Łowca trolli ("Trolljegeren") pokazuje, że tytułowa profesja to ciężki kawałek chleba: niska płaca, brak świadczeń, premii od przebywania w "trudnych" warunkach i przede wszystkim nocne godziny pracy spędzane w samotności. Zapewne z tego powodu bohater filmu, Hans - prawdziwy mistrz w swoim fachu - zgodził się na towarzystwo trójki młodych filmowców wiedzionych rządzą przygody i chęcią spotkania bajkowego stwora. Brzmi niedorzecznie? Nawet jeśli, to reżyser André Øvredal wykorzystał szeroki wachlarz środków, by tę niedorzeczność pokazać jak najbardziej serio.
Czytaj także: T-Mobile Nowe Horyzonty 2014 - szczegóły nowej sekcji ALE KINO+
Film wykorzystuje spopularyzowaną kilkanaście lat temu przez Blair Witch Project formułę mockumentalnego kina grozy. Grupa studentów szkoły filmowej chce zrealizować materiał o kłusowniku grasującym w norweskich lasach. Wkrótce jednak odkrywają, że Hans to nie leśny watażka zarabiający na niedźwiedzich skórach, ale tajny agent rządowy, którego zadaniem jest trzymanie w ryzach populacji trolli. Sprowadza się to w większości przypadków do brutalnej eksterminacji tej legendarnej fauny. Legendarnej jest tutaj w zasadzie niewłaściwym słowem, bowiem w toku rozwoju historii przedstawiane jest racjonalne uzasadnienie istnienia tych istot. Dowiadujemy się między innymi, że są ssakami, dzielą się na dwa podgatunki, mają różnorodne gusta smakowe, a także dlaczego światło słoneczne jest dla nich zabójcze. Najciekawszą cechą zdaje się być ich niezwykłe upodobanie do krwi chrześcijan, których potrafią skutecznie wywęszyć, ale nie dowiadujemy się, z czego wynika ta skłonność. Najważniejsze, że Øvredal zręcznie wykorzystuje ten fakt do budowania napięcia i stosowania zwrotów akcji.
[video-browser playlist="633602" suggest=""]
Tych jest jednak niezbyt wiele i film przestaje budzić grozę po pierwszych 20 minutach projekcji. Długie sceny dialogowe i pejzażowe stanowią zdecydowaną większość czasu produkcji, co momentami może nużyć widza. Niemniej z zainteresowaniem wsłuchiwałem się w pogadanki o życiu trolli, ich zmyślonej anatomii, a także przypatrywałem się, jak Hans przygotowuje swój wymyślny sprzęt na spotkanie ze stworami. Zdarzają się momenty, że niemal przyjmujemy postawę odbiorcy programu National Geographic. Wszystko to jednak przewrotność i pozory, bowiem twórca często puszcza do widza oko, nawiązując do bieżących wydarzeń, jak na przykład kwestii ekologicznych bądź cytując inne filmy. Sama zaś końcowa sekwencja godna jest miana superbohaterskiego finału, do którego historia od pewnego momentu wyraźnie zmierza.
Czytaj także: Znamy program 14. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty
Łowca trolli stanowi swoisty eksperyment. Rzadko zdarzają się produkcje, które wprowadzają widza w tego typu zadziwienie. Najpełniej wybrzmiewa to za sprawą połączenia materiału nagranego kamerą z ręki, zapewne 32-milimetrową, z komputerowo wygenerowanymi sylwetkami stworów. Pod tym względem produkcji trudno postawić większe zarzuty i wszelkie krajowe nagrody, jakie film zebrał za efekty specjalne, zdają się być jak najbardziej zasadne. Zwłaszcza że budżet, jakim dysponował reżyser, był nieznaczny. Odrębną sprawą są kreacje bohaterów - wszyscy są mało charyzmatyczni i niezbyt przekonywujący. Trzeba jednak przyznać, że ich możliwości ograniczała sama konwencja filmu. Zastanawiające są również ich postawy wobec niektórych ekstremalnych sytuacji. Przykładowo: tragiczna śmierć kompana nie robi na pozostałych większego wrażenia... Być może ta powściągliwość wynika z samej specyficznej mentalności Norwegów? Równie specyficzny i odmienny jest Łowca trolli, który legendą branży się nie stanie, ale gdyby w tym kierunku poszło kino o wielkich potworach, to można by doczekać się kilku naprawdę interesujących filmów.
[image-browser playlist="583677" suggest=""]Łowca trolli dziś w ale kino+ o 20.45.