie niewykorzystanego potencjału. Coś, co zapowiadało się na historię odrobinę poważniejszą i z superłotrem mającym do zaoferowania coś więcej niż ci poprzedni, gdzieś zgubiło swój czar. To jest oczywiście drobny mankament, bo opowieść sama w sobie potrafi wciągać, bawić i zapewnia dobrą rozrywkę. Natomiast na tle Ultrona Ulysses Klaue wypada znakomicie. Andy Serkis tworzy czarny charakter, który kradnie każdą scenę w tym filmie i już zapowiada, że "Black Panther", w którym najprawdopodobniej będzie czarnym charakterem, może bardzo różnić się od innych produkcji MCU. [video-browser playlist="678584" suggest=""] Whedonowi udało się znakomicie rozbudować postacie, które w poprzedniej części nie miały zbyt wiele do powiedzenia. Chodzi oczywiście o Czarną Wdowę i Hawkeye'a, czyli bohaterów, którzy jeszcze swoich solowych filmów nie mają. I to jest bardzo dobry pomysł - w "Czasie Ultrona" nie musimy aż tak zajmować się Kapitanem, Iron Manem czy Thorem, bo znamy ich z samodzielnych produkcji, oni są już ukształtowani. Może się podobać rozwój Hawkeye'a, który nabrał charakteru, a motyw z jego rodziną znakomicie dodaje mu serca. To jest coś, co w bardzo prosty sposób z trochę zaniedbanej postaci robi człowieka z krwi i kości, który zaczyna mieć znaczenie w tej grupie. Bardziej natomiast podoba mi się cały wątek miłosny Czarnej Wdowy i Bannera. Nie spodziewałem się, że Whedon pokaże go z taką subtelnością, niemal intymnie, ale skutecznie i emocjonalnie. Czuć chemię pomiędzy Johansson i Ruffalo, która nadaje wiarygodności tej relacji. I to jest wspaniałe, ale gdyby w parze z rozwojem tych dwóch postaci szło cementowanie relacji grupy, byłoby to perfekcyjne rozwiązanie, którego niestety zabrakło. Whedon dobrze poradził sobie też z rodzeństwem Maximoff, czyli nowymi postaciami w MCU. Odpowiednio ukazał ich przeszłość, charakter i motywacje, więc jako wstęp do ich przedstawienia i poznania jest to po prostu dobry kierunek. Oczywiście Quicksilver wypada zaledwie poprawnie, bo nie oszukujmy się - po tym, jak pokazano tę postać w "X-Men: Days of Future Past", zrobienie czegoś lepszego graniczyło z cudem. Dlatego też nie dziwię się, że reżyser postanowił uśmiercić tego bohatera. Problem w tym, że jego odejście nie ma większego znaczenia ani nie niesie za sobą odpowiedniej dawki emocji. Nie działa to tak jak w przypadku agenta Coulsona w poprzedniej części - jedynie potwierdziło dobroć Maximoffów i pokazało, że pasują do Avengers. To wszystko. Przypuszczam, że na odwagę Marvela i dramaturgię w przypadku uśmiercania bohaterów przyjdzie czas dopiero w "Infinity War". Wanda natomiast ma w sobie coś, co momentalnie wzbudza sympatię, a ukazanie jej mocy jest klimatyczne i ważne dla opowiadanej historii. Elizabeth Olsen tworzy bohaterkę ciekawą, która może z czasem rozwinąć się w kogoś naprawdę ważnego w MCU. Na plus wypada też Vision, którego relacja z Thorem bawi, a sama postać ma sporo charyzmy. Ten film bardzo wyraźnie pokazuje wady reżysera i udowadnia, dlaczego nie mógłby on zrealizować "Avengers: Infinity War". Whedon w swoich serialach zawsze tworzył opowieści lekkie, rozrywkowe i z dużą dawką humoru, czyli takie, jak obie części "Avengers". Problem w tym, że MCU dojrzało pod wieloma względami podczas drugiej fazy - powaga i dramaturgia "Captain America: The Winter Soldier" czy specyficzna zabawa konwencją "Guardians of the Galaxy" doskonale pokazują, jak uniwersum się zmieniło od czasu pierwszej części przygód Avengers. Szczególnie bracia Russo pokazali, że można stworzyć tutaj coś bardziej na serio, co będzie wywoływać emocje i trzymać w napięciu, jednocześnie zachowując w umiarkowanej formie sygnaturę MCU, czyli humor i komiksowość. Whedon nie potrafił dopasować się do dojrzewania MCU i nadać swojemu filmowi czegoś, co rozwinęłoby koncept grupowych działań bohaterów. Jak "The Avengers" było świetną kulminacją pierwszej fazy, zachowującą wszelkie jej zalety i rozwijającą koncept, tak "Avengers: Age of Ultron" sprawia wrażenie filmu oderwanego od drugiej fazy i będącego jedynie prologiem fazy trzeciej. Wydaje się, że maksimum możliwości Whedona w tej kwestii widzieliśmy w "The Avengers", który pozostaje pod każdym względem filmem lepszym od sequela. Czytaj również: „Avengers: Infinity War” jako pierwszy hollywoodzki film w historii będzie w pełni kręcony kamerami IMAX! "Avengers: Age of Ultron" pomimo wspomnianych przeze mnie niedociągnięć to nadal znakomite kino dostarczające rozrywki, emocji i różnych nerdgasmów. Na obu seansach (IMAX i zwykły) bawiłem się wyśmienicie, dostrzegając masę zalet, które sprawią, że chętnie będzie się do tego widowiska wracać. Świadom jednak jestem wad i niedopracowań, które pozostawiają z niedosytem, bo mogło, a nawet powinno być lepiej. "Avengers: Age of Ultron" powinien być najlepszym filmem komiksowym, ale do perfekcji trochę zabrakło. Zamiast tego dostajemy dobre kino rozrywkowe, które spełnia oczekiwania w dużej mierze, ale nie całkowicie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj