Pokój 104: sezon 1, odcinek 4 – recenzja
Kolejny odcinek i kolejny dylemat. Krótka historia jest dobra i płynie bardzo rytmicznie, jednak znowu nie pozostawia żadnego pola do własnej interpretacji. Szkoda, bo po seansie tak naprawdę można wzruszyć ramionami i przejść do porządku dziennego z krótkim... „cóż, to chyba rzeczywiście byłoby na tyle”.
Kolejny odcinek i kolejny dylemat. Krótka historia jest dobra i płynie bardzo rytmicznie, jednak znowu nie pozostawia żadnego pola do własnej interpretacji. Szkoda, bo po seansie tak naprawdę można wzruszyć ramionami i przejść do porządku dziennego z krótkim... „cóż, to chyba rzeczywiście byłoby na tyle”.
Twórcy serialu wyraźnie fundują widzowi huśtawkę, co uniemożliwia przygotowanie się na kolejny odcinek. Tak było i tym razem – po zawiłym i chaotycznym epizodzie numer 3, zaserwowano nam fabułę tak oczywistą, że w zasadzie niewymagającą żadnej analizy. Czwarty odcinek upłynął poprawnie, równym tempem, bez żadnych zwrotów akcji. Niczym też nie zaskoczył, co niestety muszę mu zapisać na minus.
Głównym bohaterem jest Daniel (w tej roli sam Jay Duplass), którego w pokoju odwiedza Patrick. Panowie prowadzą ze sobą rozmowy na temat przyszłości i przeszłości, zapoznając widza z tym, co wspólnie przeżyli. Relacja mężczyzny w średnim wieku z młodym (zdawałoby się nawet nastoletnim) chłopakiem, wydaje się na początku podejrzana, jednak szybko się okazuje, że w tym przypadku szukanie drugiego dna jest zupełnie zbędne. Fakt, że chłopak nie żyje, można wywnioskować już po samym oglądaniu zdjęć przez głównego bohatera, w związku z czym odcinek ogląda się w zasadzie od początku z pełną wiedzą. Jedynym elementem zaskoczenia był dla mnie fakt, iż trauma bohatera ciągnęła się za nim od tak dawna – podejrzewałam, że mamy tu do czynienia ze świeżymi ranami. Ładnie tłumaczy to jednocześnie tę wyraźną różnicę wieku.
Przewidywalność odcinka wynika prawdopodobnie z jego braku oryginalności. Wielokrotnie przecież natykamy się na historie, w których pogrążeni w żałobie bliscy rozmawiają z widmami zmarłych. Początkowo zarysowany dylemat głównego bohatera, katharsis i swego rodzaju nowe narodziny to model, od którego odrysowano niezliczoną ilość produkcji. To samo zaproponowano nam w Room 104, z tym że skondensowane do 25 minut trwania. Może to i dobrze - epizod przynajmniej płynie szybko i bez monotonii, co jest bardzo ważne. Do tej pory twórcy mieli wyraźny problem z dłużyznami, jednak teraz całość przemija nawet nie wiadomo kiedy.
Nowością w bieżącym epizodzie z pewnością są zbliżenia. Już nie pokazuje nam się pustego pokoju z różnych jego kątów – kamera skupia się na głównym bohaterze, przedstawiając go z bliska. Pokój przestaje się liczyć i zwracamy uwagę wyłącznie na historię. Odniosłam wrażenie, że oglądam końcowy fragment filmu pełnometrażowego, głównie za sprawą jasno opowiedzianej historii. Choć mieliśmy tu do czynienia wyłącznie z rozmową dwóch bohaterów, z łatwością można wyobrazić sobie całą ich historię, włącznie z morzem, falami, utonięciem i wieloletnią traumą. Odcinek jest bardzo zgrabnie zamknięty, stanowiąc pigułkę fabularną, którą przełyka się z łatwością. Warto też zwrócić uwagę, iż pod koniec epizodu za oknem pokoju świeci światło słoneczne, co do tej pory się nie zdarzało. Jak pamiętamy, wszystkie odcinki rozgrywały się pod osłoną nocy. Trzeba przyjrzeć się zatem co zostanie zaprezentowane za tydzień – być może to jakiś przełom, który koniec końców będzie miał większe znaczenie?
Tak czy inaczej czuję się trochę zdezorientowana, bo wciąż nie wiem, czy to na pewno tego oczekiwałam od odcinków serialu. W chwili obecnej poszczególne epizody są od siebie skrajnie różne i nie wiem jeszcze, ku którym z nich skłaniam się najbardziej. Dobrze jest mieć co analizować, czego bieżący odcinek jakoś nie zapewnia. Trudno powiedzieć dlaczego i jak prezentuje się główna idea twórców – naprzemienne serwowanie zawiłych fabuł z tymi oczywistymi musi mieć przecież jakiś głębszy sens. Nie potrafię ocenić odcinka na tle pozostałych, z tej prostej przyczyny, iż nie ma on z nimi żadnego związku. Jako prosta historia wypada dobrze, jednak zbyt banalnie i przewidywalnie. Niczym nie zaskakuje, ale płynie bardzo przyjemnie, nie nudząc odbiorcy. W ocenie przeważa fakt, iż tak naprawdę nie mamy żadnego pola do własnej interpretacji, w związku z czym tuż po zakończonym seansie tak naprawdę wylatuje nam to z głowy. Z tego też powodu tym razem przyznaję 6/10.
Źródło: zdjęcie główne: HBO
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat