Finałowy odcinek szóstego sezonu Fear the Walking Dead był pełen dynamicznej akcji, ponieważ bohaterowie walczyli z czasem, żeby schronić się przed pociskami. Efekty specjalne zaimponowały, ale do przebiegu wydarzeń w niektórych wątkach można mieć zastrzeżenia. Oceniam.
Szósty sezon
Fear the Walking Dead dobiegł końca i to w bardzo efektowny sposób. Bohaterowie walczyli z czasem, ale dzięki temu odcinek był prowadzony w wysokim tempie. Przez to niektóre wątki nabrały zbyt dużego pośpiechu i wkradał się fałsz. Natomiast epizod trzymał dzięki temu w napięciu. Twórcy postanowili ponownie rozbić grupę, co z fabularnego punktu widzenia nie ma najmniejszego sensu, ale z powodu pandemii i obostrzeń na planie łatwiej tak było zdynamizować odcinek, a także przygotować grunt pod siódmy sezon. Ma to swoje plusy. Urozmaicono historię, dzieląc ją na pewnego rodzaju rozdziały i rozpoczynając wątki od wypowiedzi bohaterów. Kolejnym powtarzającym się elementem był przekaz Morgana przez radio, który towarzyszył bohaterom w zmaganiach, oraz rozpadająca się głowica. Ułatwiło to umiejscowienie wydarzeń w czasie i wzrost emocji, gdy pozostawało go już niewiele, żeby się schronić. Dzięki temu fabuła była bardziej poukładana i przejrzysta.
Odcinek rozpoczął się od sceny, w której Rachel uciekała autem z małą Morgan. Musiała wymienić koło w samochodzie, co przypłaciła makabryczną kontuzją, którą twórcy eksponowali z wielkim zamiłowaniem. Pomijając to, że z takim otwartym złamaniem nogi prawdopodobnie straciłaby przytomność z niewyobrażalnego bólu i nie byłaby w stanie tak dziarsko kuśtykać, to z perspektywy całego odcinka jej wątek okazał się świetny. Plan na ratunek dziecka był zagadkowy i niejasny, bo popełnienie samobójstwa na środku drogi na pierwszy rzut oka nie było dobrym czy heroicznym pomysłem. Ten wątek intrygował. Okazało się, że pies zaprowadził ją (w formie zarażonej), z córką w plecaku, do Morgana, przy okazji ratując mu i Grace życie.
To było znakomite z kilku powodów. Zaskakiwało, że ten wątek został poprowadzony tak sprytnie, a przy okazji wywoływał emocje ze względu na dramat Rachel oraz jej desperację. Udanie otwierał i zamykał cały odcinek, jak i sezon (bohaterka odegrała większą rolę w 1. i 16. odcinku), tworząc pewnego rodzaju klamrę fabularną (podobnie jak napis graffiti), a także idealnie wpasował się w wątek Morgana i Grace, którzy postanowili wspólnie zakończyć życie, jednak płacz dziecka ich powstrzymał. Trzymało to w napięciu. Jednocześnie ten nieco naciągany zbieg okoliczności spowodował, że historię odbiera się pozytywnie, właśnie za sprawą niespodzianki. Te rozmowy o Athenie i wartościach, które wlała w serca bohaterów jej wizja, pozwalają spojrzeć na całą sytuację przychylniejszym okiem.
Ponadto Morgan i Grace wyznali sobie miłość.
Lennie James i
Karen David zagrali dobrze i z wyczuciem. W piątym sezonie ich rodzące się uczucie było dość niezręczne. Ale po tylu wspólnych przeżyciach scena wypadła przyzwoicie. W podobnie romantycznym tonie rozgrywała się historia Dwighta i Sherry. Bohaterka przyznała się do błędu, żałując, że stracili tyle czasu. Co prawda ta zmiana w sposobie myślenia nastąpiła błyskawicznie i pod wpływem impulsu (zagrożenia życia i zdjęcia), ale przynajmniej
Christine Evangelista pokazała klasę. Dzięki temu cała scena była bardzo uczuciowa. Tylko dalszy ciąg tego wątku rozwijał się w takim pośpiechu, że szybko zapomniało się o tym pojednaniu. W ekspresowym tempie wraz z pomocą nowych bohaterów pokonali zwolenników Teddy’ego. Jakby twórcy po prostu chcieli odhaczyć tę historię i jak najszybciej przejść do kolejnych. Słusznie, ale pewien niesmak pozostał.
Niestety wątek Teddy’ego i Dakoty, których powstrzymali John Dorie Senior i June wypadł bardzo słabo. Nie popisali się twórcy, którzy napisali tak drętwe dialogi, że nawet ci utalentowani aktorzy nie mieli szans wycisnąć jakichkolwiek emocji z tej sytuacji. Twist z ukrytym bunkrem przy punkcie widokowym na zagładę oraz prawdziwy motyw utrzymania Dakoty przy życiu przez Teddy’ego był w porządku. Jednak próby przekonania dziewczyny do wybrania właściwej strony oraz wybaczenie jej postępku brzmiały sztucznie, a wręcz komicznie. Choć scena trzymała w napięciu, bo w końcu bohaterowie do siebie celowali z broni, a za ich plecami rozpadał się pocisk, trudno było się w nią wczuć. Również ze względu na pracę kamery, która zawiodła. Śmierć Teddy’ego nie zrobiła wrażenia, a Dakoty, która zamieniła się w skwarkę od fali uderzeniowej, była nie do końca satysfakcjonująca, ale w stylu nuklearnej apokalipsy. Jednak szkoda, że ten wątek potoczył się w tak mało naturalny i nieprzemyślany sposób.
Sporo emocji wywołała historia Victora, który znalazł schronienie u Howarda, posiadającego zamiłowanie do historii, kultury i sztuki. Kłamstwo Stranda przed eksplozją wywoływało mieszane uczucia. Ale dopiero, gdy okazało się, że przeżył wybuch pocisku (dziwi, że podmuch z fali uderzeniowej nie zniszczył szyby) pokazał swoją prawdziwą twarz złoczyńcy. Jego monolog był niezwykle arogancki, ale też trzeba oddać
Colmanowi Domingo, że zagrał przekonująco i wyraziście. O ile sam wątek był nudny to aktor sprawił, że jego postać można szczerze znienawidzić za swoją nieznośną zarozumiałość.
Ciekawie rozwijał się wątek grupy bohaterów podróżującej opancerzonym pojazdem. Zszokował Daniel, który tak zwyczajnie zastrzelił sobie Rolliego, a po chwili w równie mało widowiskowy sposób Charlie postrzeliła Rileya. Oczywiście bohaterowie mieli słuszność w swoich czynach, ale ta surowość sytuacji odebrała wagę ich odejściu. Nawet ta bezceremonialność nieco bawiła, ale - znając
Rubéna Bladesa - zapewne to był zamierzony efekt. W każdym razie ich wątek rozwijał się niezbyt interesująco, mimo że akcja pędziła na złamanie karku. Ostatecznie zakończył się fajnym akcentem, gdy na ratunek przybył helikopter CRM (Armii Republiki Obywatelskiej). Na pewno lepsze to niż Morgan i Grace kryjący się pod kołami samochodu, którzy wyszli z wybuchu bez szwanku. Zabrakło w końcówce postawienia wyraźnej kropki, ponieważ ostrzał wciąż trwał.
Wybuchowy finałowy odcinek
Fear the Walking Dead, w którym głowice uderzyły w ziemię, był bardzo dobry. Komputerowe efekty specjalne były imponujące i dopracowane jak na ten serial, dzięki czemu końcówka ekscytowała. Uderzenie pocisku było potężne! Warto jeszcze pochwalić niesamowite i klimatyczne intro. Mimo zawrotnego tempa wydarzeń w historię nie wkradł się chaos, choć przez pośpiech wydźwięk niektórych scen nie był za mocny czy przekonujący. Zgodnie z przewidywaniami nie pojawiła się już Alicia, ale nie zapomniano o niej, pokazując jej bunkier. Nie wszystko zagrało w tym epizodzie, ale ogólne wrażenie jest jak najbardziej pozytywne.
Szósty sezon
Fear the Walking Dead był naprawdę świetny jak na ten serial. Oczywiście zdarzyły się słabsze odcinki, a także druga część serii tradycyjnie spuściła z tonu. Ale pod względem całości historii był to sezon przemyślany od początku do końca. Na pewno przeszedł kilka modyfikacji ze względu na pandemię, ale kierunek rozwoju fabuły był pomysłowy, choć ryzykowny i nie wszystko się udało w nim dopieścić. Jednak atrakcji i eksperymentów nie brakowało, a to zawsze wprowadza świeżość do produkcji. Siódmy sezon
Fear the Walking jest potwierdzony, więc możemy zacierać ręce na to, że twórcy znowu staną na wysokości zadania, dając widzom dobrą rozrywkę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h