Syreny - recenzja serialu
Data premiery w Polsce: 22 maja 2025Syreny to nowa produkcja Netflixa, która nie wzbudzała zainteresowania podczas etapu promocji. Czy jednak warto ją obejrzeć? Serial jest czymś ciekawszym, bardziej atrakcyjnym i nietypowym, niż można było się spodziewać po zwiastunach. W recenzji wyjaśniam, kto powinien go obejrzeć.
Syreny to nowa produkcja Netflixa, która nie wzbudzała zainteresowania podczas etapu promocji. Czy jednak warto ją obejrzeć? Serial jest czymś ciekawszym, bardziej atrakcyjnym i nietypowym, niż można było się spodziewać po zwiastunach. W recenzji wyjaśniam, kto powinien go obejrzeć.

Syreny to dość nietypowy serial, który jest inny, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Pozory sugerują, że to typowa produkcja o zepsuciu bogatych elit i chęci uratowania kobiety, która weszła w ten świat zbyt głęboko. Prawda jest taka, że to czarna komedia, która śmieje się z wielu bardzo oczywistych elementów związanych z klasowością. W myśl "najlepiej uczyć przez zabawę" twórcy satyrycznie pokazują wiele przywar i postaw. Tworzą mnóstwo zabawnych i bardzo niepokojących sytuacji, by jednocześnie poruszać głębsze problemy. Wychodzi z tego dość nieoczekiwana mieszanka, która intryguje i pozwala wciągnąć się w tę prostą i krótką, bo liczącą zaledwie pięć odcinków, historię.
Devon (Meghann Fahy) ma spore problemy ze sobą oraz ojcem, który choruje na demencję. Na dodatek siostra nie chce jej pomóc. Razem z kobietą ruszamy na tajemniczą wyspę, na której pracuje młodsza Simone. Oczami głównej bohaterki obserwujemy dziwność tego miejsca. Ta rzeczywistość jest specyficzna i buduje niepokojącą atmosferę. Padają porównania do sekty, pojawiają się plotki o morderstwach i innych strasznych rzeczach, a priorytetem staje się uratowanie Simone. Całość z każdym odcinkiem angażuje coraz bardziej, bo zaprezentowany świat i jego coraz większe dziwactwa potrafią zaciekawić. Choć nie jest to serial z elementem nadnaturalnym, twórcy nie boją się czegoś takiego sugerować. Szczególnie w wątku Michaeli (Julianne Moore) widać zabawę konceptem mitologicznej syreny, która w magiczny sposób przyciąga do siebie innych. Takim sposobem Syreny przechodzą pomiędzy historią rozrywkową i angażującą a artystyczną wizją z bardzo kreatywnymi pomysłami na podkreślenie istotnych kwestii fabularnych. Ciekawa mieszanka.
Początkowo miałem problemy z Meghann Fahy, bo jej Devon jest postacią bardzo antypatyczną. Z czasem jednak pojawia się świadomość, że ta bohaterka została tak przedstawiona umyślnie, by mocniej podkreślić kontrast między klasowym światem pracodawców a Simone (dobra Milly Alcock), która buduje wizerunek sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa. W obu przypadkach to tylko pozory. Historia trzech kobiet z traumami opiera się na walce o przetrwanie – czasem desperackiej, sprzecznej z zasadami moralnymi lub irracjonalnej. Przez pięć odcinków każda bohaterka przechodzi przemianę, a konsekwencje podejmowanych decyzji zmuszają je do bardzo kontrowersyjnych ruchów. Początkowo możemy czuć niechęć do Devon, a sympatię do Simone, ale na końcu wszystko może się zmienić. Finał, biorąc pod uwagę wszystkie traumatyczne przeżycia każdej bohaterki, ma więcej sensu, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Ostatecznie pozostawia nas z uczuciem, że nie jest to szczęśliwe zakończenie, na jakie liczyliśmy.
Kwestia traum kobiet została nieźle przemyślana, bo nie czuć w tym chęci taniego moralizatorstwa czy podkreślania jakichś głębszych przemyśleń dotyczących feminizmu. To tak naprawdę nie dotyczy kwestii politycznych czy ideologicznych – to dobrze, bo problemy kobiet w kulturze często są pod to podciągane. Syreny robią to po prostu po ludzku. Traktują swoje postacie jak ludzi z krwi i kości, którzy przez coś przeszli. Dzięki temu to, co obserwujemy, jest wiarygodne; nawet jeśli źle ocenimy podjęte decyzje.
Syreny okazały się serialem, który potrafi opowiadać historię w sposób rozrywkowy, zabawny, a czasem nietypowy. Nie ma tu podziału na tych dobrych i tych złych, a to chyba jedna z mocniejszych zalet tej produkcji. Rozumiem finałowe decyzje bohaterek – pod kątem fabularnym wydają się sensowne, ale zabrakło w tym dosadniejszego przesłania emocjonalnego. To sprawia, że nie jestem w stanie do końca uwierzyć w to, co się stało. Czegoś zabrakło, by miało to głębszy sens, w jaki twórcy celowali.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1961, kończy 64 lat

