We Wrocławiu grasuje seryjny morderca, który codziennie o 18.00 zabija jednego człowieka. Jego ofiarami padają osoby, które mają coś na sumienia. Osoby, w stosunku do których wymiar sprawiedliwości jest bezsilny. Sprawą zajmuje się policjantka Helena (Małgorzata Kożuchowska), kobieta zmęczona zarówno życiem, jak i swoją pracą. Zaczyna się walka z czasem, by złapać mordercę, nim pozbawi życia kolejną ofiarę. Patryk Vega słynie z tego, że bardzo szybko kręci swoje filmy. Wie, jaki efekt chce osiągnąć i do niego dąży. Dlatego uważam, że to, że Plagi Breslau wyglądają jak tani film klasy B, który w latach 90. trafiłby od razu na kasety VHS, było celowym zagraniem. Najwidoczniej budżet, jaki otrzymał od Showmaxa, nie był oszałamiający. Przez to efekty użyte w filmie są tak przaśne i słabe, a sceny akcji wyglądają jak z kiepskiego amatorskiego filmu. Chodzi mi przede wszystkim o sceny, w których tłum ucieka albo przed rozpędzonym koniem, albo przed toczącą się beczką. Ja rozumiem, że reżyser chciał, by było to widowiskowe, ale te dziwne upadki i ludzie spadający ze skarpy, jakby nie mogli po prostu zrobić jednego kroku w lewo, by tocząca się beczka ich ominęła, są kuriozalne. Do tego dochodzą typowe błędy techniczne jak pozostawienie w kadrze widocznych operatorów. Najlepiej jest to widoczne w scenie, w której rozhisteryzowany tłum wybiega z opery. Do tego dochodzi bardzo słabe aktorstwo. I nie wiem, czy winić za to kiepsko napisane dialogi, czy aktorów, którzy nie grają, tylko wyrzucają z siebie kwestie. Króluje w tym Małgorzata Kożuchowska, która tak bardzo się skupia na tym, by mówić zniżonym głosem mającym sugerować wielkie zmęczenie jej postaci, że zapomniała o włożeniu w wypowiadane zdania jakichkolwiek emocji. Każda jej interakcja z przestępcą czy kolegami funkcjonariuszami jest sztuczna. Nie wiem, czy ta rola ją tak przytłoczyła, czy może po prostu po tylu latach grania w telenowelach nie potrafi grać inaczej. Zresztą większość aktorów tutaj odbębnia tylko występ, nie wkładając w role serca. Widać to w przypadku Filip Chajzer jako szefa ABW, który może i się stara, ale aktor z niego marny. Zarówno Tomasz Oświeciński, jak i Andrzej Grabowski idą po linii najmniejszego oporu. Bez jakiegokolwiek zaangażowania, a choćby w Pitbullu widzieliśmy, że potrafią z siebie wykrzesać coś więcej. Podoba mi się za to, że Patryk Vega potrafi do tej swojej, z założenia, mrocznej produkcji wrzucić trochę parodii. Oto już w pierwszych 5 minutach filmu Małgorzata Kożuchowska z pełnym impetem wjeżdża samochodem w stertę stojących pudeł i… przeżywa. Osiąga coś, co było dla niej niemożliwe w M jak miłość. Postać Tomasza Oświecińskiego jest uzależniona od robienia sobie selfie, co jakiś czas temu stało się znakiem rozpoznawczym tego aktora. To są te nieliczne momenty, kiedy widz się uśmiechnie podczas seansu. Plagi Breslau to jedna z najsłabszych produkcji Patryka Vegi. Stylizowana na Se7en Davida Finchera historia jest banalna i przewidywalna. W żadnym momencie nie trzyma w napięciu. Do tego finał jest nam podany w niezwykle rozwleczony sposób. Brakuje temu filmowi dynamiki i ciekawych dialogów. Jest tutaj bardzo ciekawy pomysł, niestety został on pogrzebany na poziomie realizacji. Reżyser stara się stworzyć pozory dynamiki szybkim montażem scen, które do dynamicznych nie należą. Tak jak choćby przywołane przeze mnie już wcześniej sceny z koniem czy beczką. Pierwszy i zarazem ostatni film zrealizowany na wyłączność przez platformę Showmax rozczarowuje. A szkoda, bo miałem większe oczekiwania. Patryk Vega, chociażby w Kobietach Mafii, pokazał, że potrafi zrobić ciekawe kino, którego nie ogląda się z ciągłym zażenowaniem na twarzy. Tu mu niestety nie wyszło.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj