Opowieść podręcznej: sezon 1, odcinek 9 – recenzja
Powoli zbliżamy się do finału pierwszego sezonu Opowieści podręcznej. Bieżący odcinek zamyka niektóre wątki, co dodatkowo podkreśla atmosferę zakończenia pewnego rozdziału.
Powoli zbliżamy się do finału pierwszego sezonu Opowieści podręcznej. Bieżący odcinek zamyka niektóre wątki, co dodatkowo podkreśla atmosferę zakończenia pewnego rozdziału.
Odcinek numer 9 postanowił przywołać na chwilę postać, która już dawno nie brała czynnego udziału w fabule. Mowa o Janine, jedynej podręcznej, która u progu sezonu powiła dziecko. Od samego początku serialu bohaterka była kontrowersyjna i zaskakująca – głównie przez swój wybuchowy charakter i oderwanie od rzeczywistości. Teraz powraca w podobnym stylu, szokując każdą swoją decyzją i pogrywając z systemem, który stara się ją zamknąć w swoich sztywnych ramach. To dobry moment na ponowne wprowadzenie postaci – przedostatni odcinek sezonu jest jakby drugim od końca, a warto pamiętać, że to właśnie w drugim epizodzie poznaliśmy Janine i powitaliśmy na świecie jej dziecko. Ta klamra staje się bardzo widoczna i nie pozwala oprzeć się wrażeniu, że oto na naszych oczach kończy się coś, co tak niedawno się zaczęło.
Tak naprawdę to, czy faktycznie się "kończy", jest sprawą dyskutowalną. Po próbie samobójczej, Janine znajduje się w szpitalu, jednak nie mamy pewności, czy jeszcze się obudzi. O tym świadczą pikające respiratory i głuche dyszenie maszyn pompujących tlen w płuca dziewczyny. Niemniej jednak, mimo całego swojego tragicznego wydźwięku, scena skoku z mostu była wzniosła i w pewnym sensie piękna. Pomijam perfekcję na płaszczyźnie technicznej, poruszającą muzykę i przejmujące zwolnione tempo – sam sposób, w jaki Janine postanowiła zakończyć swoje życie, przez moment uczynił z niej osobę będącą ponad tym wszystkim, ponad systemem. Stojąc na krawędzi mostu, górowała nad zebranym tłumem, co w symboliczny sposób podkreślało jej dumę i niezależność. To nie było desperackie i rozpaczliwe samobójstwo. Raczej akt poświęcenia w dążeniu do wolności. A tego przecież każdy w tym świecie pragnie, choćby nie wiem jak kamuflującą maskę nakładał na twarz. Sekwencja na moście to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych momentów jakie widziałam w całym serialu.
W odcinku numer 9 znalazło się także miejsce dla wątków sprawdzonych i rozpoczętych tydzień temu. June i Waterford ponownie wybierają się do Jezebel, a ich przygotowanie i trasają wygląda niemal identycznie jak w poprzednim odcinku. Zjazd windą, przekazanie płaszcza towarzyszącemu im Nickowi, nawet krótkie: „Czyż nie pięknie wygląda?”, rzucone przez komendanta, to kalka zeszłotygodniowych wydarzeń. Niestety mimo iż tym razem wątek nie dotyczył czystej rozrywki, tylko ściśle zaplanowanej konspiracji, nie czuć w nim było większego napięcia. Być może właśnie przez to odtwarzanie sprawdzonych schematów. Jedynie emocjonalna scena z Moirą wypadła dobrze, zmuszając Offred do zapłakania w obecności Waterforda, a także mobilizując jej przyjaciółkę do działania. Pod koniec epizodu to właśnie Moira okazuje się najjaśniejszym punktem, a jej splamione krwią ręce (w znaczeniu dosłownym) symbolizują nowy początek. Bohaterka po raz kolejny podejmuje ucieczkę. I po raz kolejny pozostawiamy ją w momencie kulminacyjnym, tak jak to było przy wejściu do metra. Chyba nie będzie nam dane zobaczyć, co dokładnie się z nią dzieje. Moira dalej ma to do siebie, że pojawia się z zaskoczenia, a potem równie szybko znika. To jedna z najciekawszych i najbardziej tajemniczych postaci serialu, mam nadzieję, że w przyszłym sezonie pojawi się więcej retrospekcji z jej udziałem.
Wszystkie sceny i ujęcia bieżącego odcinka ciekawie zestawiają ze sobą same bohaterki kobiece, uwypuklając ich obojętność, ignorancję i nieufność. Podręczne obdarzają się krzywymi spojrzeniami, mimo tego, iż stoją w zjednoczonej grupie. Żadna z nich nie jest zainteresowana tym, co dzieje się u drugiej, a wymuszone rozmowy jakie toczą między sobą, nie prowadzą absolutnie do niczego. Choć mogłyby stać się silną grupą mówiącą jednym głosem, nic takiego nie ma miejsca – one nie ufają nawet samym sobie. Podobnie jest zresztą wśród żon komendantów, które – choć na pozór bardzo miłe i zaprzyjaźnione – nie są zdolne do tego, by dać potrzymać drugiej własne dziecko. Bardzo wymowna była też scena w kuchni, gdzie Pani Waterford popija drinka w towarzystwie Rity i dowiaduje się, że ta miała kiedyś syna. Niezręczność, jaka zapada w tamtym momencie, udzieliła się także mnie – choć gospodyni mieszka z Waterfordami od wielu lat, nikt nic o niej nie wie i nikogo nie obchodzi jej historia. Wstyd się przyznać, ale mnie również ona nie obchodziła, bo Marty były do tej pory spychane na najdalszy możliwy margines fabularny. Teraz jednak dostrzegam pewien potencjał w tej postaci, który został zasygnalizowany tydzień temu: w retrospekcji Nicka to właśnie Rita okazała się tą, która znalazła wiszącą na żyrandolu podręczną. Dużo rzeczy zaczyna układać się w pewną całość, a przy szeroko otwartych oczach można dostrzec kolejne intrygujące detale. Na razie to tylko sygnały, ale od czego jest sezon drugi, jeśli nie od rozwinięcia nowych historii?
Wszystkie przywołane wyżej aspekty i świadectwa o nieufności, w mniejszym lub większym stopniu były tak naprawdę wiadome od początku trwania sezonu. Jednak dopiero nagromadzenie tylu podobnie wybrzmiewających scen w jednym odcinku daje pełny obraz tej sytuacji i pobudza do myślenia. W tym „idealnym”, zdawałoby się świecie, nie ma mowy o żadnej jedności, a cały system opiera się jedynie na dyktaturze anonimowej "góry". Tydzień temu dowiedzieliśmy się, że do grona dyktatorów i twórców nowej polityki należą zwykli podstarzali mężczyźni, w związku z czym nie ma tu żadnego lidera, jednostki dominującej i budzącej grozę. Wszyscy ślepo wierzą ideom, których nikt tak naprawdę nie uosabia. Po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że nogi tego systemu, choć wyglądają na solidne i niezłomne, są tak naprawdę bardzo chwiejne i nie trzeba wiele, by to wszystko runęło. Sęk w tym, że bohaterki jeszcze o tym nie wiedzą. Mam nadzieję, że otwarte zakończenie z ucieczką Moiry okaże się iskrą zapalną, a kolejny łańcuch zdarzeń doprowadzi do wielkiej rebelii.
Odcinek numer 9 to kolejny bardzo dobry epizod serialu. Pozwolił na wyciągnięcie wielu nowych wniosków, ale o tym, czy są słuszne, czy błędne, prawdopodobnie przekonamy się dopiero w drugim sezonie. Już za tydzień finał pierwszej odsłony Opowieści, na który czekam z niecierpliwością. Nie mam pojęcia, co się będzie działo. Dlatego jest tak ekscytująco. Daję 8.5.
Źródło: zdjęcie główne: Hulu
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat