Trzeci sezon Gry o tron trzyma dobry poziom, momentami wznosząc się na wyżyny. Da się odczuć, że twórcy wyciągnęli wnioski z krytykowanej drugiej serii, gdzie błędów i wpadek było sporo - nie tylko dla fanów znających książki. Przedostatni odcinek jest na to dowodem, zapewniając nam wszystko to, za co ten serial jest lubiany - emocje, klimat i nieprzewidywalność.
Wątek Dany może pozostawiać niedosyt. Co prawda, mamy trochę akcji w Yunkai i jest ona ładnie nakręcona, ale trwa bardzo krótko. Naturalnie, że zalety Gry o tron leżą w innych aspektach i jej wysoka jakość nie polega na akcji i przelewaniu krwi, ale czasem byłoby miło, gdyby rzucono widzom coś na pobudzenie smaku. Gra o tron to serial z wysokim budżetem (aczkolwiek nie tak wysokim, jak Rome), który twórcy przeznaczają na dopracowanie wszystkiego w najmniejszych szczegółach. Czasem jednak brak akcji jest aż nadto odczuwalny, przez co satysfakcja jest niepełna. Wydarzenia w Yunkai to doskonały pretekst, by zaoferować coś więcej, ale ponownie kończy się na mówieniu o wojnie i pokazywaniu drobnych potyczek. Serial zarabia miliony, inne produkcje HBO miały o wiele większe budżety, więc dlaczego stacja nie chce dać fanom rozrywki na jeszcze wyższym poziomie?
Przygoda Jona Snowa w dużej mierze jest przyjemna i nawet emocjonująca, ale jej finał wzbudza konsternację. Gdy dochodzi do starcia Snowa z Dzikimi, wygląda to tak, jakby wygrywał z pomocą wilkorów. Tylko że chwilę później Snow ucieka - dlaczego? Przez brak usprawiedliwienia takiego zachowania, scena wyglądała na dziwaczną i naciąganą. Natomiast równoległy z nim wątek Brana ładnie rozwija młodego bohatera. W scenach rozmowy z bratem widzimy, jak bardzo on dojrzał i zmienił się od czasu pierwszego sezonu. Dodatkowo świetnie pokazano nam odkrywanie przez niego mocy warga. Bran staje się postacią wyrazistszą i coraz ciekawszą. Jego przygody dotychczas stanowiły tło i nie wnosiły zbyt wiele do serialu, ale to może się szybko zmienić.
Ślub z córką Freya to wielki finał odcinka. Sielanka, ładna narzeczona i pijaństwo. Wszystko rozgrywa się zwyczajnie i nic nie zwiastuje tego, co ma się za chwilę wydarzyć. Krwawe Gody to prawdopodobnie najmocniejszy, najbardziej krwawy i zarazem najbardziej zaskakujący moment w tym serialu. Trudno było przewidzieć tę zdradę i masakrę, jaka czekała ród Starków. Skrytobójcom towarzyszył element zaskoczenia, więc tak naprawdę nie mogło być mowy o stawianiu oporu. Wszyscy zostali dosłownie zarżnięci jak prosięta. Szkoda jedynie, że Catelyn zamiast rzucić się na starca i wyciąć mu ten uśmiech, zajmuje się jego żoną. Nutter jest jednym z lepszym reżyserów w telewizji i świetnie poprowadził te sceny, szafując emocjami równomiernie z napięciem i zaskoczeniem.
[image-browser playlist="590755" suggest=""]©2013 HBO
Na pewno nie dla wszystkich emocje będą takie same. Ja odczuwam jedynie satysfakcję, gdyż wątek Robba był prawdopodobnie najsłabszy w całej Grze o tron. Robb stał się postacią smętną, której w głowie była miłość do swojej małżonki, a nie wojna, którą rzekomo tak gorliwie prowadzi. Zaskoczenie jest, ale raczej nie ma aż tak mocnych emocji i okrzyku "nieee!", jak przy Nedzie w pierwszym sezonie. Robb nie zdołał raczej nawiązać tak silnego emocjonalnego związku z widzami, więc trudno było o podobne reakcje. A skoro już o Nedzie mowa, odczuwam tu delikatny trolling George'a R.R. Martina - w końcu całe Krwawe Gody zaczynają się od ponownego zabójstwa Eddarda Starka. Szkoda Aryi, która była o krok od dołączenia do rodziny, a ponownie jej to odebrano. Wygląda na to, że jej towarzysz, wbrew odczuwanej do niego niechęci, jest jej jedyną nadzieją na ocalenie życia.
Dziewiąty odcinek jest bez wątpienia jednym z lepszych (najlepszym?) w sezonie i dostarcza ogromnej dawki emocji oraz zaskakuje, jak żaden z wcześniejszych. Dotąd trzeci sezon nie miał ofiar wśród głównej obsady, więc chyba każdy z nas przewidywał, że w końcu ktoś musi zostać odhaczony. W końcu w grze o tron wygrywasz albo umierasz.