No dobra, żartowałem. Obraz Roba Cohena to chyba jedna z najbardziej nieudolnych produkcji, jakie trafiły na wielki ekran. Nie wiem, kto wyłożył ponad 36 milionów dolarów na to "cudo", ale w trakcie wypisywania czeku musiał mieć prawdopodobnie pistolet przyłożony do głowy, bo nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach po przeczytaniu scenariusza w ogóle pomyślał o jego realizacji.
Alex Cross to adaptacja powieści Jamesa Pattersona zatytułowanej "Cross". Nie jest to bynajmniej pierwsza ekranizacja jego twórczości, bo już wiele lat temu powstały dwa filmy traktujące o genialnym detektywie-psychologu, mianowicie "W sieci pająka" oraz "Kolekcjoner" z Morganem Freemanem w roli głównej. W recenzowanym "arcydziele" współczesnej kinematografii w Crossa wcielił się Tyler Perry, dając tym samym popis nietuzinkowego (czyt. kiepskiego) aktorstwa.
Fabuła jest prosta. Ktoś morduje bogatą kobietę, na miejscu zbrodni zjawia się detektyw Cross i na rysunku pozostawionym przez zabójcę odnajduje wskazówkę dotyczącą kolejnej ofiary, dzięki czemu krzyżuje sprawcy plany. Morderca postanawia się zemścić. Niby banał, ale sprawny reżyser byłby w stanie na jego podstawie nakręcić jakiś przyzwoity thriller. Cohen niestety sprawny w pełni nie jest, podobnie jak i reszta ekipy odpowiedzialna za ten twór nazwany filmem.
Nawet nie wiem, od czego rozpocząć listę wad. Słabe są na pewno dialogi, które niejednokrotnie czynią z tej produkcji niezamierzoną autoparodię. Wyobraźcie sobie scenę, w której bohaterowie odwiedzają miejsce zbrodni i widząc przywiązaną pończochami do łóżka kobietę, która wygląda, jakby zmarła w ekstazie, jeden z nich rzuca kwestię typu: "Jezu, to chore!". Oczywiście chwilę później okazuje się, że morderca poucinał ofierze palce u dłoni, ale mimo wszystko, takie słowa padające z ust detektywa, który w związku ze swoim zawodem zapewne widział dużo bardziej makabryczne rzeczy, brzmią po prostu komicznie. A to tylko jeden z wielu podobnych kwiatków, które znaleźć można w filmie.
Druga sprawa to słabe aktorstwo. Tyler Perry jedzie w zasadzie na jednej minie, a emocji u niego ze świecą szukać. W dodatku już sama postać, którą mu przyszło odgrywać, woła o pomstę do nieba. Nieprzeciętne zdolności dedukcji Crossa to jakiś żart. Facet patrzy się na osobę i już wie, co jadła i co piła - no bo trudno się nie domyślić po ogromnej plamie, która jeszcze nie zdążyła nawet przyschnąć. Konstrukcja tego bohatera jest strasznie naiwna, a padające z jego ust śmiałe tezy i rysy psychologiczne poszczególnych osób budzą uśmiech politowania. Nieco lepiej wypada wtórujący mu Edward Burns, któremu przypadła w udziale rola Thomasa Kane'a, partnera Alexa, ale to głównie z tego względu, że na ekranie gości rzadziej, więc i nie ma aż tylu okazji, by zirytować widza. Jest jeszcze Matthew Fox jako główny czarny charakter. Aktor sporo się napracował, żeby uzyskać odpowiednią do roli sylwetkę, tylko co z tego, skoro jest to rola słaba. Może i wygląda na typa z zakazaną gębą, któremu nie chciałoby się wejść w paradę, ale kiedy otwiera usta i sadzi podobne suchary do tych wypowiadanych przez Crossa, czar szybko pryska. Zamiast ciekawego pojedynku pomiędzy nad wyraz inteligentnym detektywem i przebiegłym mordercą, otrzymaliśmy jakieś wzajemne dogryzania dwóch kretynów, z których każdy usilnie stara się być fajniejszy od drugiego. Gdzieś na dalszym planie majaczy jeszcze Jean Reno, ale najwyraźniej dostosował poziom swojej gry do poziomu reszty obsady, bo niewiele dobrego można powiedzieć o jego kreacji.
©2013 Monolith
Co jeszcze w tym filmie leży? Chociażby montaż, którego niski poziom widać najlepiej w końcowym pojedynku, kiedy to rozszalała kamera lata we wszystkich kierunkach, a biedny widz modli się tylko, aby nie dostać epilepsji. Nie lepsza jest też reżyseria, skutecznie zabijająca jakiekolwiek napięcie i czyniąca film niezwykle przewidywalnym. A przecież mówimy tu o thrillerze - gatunku, w którym uczucie niepokoju i niepewności jest kluczowe!
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że na Aleksie Crossie można się całkiem nieźle bawić, zwłaszcza jeśli na seans zaprosimy kilku znajomych i zaprawimy się paroma piwkami. Wówczas nieudolność twórców i wyszukiwanie kolejnych wpadek okazuje się być świetną rozrywką, a że materiału do drwin nie brakuje, bo niemalże każde ujęcie czy dialog każą sądzić, że film kręcony był na niezłym haju, to i zabawa jest przednia. Wierzcie lub nie, ale przy odpowiednim nastawieniu można z tego obrazu czerpać radość większą niż z niejednej rasowej komedii. Może Rob Cohen powinien pójść właśnie w ten gatunek? Wyraźnie ma do niego smykałkę.
Nie ma sensu dłużej rozpisywać się o tym filmie, bo zwyczajnie na to nie zasługuje. Alex Cross na każdym kroku razi swoją głupotą i stanowi dowód na to, że Hollywood chyba nigdy nie przestanie nas zaskakiwać. Osoby liczące na mocny thriller lub po prostu dobre kino akcji nie mają tu czego szukać, natomiast miłośnicy komedii powinni dać recenzowanej produkcji szansę, bo może się okazać, że będzie to niezwykle udany i obfitujący w nagłe wybuchy śmiechu seans. Co tu dużo mówić - obraz Cohena to naprawdę wielkie kino, jeśli tylko oglądający znajduje się "pod wpływem".
Dźwięk: DD 5.1 angielski, polski (lektor)
Dystrybucja: Monolith
Napisy: polskie
Dodatki: zwiastun
Sugerowana cena: 49,99zł