Ten film to dla mnie wielkie pozytywne zaskoczenie. Naprawdę nie spodziewałem się po ten sensacyjnej opowiastce o księgowym, który na swój własny sposób wymierza światu sprawiedliwość niczego szczególnego, a tu proszę bardzo. To znaczy - powiedzmy to od razu, to nie jest kino oskarowe, czy takie, które za dziesięć lat będziemy wspominać jako coś istotnego, ale w kategoriach bieżącej hollywoodzkiej (nad)produkcji The Accountant prezentuje się naprawdę zacnie. Zacznijmy od Bena. Affleck w tytułowej roli przez lata przyzwyczaił nas do poczucia lekkiego dysonansu. To znaczy wiele razy można było zastanawiać się, czemu tak ważne role powierzają w różnych filmach aktorowi raczej z gatunku tych drewnianych. A tak właśnie było. W tzw. międzyczasie Ben wyrósł na naprawdę dobrego reżysera i producenta - scenariusze potrafił pisać już wcześniej (zauważcie, że gość ma na półce w domu dwa Oskary i żaden za aktorstwo). No i w którymś momencie chyba wreszcie zrozumiał, że nie ma co się tak pchać do każdej roli. Że lepiej je sobie dobierać pod swoje - raczej ograniczone - możliwości. Świetnie się to sprawdziło w filmie Gone Girl, również dobrze poszło, gdy zagrał Batmana w Batman v Superman: Dawn of Justice (bo to był Batmana na miarę jego możliwości) i tak samo jest teraz. Tytułowy księgowy to po prostu wysoko funkcjonujący autysta i - jakkolwiek brzmi to brutalnie - Afleck tu pasuje. Autyści mają problemy z okazywaniem emocji, ba, z przeżywaniem emocji i drewnianość Afflecka w ogóle tu nie przeszkadza. I to drugi dobry aspekt tego filmu. Sposób w jaki pokazano w nim tę chorobę. Bez upiększeń, bez hollywoodzkiego blichtru, bez fałszywych happy endów (jak w Rain Man). Autyzm jest właśnie taki (a sporo o nim wiem) i to wszystko, co pokazano - aż do ostatniej sceny - jest naprawdę wiarygodne i uczciwie zaprezentowane. Czy autysta może być księgowym - jak najbardziej. Czy może być brutalny i bezwzględny - oczywiście. Blisko dwadzieścia lat temu w filmie Mercury Rising Bruce Willis ratował autystyczne dziecko przed złymi ludźmi. Teraz dochodzimy do czasów i filmów, w których autysta jest w stanie bronić się sam. Bo naprawdę mógłby. Chcemy czy nie chcemy, ta choroba zatacza coraz szersze kręgi i autystów rodzi się coraz więcej. Dobrze, że w tak lekkiej i atrakcyjnej formie można się o nich dowiedzieć czegoś sensownego. Zachwyciła mnie też konstrukcja tego filmu. Bo rzadko dziś zdarza się nam nie narzekać na filmowy scenariusz. A w tej ciut ponad dwugodzinnej fabule wszystko się zgadza. Każdy wątek ma swój początek, środek i koniec, każdy guzik dostaje w końcu swoją pętelkę i wszystko się pięknie zapina. Takie filmy paradoksalnie powstają w Hollywood raz na kilka lat. Tak dobrze skonstruowany scenariusz widziałem chociażby w Speed, czy The Hangover. To naprawdę rzadkość. Dobrze też dobrano resztę obsady. Anna Kendrick rośnie na coraz większą hollywoodzką gwiazdę, J.K. Simmons jak zwykle sprawdza się w roli nestora, a Jon Bernthal udowadnia, że w ciut lżejszych i zabawniejszych rolach (co nie znaczy, że mniej brutalnych) radzi sobie równie dobrze. Podsumowując - to kawałek fajnej, niegłupiej rozrywki. Nic co należy obejrzeć obowiązkowo, ale aktualnie w kinach niewiele można znaleźć lepszych filmów. Więc polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj