Justin Roiland i Dan Harmon, twórcy szalenie popularnego serialu animowanego Rick i Morty, przyzwyczaili widzów do tego, że na kolejne sezony trzeba długo czekać – przerwa między trzecią a czwartą serią trwała niemal dwa i pół roku! Znacznie lepiej sytuacja wyglądała w przypadku najnowszego, piątego sezonu, który wystartował niemal równo rok po zakończeniu poprzedniego. Przekonajmy się, czy takie przyśpieszenie tempa nie miało negatywnego wpływu na jakość. Od pierwszych sekund epizodu zatytułowanego Mort Dinner Rick Andre zostajemy wciągnięci w sam środek akcji – dosłownie. Tytułowi bohaterowie uciekają z jednej ze swoich szalonych przygód, a ich sytuacja daleka jest od idealnej. Rick jest ciężko ranny, a i Morty wydaje się pogodzony z tym, że wkrótce przyjdzie im wyzionąć ducha. Sytuacje ratuje jednak rozmowa z Jessicą, a młody bohater, dzięki sile miłości i nagłemu przypływowi heroizmu, ratuje siebie i dziadka, lądując awaryjnie w oceanie. Pech chciał, że jest to miejsce rządzone przez nemezis Ricka Sancheza, niejakiego pana Nimbusa, którego funkcja władcy oceanów i wygląd wyraźnie inspirowane są postaciami, takimi jak Aquaman czy Namor.  Punktem wyjścia dla całej historii staje się konflikt między Rickiem i Nimbusem. Tak naprawdę stanowi on wyłącznie tło epizodu, bo pierwsze skrzypce wyraźnie gra Morty i jego przygoda, która rozpoczyna się wyjątkowo niewinnie, wręcz sielankowo, a z czasem wywołuje prawdziwy, międzywymiarowy chaos i doprowadza do śmierci wielu istnień. Mimo tego nie mamy tu do czynienia z najbardziej szalonym odcinkiem, a wręcz przeciwnie. Historia, jak na standardy tego serialu, jest dość prosta, ale na szczęście nadal potrafi zaskoczyć i po prostu bawić. W dalszym ciągu działa też zaserwowany przez twórców humor, bo kilka razy zdarzyło mi się szerzej uśmiechnąć. Wielką zagadką dla mnie jest też pan Nimbus i liczę, że powróci on w przyszłości. W jego postaci widać spory potencjał (zwłaszcza jako arcywroga Ricka), który – mam wrażenie – nie został w Mort Dinner Rick Andre należycie wykorzystany.  Mort Dinner Rick Andre bez wątpienia nie jest najlepszym czy najbardziej zaskakującym otwarciem sezonu Ricka i Mortiego, ale jako powrót po rocznej przerwie i ponowne przyzwyczajenie widzów do specyfiki tej produkcji sprawdza się dobrze – tylko tyle i aż tyle.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj