Opowieść podręcznej: sezon 1, odcinek 10 (finał sezonu) – recenzja
Pierwszy sezon Opowieści podręcznej właśnie dobiegł końca, a finał stanowił potwierdzenie tego, co produkcja prezentowała sobą do tej pory – mamy tu do czynienia z jednym z najlepszych seriali ostatnich lat.
Pierwszy sezon Opowieści podręcznej właśnie dobiegł końca, a finał stanowił potwierdzenie tego, co produkcja prezentowała sobą do tej pory – mamy tu do czynienia z jednym z najlepszych seriali ostatnich lat.
To nie spektakularność jest najmocniejszą stroną serialu, a raczej minimalizm i ogromna refleksyjność. Na ekranie nie dzieje się wiele, a mimo to na widok niektórych scen po plecach przechodzą lodowate dreszcze. W finale jest takich momentów pod dostatkiem, dzięki czemu cały odcinek ogląda się z niesłabnącym zainteresowaniem. Nie mogę jednak powiedzieć, że sezon zamknął się przełomem, bądź sprawił, że moja szczęka spadła na podłogę. Nie – serial w dalszym ciągu rytmicznie podąża takim samym tempem, zatem epizod numer 10 pozostaje na równym poziomie co pozostałe. I jest to poziom naprawdę bardzo dobry.
Offred jest w ciąży. Choć tę informację podano nam zaraz na samym początku epizodu, sama nie do końca wiem, czy jej wierzyć, czy nie. To niekwestionowany przełom, ale póki co fabuła odcinka nieszczególnie się wokół tego faktu kręci, zaznaczając go w zasadzie jedynie symbolicznie; wiedzą o tym tylko poszczególni bohaterowie i sam widz. Postacią, która poczuła się najbardziej zmobilizowana do działania za sprawą tej wiadomości, okazał się Nick, który – jak mniemam – zorganizował przewiezienie June w bezpieczniejsze miejsce. A przynajmniej mam nadzieję, że tam właśnie zmierza, bo zakończenie serialu i odjazd czarnej furgonetki pozostawiają bardzo szerokie pole do interpretacji. Swoją drogą, ten sam moment kończył książkę Margaret Atwood, zatem oto oficjalnie odrywamy się od kart powieści. W kolejnym sezonie serial będzie podążał własną, niezależną ścieżką i tylko od wyobraźni twórców zależy, w którą stronę go rozwiną.
Po raz kolejny dostrzegam też zastosowaną tu klamrę, która jeszcze bardziej podkreśla, że to koniec pewnego fragmentu opowieści. W pierwszych odcinkach byliśmy świadkami egzekucji skazańca przez Podręczne, które zatłukły go na śmierć. W tym byliśmy o włos od identycznej sceny, jednak tym razem podniósł się chóralny głos sprzeciwu. W bardzo wyraźny sposób podkreśla to przemianę, jaka nastąpiła w bohaterkach podczas wszystkich minionych epizodów. To właśnie one, odziane w szkarłatne suknie, okazują się najbardziej zjednoczoną grupą w tym chorym i pozornie ustabilizowanym systemie, czego z pewnością żaden z jego założycieli nie przewidział. Podsumowanie doprawdy piękne i wymowne w swojej prostocie. Bohaterki dojrzały do nowego etapu i nabierają coraz większej świadomości. Jeszcze tydzień temu wydawały się obojętne i odizolowane od siebie, zaś teraz po raz pierwszy przemawiają wspólnym głosem. To bardzo dobry zwiastun tego, co będzie dalej i myślę, że dyktatura ma powody do obaw.
Wspomniana przemiana została dodatkowo podkreślona przez retrospekcje, które ukazują pierwsze chwile w Czerwonym Centrum. Pojmane kobiety drżą ze strachu na widok ciotki Lydii, co najlepiej widać było po samej Offred. Dzięki przywołaniu tej sceny, zakończenie, w której kobieta patrzy w oczy tego samego kata, jednak już bez cienia strachu, co uderza jeszcze mocniej. Pod schludnymi maskami i makietą idealnego świata zaczyna się gotować. Dużo dzieje się także poza nim, do czego wgląd umożliwia nam Moira.
Myliłam się, zakładając, że jej wątek znów zostanie rozwinięty gdzieś w międzyczasie, poza fabułą bieżącą - tym razem podążyliśmy za bohaterką, obserwując jej kolejne poczynania, jak i sam moment, w którym wreszcie dociera do Kanady. Jej dezorientacja, gdy zdaje sobie sprawę z tego, że wszyscy wiedzą, co się dzieje w Stanach, udzieliła się także mnie. Obywatelowi Gileadu, któremu udało się uciec z opresji, wręcza się koc, prowiant i pieniądze, po czym umieszcza się jego nazwisko na liście uchodźców. Nikt nie chce się wtrącać w politykę nowego systemu ani tym bardziej reagować na krzywdę zamkniętych w nim ludzi. Wcześniej poznaliśmy podobne stanowisko Meksykanów, zatem po dołączeniu Kanady do fabuły bieżącej wiemy już, że cały kontynent wydaje się skażony tymi ideami. Stanowi to tylko potwierdzenie tego, co uzmysłowiłam sobie tydzień temu - jeśli coś ma roznieść Gilead w drobny mak, będzie to tylko i wyłącznie siła z wewnątrz. Inne państwa mają bowiem w nosie to, co tam się dzieje.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, byłby to powrót Janine, który nie do końca mi się w tym odcinku podobał. Po ostatnim skoku z mostu miałam wrażenie, że bohaterka spędzi w śpiączce dużo czasu, a może nawet nigdy się z niej nie obudzi. Tymczasem w bieżącym odcinku wydaje się już w pełni zdrowa. Tamta scena była moim zdaniem zbyt majestatyczna, by od tak sobie anulować wydźwięk poświęcenia, jaki reprezentowała – a ponowne przywołanie Janine tak właśnie wypadło, jak unieważnienie tego, co oglądaliśmy przed tygodniem. Rozumiem, że potrzeba było winy, by teraz postawić ją przed wyrokiem ukamienowania, jednak obydwie tak duże sceny z jej udziałem zwyczajnie mi się gryzą w odbiorze, na czym niestety traci ta poprzednia. W świetle obecnej, akcja na moście mogłaby się w zasadzie nigdy nie odbyć, bo wyrok i tak by zapadł po samym porwaniu dziecka. Tak czy inaczej, jest to tylko mały drobiazg, który nie przesądza o jakości odcinka. Sąd nad Janine i kamienie w rękach podręcznych to mocarny akord na zamknięcie sezonu.
Epizod numer 10 był przy okazji bardzo brutalny i okrutny. Już od dawna nie pokazywano nam krwawych scen, przez co teraz wydają się one jeszcze straszniejsze. Najgorszą sekwencją pozostaje ta w szpitalu, kiedy jednemu z Komendantów w laboratoryjnie białym gabinecie odcinają za karę rękę. I po raz kolejny oczy otwierają się ze zdumienia, bo do tej pory przywykliśmy przecież do innego rodzaju prezentowanej kary – brutalnego i bolesnego, wśród krzyku lub płaczu Podręcznych. Poza oczywistym faktem, iż w tym świecie są równi i równiejsi, wątek z ukaranym Komendantem uzmysławia coś jeszcze - mianowicie to, że żony mają więcej do powiedzenia, niż początkowo mogłoby się wydawać. Okazuje się, że to właśnie żona apelowała o surową karę dla swojego męża, czego sąd łaskawie raczył wysłuchać. Mam wrażenie, że źle to wróży Waterfordowi, ponieważ Serena Joy ostatnimi czasy robi się coraz bardziej odważna. Ale to już w drugim sezonie.
Pierwsza odsłona Opowieści podręcznej zamyka się bardzo poprawnie i utrzymuje wysoki poziom, jaki reprezentowały poprzednie odcinki. Obyło się bez większych zaskoczeń i zwrotów akcji, jednak mimo to cały epizod ogląda się w napięciu. Czego możemy spodziewać się dalej? Przed nami spotkanie Lucasa i June oraz narodziny dziecka. Myślę, że powrócimy też do Waterfordów, bo nie po to rozwijano wątek Komendanta i jego żony, by teraz zwyczajnie ich pominąć. Bieżący odcinek to mocna ósemka, a sam serial na chwilę obecną ma u mnie 8 z plusem. Dawno nie oglądałam tak dobrej produkcji - już odliczam do następnego sezonu.
Źródło: zdjęcie główne: Hulu
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat