Po kilku miesiącach chłopcy wracają po to, aby dokonać tego, co nieuniknione – uratować ostatni raz świat i zakończyć kilkunastoletnią przygodę z widzami. Po takim czasie można powiedzieć, że nie stracili ani ikry, ani poczucia humoru.
Choć formalnie jesteśmy już po półmetku ostatniego sezonu
Nie z tego światal, a do tego obejrzeliśmy odcinek z numerkiem 14 po kilku miesiącach przerwy, to w ogóle nie było czuć tego, że zbliżamy do końca przygód braci Winchesterów. Z jednej strony można to potraktować jako zarzut, bo przecież kończy się pewien etap w historii telewizji i jeden z najdłużej kręconych obecnie seriali. Z drugiej natomiast jest to atut. Twórcy choć wiedzą, że kończą całą zabawę, to... nadal się bawią. Nie dają odczuć, że za kilka tygodni pożegnamy chłopców, Jacka i Castiela. Nie przyspieszają wydarzeń na siłę i idą tą samą drogą, jak w wielu poprzednich sezonach. Dlatego też...
Mamy kolejny zapychacz, który lekko posuwa całą fabułę do przodu. Z dystansem i wykorzystaniem legendarnej Mary Poppins... Przepraszam, pani Butters, która po kilkudziesięciu latach wraca do Ludzi Pisma wywołana przez narwanego jak zawsze Deana. I przewraca świat Winchesterów do góry nogami, dając im to, czego praktycznie nigdy nie zaznali – niemal matczyną opiekę, ciepłą kolację, piękne rodzinne święta i inne okazje do świętowania. Robi to naturalnie z brytyjskim akcentem i pieczołowitością godną wspomnianej wcześniej Mary Poppins, rozstawiając przy okazji chłopców po kątach (Dean, słownictwo!). Nie dało się więc nie zaśmiać za każdym razem, gdy Dean z Samem pełni radości udawali się na polowanie odbierając przed wyjściem torby z drugim śniadaniem, albo kiedy Dean wpadł do pomieszczenia w bardzo nietypowym najlepszym prezencie, jaki kiedykolwiek dostał. Jak to jednak w życiu chłopców bywa, wszystko, co dobre, kończy się szybko, jeśli nie brutalnie. Pani Butters, która przecież formalnie była nimfą leśną po srogim praniu mózgu, jakie zgotowali jej Ludzie Pisma, w końcu pokazała swoją ciemniejszą stronę, skupiając się na Jacku, którego uznała za zagrożenie dla swojej „rodziny”, czyli Sama i Deana. Tu na szczęście – choć sytuacja była naprawdę poważna, skończyło się małym happy endem. W końcu szkoda byłoby zabijać kogoś, kto przygotował najlepszy omlet, jaki Dean jadł w swoim życiu.
Wątek z panią „B” miał jednak posłużyć zupełnie czemuś innemu – swoistemu pojednaniu Deana z Jackiem. A przynajmniej próbie pojednania i odnalezienia szansy na namiastkę wybaczenia za śmierć Mary Winchester. Z tego powodu oglądaliśmy na ekranie protezę czegoś, co pani Butters nazywała rodziną i co gorsze – było dla niej właśnie wszystkim tym, co symbolizuje rodzina. A w jej mniemaniu jest to utrzymywanie za wszelką cenę dobrej relacji między jej członkami, nawet za cenę bólu, jaki to może spowodować. Dlatego też bez problemów chciała zabić Jacka, bo wszystko, co najważniejsze, zawierało się w Winchesterach i nie miało znaczenia, że kolejna śmierć nawet kogoś, kto w przeszłości zabił ich matkę, sprawi im ogromny ból. Bo rodzina jest przecież najważniejsza i nikt z zewnątrz nie może jej skrzywdzić, chyba że nazywa się pani Butters. A ona stała się pryzmatem emocjonalnych problemów, z jakimi próbują sobie poradzić tak Winchesterowie, jak i Jack i wiemy, że w końcu się z nimi uporają. Pytanie tylko czy przed zabiciem Boga, czy po.
Ten epizod pokazał również coś innego, już zupełnie niezwiązanego z emocjami. Do tej pory o bunkrze wiedzieliśmy przede wszystkim to, że stanowi jedno z najbezpieczniejszych miejsc na ziemi, a zarazem miejsce, gdzie powinno znajdować się rozwiązanie każdego problemu (czytaj – jak zabić potwora i zbyt się przy tym nie spocić). Okazało się, że to o wiele potężniejsze miejsce, a radar wyszukujący potwory był tego tylko namiastką. Wielka szkoda, że przekonujemy się o tym tak późno i że raczej już nie ma szans na to, aby poznać inne możliwości tego miejsca. Ma to w końcu bardzo duży potencjał, ale jak wiemy, jest już na to za późno.
Serial
Supernatural nadal jest w formie. Ale to forma, która trafia już tylko do zagorzałych fanów (choć nie zawsze). To też format, który sprawdzał się przez kilkanaście lat, ciesząc oczy wielu milionów fanów, a zarazem format, który nie miał już szans na to, aby dać widzowi coś więcej poza tym, co daje, czyli humorem, wyrazistymi postaciami, paroma potworkami i „Rozmową wieczoru”. Z jednej strony to cały czas działa, a z drugiej wszyscy wiedzą, że przyszedł czas zgasić światło, co nastąpi za sześć odcinków. A potem, parafrazując trochę Deana ze sceny w samochodzie: „Będziemy potrzebowali tylko trochę czasu, trochę przestrzeni”, by to mimo wszystko przeboleć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h