Zeszły rok nie obrodził nam w wiekopomne produkcje i superprzeboje. Hollywoodzcy decydenci postanowili wyłożyć najsilniejsze karty po pandemii koronawirusa i w zasadzie nie ma się co im dziwić. Paradoksalnie, zaistniała sytuacja ma pewne plusy. Dzięki nieurodzajowi dane nam było się zapoznać z produkcjami, które w normalnych warunkach przepadłyby w natłoku kinowych filmów. Być może nie docenilibyśmy ich należycie. Powyższą sytuację można odnieść do obrazu Brandona Cronenberga pod tytułem Possessor. Niekonwencjonalna perełka, zbyt awangardowa, żeby trafić w gusta masowej widowni. To jednak jeden z najbardziej niezwykłych filmów powstałych w 2020 roku. Gdyby nie pandemia koronawirusa, obraz zapewne przeszedłby bez echa.
Possessor wprowadza nas do futurystycznego świata, w którym potężna organizacja zajmuje się zabójstwami na zlecenie. Zamachowcy wykorzystują do morderstw nowoczesną technologię. Przy pomocy implantu wszczepianego w głowę są w stanie kontrolować wybraną osobę, a następnie zmusić ją do odebrania życia ofierze. Po wykonaniu zadania sterowany popełnia samobójstwo, a skrytobójca może zająć się kolejnym zleceniem. Tasya jest najlepsza w tym, co robi, dlatego firma przekazuje jej najtrudniejsze kontrakty. Decydenci nie wiedzą jednak, że ich protegowana traci kontrolę nad swoim umysłem. Nie jest w stanie odróżnić prawny od fałszu. Jej tożsamość miesza się z jaźnią osób, nad którymi przejmuje kontrolę. Nie jest już w stanie jasno stwierdzić, kim tak naprawdę jest. Staje się zagrożeniem dla samej siebie, swojej rodziny oraz wszechwładnych mocodawców.
Początkowe minuty produkcji Cronenberga przywodzą na myśl filmy Quentina Tarantino i mylnie sugerują, że całość będzie toczyć się w tempie znamiennym dla kina akcji. Rytm wprowadzającej sekwencji szybko zostaje zaburzony, a dynamika wydarzeń z każdą minutą traci na prędkości. To nie jest szybki film. W Possessor króluje atmosfera budowana poprzez długie, często statyczne ujęcia i leniwe kadry, w których na pozór nic się nie dzieje. Ma to jednak swój urok. Z czasem zdajemy sobie sprawę, że uczestniczymy w pewnego rodzaju hipnotycznym rejsie zmierzającym w niewiadomym kierunku. Obraz zbudowany jest tak, że nie łakniemy szybkiego rozwiązania akcji i wyjaśniającej zawiłości fabularne konkluzji. Delektujemy się tym, co jest na ekranie, bo to właśnie istota filmu. Nie błyskotliwy scenariusz, a wypracowany klimat. Młody Cronenberg podąża śladami Lyncha i Gaspara Noe, momentami depcze im nawet po piętach.
Powyższe nie oznacza oczywiście, że Possessor to sztuka dla sztuki, w której fabuła odgrywa drugorzędną rolę. Opowieść jest całkiem zmyślna i ma kilka interesujących zwrotów akcji. Na tym polu filmowiec również odnosi sukces. Nowe zlecenie głównej bohaterki okazuje się niezwykle wymagające. Mamy więc swoisty heist, do którego trzeba się najpierw przygotować, a następnie go perfekcyjnie zrealizować. Jak to zwykle bywa, nie wszystko idzie jak po maśle. W najważniejszym momencie Tasya zaczyna gubić się w swojej roli, a cały plan jest bliski spalenia na panewce. Obok atmosfery mamy więc napięcie towarzyszące nam w najistotniejszych momentach filmu. Tu jednak dochodzi do pewnego dysonansu. Cronenberg nie do końca potrafi odpowiednio zbalansować dwie tonacje opowieści. Tam, gdzie należałoby nieco przyśpieszyć, pojawiają się dłużyzny (które w ogólnym rozrachunku nie popychają akcji do przodu), a w innych miejscach jest zaskakująco płytko na płaszczyźnie emocjonalnej i psychologicznej. Można było te klocki ułożyć nieco lepiej. Powstała konstrukcja ma swoje mankamenty – szkielet fabularny pozostawia nieco do życzenia.
Jest to związane zapewne z niewielkim doświadczeniem twórcy. Warto zauważyć jednak, że poszczególne rozwiązania robią piorunujące wrażenie. Początkowa sekwencja jest fascynująca, ponieważ widz na dobrą sprawę nie wie, do czego te na pozór nielogiczne zdarzenia prowadzą. Finałowe rozstrzygnięcia również imponują pod względem ekspresyjnego okrucieństwa. Kłania się tutaj spuścizna ojca reżysera – Davida Cronenberga. Od tych porównań Brandon nie ucieknie, ale niesprawiedliwie byłoby patrzeć na Possessora jedynie przez pryzmat twórczości starszego Cronenberga. Rzeczywiście są tutaj znamienne motywy, takie jak: nihilizm, świat opuszczony przez boga czy makabra symbolizująca ludzką małość. Possessor ma jednak autorski sznyt, który każe spoglądać na film, jak na autonomiczny twór, a nie kopię stylu twórcy Muchy. Ważne są tutaj też wątki humanistyczne, a w zasadzie transhumanistyczne. Głowna bohaterka (grana przez Andrea Riseborough) staje się mężczyzną (Christopher Abbott). W trakcie metamorfozy zacierają się granice płci, a na wierzch wychodzą seksualne fantazje, które do tej pory były niedostępne dla bohaterki. To interesujący trop prowadzący w głąb ludzkiego id. Cronenberg dużo miejsca poświęca pożądaniu. Skłania widza do zastanowienia się nad ideą płciowości i transpłciowości.
Possessor to atmosferyczny obraz z pesymistyczną puentą. Zarówno w warstwie wizualnej, jak i w przesłaniu panuje mrok. Ciemność przepełnia również serca i umysły bohaterów. Ten wszechobecny brak nadziei i perspektyw na chociażby promyk słońca z pewnością uwiedzie widzów lubujących się w dekadenckiej sztuce. Gdyby konstrukcja fabularna była nieco bardziej finezyjna, Possessor miałby szansę zawalczyć nawet na Oscarach.