Pierwsze odcinki 5. sezonu Star Trek: Discovery były naprawdę interesujące i porywały odpowiednio skonstruowaną przygodową atmosferą opowieści. Było poszukiwanie wskazówek, odkrywanie tajemnicy i ten przygodowy klimat, którego tego typu fabuły wymagają. To nadawało tempa, charakteru i budowało przyjemną jakość rozrywki. Najwyraźniej twórcom zapału starczyło na trzy odcinki, bo od czwartego w ogóle tego nie ma. Zero przygody mającej ten dynamizm, energię i styl kojarzony z tego typu produkcjami. Przygotowane wątki są nieciekawe, a twórcy kładą nacisk na ograne elementy, które są przewidywalne i zwyczajnie nudne. Nie inaczej jest w 6. odcinku. W porównaniu ma on jednak mocną zaletę: coś się dzieje. Wyprawa w poszukiwaniu nowej wskazówki do miejsca, w którym mieszkają ludzie zacofani technologicznie i kulturowo pozwala temu odcinkowi na zbudowanie rozrywki i wypełnienie czasu ekranowego czymś w miarę interesującym. „W miarę”, ponieważ pomimo bardzo startrekowego charakteru tej fabuły, jest ona oklepana do bólu. Można odnieść wrażenie, że w samych serialach ze świata Star Treka (i nie tylko) widzieliśmy coś podobnego, ale lepiej opowiedzianego. Wyszło sztampowo, typowo, schematycznie i diabelnie przewidywalnie. Taki festiwal oczywistości, które dla kogoś, kto oglądał Star Treki mogą być zwyczajnie nużące, a stawiam, że nawet bez znajomości tychże łatwo stwierdzić, co za chwilę się wydarzy. Wszystko jest poprawne, poruszenie kwestii wiary miało swoje ambicje, ale nic więcej z tego nie wynika. Przeciętnie i tyle.
fot. Michael Gibson / Paramount+
+7 więcej
Wydaje się nawet, że kwestia duchowości jest jakimś motywem przewodnim tego odcinka Star Trek: Discovery. Ten sam motyw pojawia się w wątku doktora Culbera, który po sytuacji z planety Trill wciąż odczuwa jakieś konsekwencje wydarzeń. Naukowego wyjaśnienia nie ma, a kwestia duchowego zrozumienia jest strasznie banalna i oparta na oczywistościach. Nie wątpię, że w ostatecznym rozwiązaniu fabuły 5. sezonu z celem poszukiwań jest to ważne, ale znów twórcy mają pomysł i nie wiedzą, jak sensownie go rozpisać, więc wychodzi znów przeciętnie. Ten odcinek chciał być bardzo startrekowy, ale w kontekście wykorzystania ogranego motywu z uniwersum wychodzi tak sobie. Niby wszystko ogląda się poprawnie, ale nic tu nie porywa, nie angażuje i nie zaskakuje. Tak jak pierwsze odcinki były dynamiczne i przygodowe, tak teraz wszystko popadło w stagnację, jakby twórcy chcieli w miarę możliwości przeciągnąć na siłę do zamknięcia serialu i mieć to z głowy. Czuć, jakby mieli pomysł na początek i koniec, a środek finałowego sezonu Star Trek: Discovery to zło konieczne. A mamy już ponad połowę za sobą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj