Almodóvar zdobywa się na bardzo osobisty ton. Ból i blask jest autobiograficzną opowieścią o weteranie wśród filmowców Salvadorze Mallo (Antonio Banderas) przeżywającym kryzys artystyczny połączony z ciężką depresją. W otwierającej sekwencji widzimy go zanurzonego pod wodą. Scena symbolizująca odizolowanie od świata będzie powracała w innych konfiguracjach – zamknięcia w domu, uwięzienia w związku. Salvador wyrusza w introspektywną podróż wywołaną spotkaniem z dawno niewidzianym przyjacielem Alberto. Aktor, z którym zrealizował przed laty nieudany dramat Sabor, proponuje mu kreskę heroiny. Wracają dawne wspomnienia – skromnego  dzieciństwa w wiosce z lat 60. i intensywnych madryckich zabaw z lat 80. Bliscy jawią się tutaj jako pierwsi przewodnicy - oszczędny ojciec przeprowadził rodzinę do ciasnej jaskini, w której mieszkali migranci z klasy robotniczej, a łagodna matka (wspaniała rola Penélope Cruz) wychowała utalentowanego artystycznie syna w religii katolickiej. Salvador przechodzi inicjację seksualną, która w epoce Franco była czymś zakazanym i wstydliwym. W melancholijnych wspomnieniach pojawia się temat miłości, bólu tworzenia, przebaczenia i żałoby. Nie zaskakuje, jak zawsze u hiszpańskiego reżysera perfekcja inscenizacji, bogata w intensywne kolory scenografia i wielość poziomów narracji. Jedną ze swych najlepszych kreacji stworzył Antonio Banderas – jest wyrazisty, powściągliwy i sprawia, że widz chce podążać za nostalgiczną historią. Po występie w 1982 roku w Labiryncie namiętności Banderas stał się jednym z najpopularniejszych artystów w Hiszpanii. Tym razem, grając alter ego reżysera, musiał się postarzeć do tej roli (zapuścił brodę i posiwiał). Najważniejsze w jego kreacji są ograniczenia – zbliżający się do siedemdziesiątki artysta walczy z bólem fizycznym i egzystencjalnym. Ból i blask w szerszym kontekście twórczości okazuje się najbardziej intymnym filmem w karierze Almodóvara. Nawiązuje do swoich wcześniejszych tytułów, w których sportretował reżyserów - Prawa pożądania (1988) i Złego wychowania (2004). Obdarzony niezwykłą wyobraźnią Pedro Almodovar napisał list miłosny do własnego kina. „Sensem mojego życia zawsze było kręcenie filmów - mówił w wywiadach - bez miłości do filmu byłbym stracony. Może już bym nie żył”. Czy jednak to wystarczy, aby usatysfakcjonować się najnowszym filmem? Miłośnicy jego twórczości będą uradowani, a pozostali po raz kolejny przeczytają: „to wielki powrót hiszpańskiego mistrza”. Oczywiście, forma spowiedzi jest szczera, reżyser odsłania się bardziej niż kiedykolwiek, jednak to bardzo bezpieczny ekshibicjonizm.  Brakuje jego ekstrawaganckiego stylu i reżyserskiego pazura. Almodóvar portretuje zlęknionego upływem czasu artystę. Zachowawczość wpisuje się w wydźwięk Bólu i blasku. Ból pojawił się w wyniku twórczej niemocy, blask już dawno przeminął. Pozostał jedynie rachunek sumienia i rozliczenie z najbliższymi. Ten pojawia się w refleksyjnej scenie, gdy Salvador opiekuje się matką. Wycofany i wyciszony Ból i blask nie zachwyca.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj