Zakończenie pierwszej części nie pozostawiło złudzeń – powitanie drugiej było tylko kwestią czasu. Czy twórcom udało się utrzymać poziom? Tego dowiecie się z naszej recenzji.
Lego Przygoda zakończyła się najazdem klocków Duplo na dopiero co uratowane miasto Klockburg. Akcja kontynuacji rozpoczyna się dokładnie w tym momencie. Emmet, Lucy, Batman i reszta brygady stają naprzeciwko przybyszów z innej planety, by stawić im czoła. Wojna jest długa i wyniszczająca. Większość miasta zostaje zrównana z ziemią, a świat przypomina postapokaliptyczną rzeczywistość rodem z
Mad Max. Jedynie Emmet nie traci dobrego samopoczucia, nucąc pod nosem „Everything is awesome” i wciąż dąży do marzenia, by razem z ukochaną zamieszkać w małym domku na odludziu. Sielanka, jaką stara się zbudować, zostaje przerwana przez przybycie statku kosmicznego, którego załoga porywa Lucy, Batmana, Benny’ego i Unikitty na inną planetę. Emmet oczywiście bez chwili wahania rusza na ratunek przyjaciołom, a pomóc ma mu w tym nowy kumpel – Rex. Facet, którego słuchają się T-Rexy.
The Lego Movie niosła ze sobą pewną świeżość. Miała oryginalne poczucie humoru. Druga część stara się to skopiować, niestety z różnym skutkiem. Mike Mitchell, który jest specjalistą od robienia kontynuacji wielkich hitów, odpowiadał za
Shrek Forever After czy
Alvin and the Chipmunks, sprawnie porusza się w świecie stworzonym z kloców, bawi się konwencją, jednak miejscami ucieka w stronę
Toy Story. Dostajemy więcej interakcji bohaterów ze światem ludzi, którzy tworzą ich przygody. W jeszcze większym stopniu niż poprzednio postaci są świadome tego, że ktoś inny odpowiada za ich los. Tym razem nie jest to ojciec grany przez Willa Ferrella, ale jego syn i młodsza córka. Scenarzyści Christopher Miller i Phil Lord zadbali o to, by fani dostali historię naszpikowaną porównaniami i aluzjami do innych produkcji z wytwórni Warner Bros i fajnie, że dostali na to pozwolenie. Zobaczymy więc DeLoreana. Powróci Gandalf, a w szybach wentylacyjnych czołgać się będzie Bruce Willis. Prym oczywiście wiedzie Liga Sprawiedliwości, w której częściej pojawia się wyluzowany Aquaman, a Green Lantern wciąż jest traktowany jak czarna owca przez fiasko swojego solowego filmu sprzed kilkunastu lat. Podoba mi się to, że włodarze WB pokazują dystans do swoich porażek. Cały show kradnie, tak jak w poprzedniej odsłonie, Batman. Za każdym razem, gdy w zabawny sposób odnosi się do aktorów grających tę postać w różnych produkcjach, czy do tego że przygnębienie ma zapisane w kontrakcie, sala pęka ze śmiechu. A ja wciąż obstaję przy zdaniu, że Lego Batman jest najlepszym Batmanem, jakiego kino kiedykolwiek widziało.
Osadzenie osi filmu wokół konfliktu pokoleniowego wydaje się być świetnym pomysłem. Utożsamią się z nim zarówno młodzi, jak i starsi widzowie. Scenarzyści starają się bowiem sygnalizować, że klocki Lego są dla wszystkich grup wiekowych, a każdy zestaw jest ze sobą kompatybilny. Ma to zachęcać do wspólnego spędzania czasu i nawiązywania jeszcze silniejszych więzi międzyludzkich. Do tego konfrontacja starych zestawów z nowymi, uznanymi za przybyszów z innej planety jest świetnie wymyślona.
Niestety,
The LEGO Movie 2: The Second Partcierpi na syndrom drugiej części. Powtarzają się niektóre żarty, przez co efekt nowości gdzieś ulatuje już w połowie filmu. Im bliżej wielkiego finału, tym bardziej widzimy, że scenarzyści zaczynają kombinować nad tym, by widza czymś zaskoczyć. W efekcie dostajemy przeciętne rozwiązanie całej historii.
Nie zmienia to jednak faktu, że kontynuacja hitu z 2014 roku jest świetną zabawą dla widzów w każdym wieku. Film broni się nawet w polskiej wersji językowej, co muszę przyznać jest rzadkością. Pomimo tego, że końcówka nie sugeruje powstania kolejnej części, coś czuję, że twórcy już szykują odpowiedni come back.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h