Najnowszy odcinek Outlandera sponsorują: węże, bizony, czerwie i odcięte kończyny. Dzieje się naprawdę dużo, ale czy ilość akcji na pewno jest wyznacznikiem wysokiego poziomu artystycznego?
Najnowszy epizod Outlandera to kolejna odsłona serialu, która ma zamkniętą, proceduralną formę. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że fabuła odcinka rozpoczyna się i kończy w przeciągu jednej godziny ekranowej. Na początku sezonu obiecano nam eksplorację wątku Stephena Bonneta, który będzie dążył do odzyskania tego, co mu należne. Motyw ten od dłuższego czasu obecny jest w serialu jako fatum i widmo unoszące się nad naszymi bohaterami. Protagoniści rozmawiają o tym i są świadomi zagrożenia, ale wciąż brakuje zarówno rozwinięcia, jak i rozstrzygnięcia w tej kwestii. W zamian tego dostajemy historie odcinka skupiające się na tematach, które z perspektywy czasu okazują się bez większego fabularnego znaczenia. Z pewnością doczekamy się konkluzji historii Bonneta i być może będzie ona nawet satysfakcjonująca. Dlaczego jednak twórcy, zamiast rozwijać tę dobrze rokującą opowieść wedle fabularnych zasad, odkładają ją na zakurzoną półkę, a w jej miejsce serwują nam proceduralne wątki?
Kolejny odcinek i kolejny bohater znajdujący się na granicy śmierci. Jeszcze nie tak dawno Roger stał nad przepaścią, teraz kostucha upomina się o Jamiego Frasera. Nie ma już śladów po traumie McKenziego, co więcej bohater nie zmienił się znacząco po przeżytych doświadczeniach. Czy w ślad za taką asekuracją mamy uwierzyć, że twórcy zdecydują się na fabularną woltę i uśmiercą głównego bohatera po ukąszeniu węża? To, że Jamie Fraser przeżyje bliskie spotkanie ze żmiją, jest pewne praktycznie od samego początku. Później twórcy nieco obniżają stawkę, kładąc na szali nogę bohatera. Protagonista finalnie ocala kończynę, choć trzeba pochwalić scenarzystów, że pozwalają hardemu Szkotowi nieco się uzewnętrznić. Jednym słowem – brak zaskoczeń, tam, gdzie chcieliby je widzieć twórcy. Bieżący odcinek okazuje się emocjonalnym kapiszonem, a mógł przecież zrobić dużo dobrego dla serialu na kilku płaszczyznach.
Jaka obecnie jest najciekawsza relacja w serialu? Z pewnością stosunki łączące Jamiego i Rogera mają największy fabularny potencjał. Całkowicie różne charaktery i więzy rodzinne, którymi panowie zostają niespodziewanie połączeni. McKenzie próbuje dorównać Jamiemu, jednak nie ma predyspozycji na samca alfa. Jamie natomiast jak ognia boi się okazywania słabości i wrażliwości, a to przecież droga do zrozumienia Rogera. Teść i zięć wyruszają razem na polowanie, które nie idzie tak, jak zaplanowali. Niestety, twórcy marnują szansę, żeby pogłębić relację mężczyzn. Zamiast nacechowanych psychologią rozmów dostajemy zarzewie wątku, który jak pisałem wyżej, nie ma fabularnego potencjału.
Nieco lepiej prezentuje się motyw konającego Jamiego. Seks na łożu śmierci to dość osobliwe rozwiązanie, jednak w jakiś w dziwaczny sposób pasujące do Outlandera. To właśnie takie smaczki stanowią o jakości tego serialu – szkoda, że jest ich coraz mniej. Niestety, twórcy nie idą za ciosem i kończą historię w dość tradycyjny sposób. Dobrze jednak, że Jamie pozwala sobie na chwilę szczerości, co do strachu przed niepełnosprawnością. Wbrew pozorom, na charakterze głównego bohatera znajduje się kilka skaz, a największą z nich jest wręcz paniczny lęk przed słabością. Tym razem twórcy trafiają w sedno, a szalone zbliżenie Claire i Jamiego jest tutaj wisienką na torcie. Można jednak odnieść wrażenie, że te delikatne erotyczne wstawki mają na celu przypomnienie nam, jak wybuchowy pod tym względem Outlander był niegdyś. Serial nigdy nie epatował seksem po to, żeby bazować na tanich emocjach – każda namiętna scena była uzasadniona fabularnie. Teraz podobne motywy nie mają już takiej siły oddziaływania i zdecydowanie są one mniej gorące. Warto jednak pamiętać, że Outlander pod tym względem był niegdyś jedną z odważniejszych produkcji telewizyjnych.
Bieżący odcinek prezentuje nam wiele wydarzeń, jednak nie przynoszą one znaczącego wzrostu poziomu artystycznego. Symbolem powyższego niech będzie starcie bizona z Brianną, które jak ulał pasuje do określenia „przeskoczenie rekina”. Gdy twórcy nie mają już pomysłu na zintensyfikowanie akcji, fundują bohaterom absurdalne wydarzenie, które sztucznie podgrzewa emocje. Pojedynek Brianny z bizonem wywołuje raczej uśmiech politowania niż wzrost ciśnienia. To nie jest stylistyka, z którą Outlanderowi jest do twarzy.