Najnowszy odcinek The Walking Dead rozwija się bardzo powoli, serwując kilka niespodziewanych scen. Jednak cierpliwość zostaje wynagrodzona w emocjonującej końcówce. Oceniam.
Poprzedni odcinek The Walking Dead zakończył się cliffhangerem, który zachęcił do obejrzenia dalszego ciągu historii. Daryl wziął na zakładnika Hornsby'ego, aby uratować swoich towarzyszy. Szybko wskoczyliśmy na wysoki poziom emocji, ale błyskawicznie zostały one zgaszone. Interwencja Mercera, Milton i Carol zażegnała wszystkie zagrożenia, a bohaterowie poszli na układ ze Wspólnotą. I cała ekscytacja momentalnie opadła. Tyle czasu poświęcono, żeby zbudować atmosferę pełną napięcia, a całą sprawę załatwiono dosłownie w dwie minuty, zabijając też całą powagę wydarzenia. Co prawda trwało to troszkę dłużej z perspektywy postaci, ale taki przebieg tego wątku i jego rozbicie na dwa odcinki z obietnicą dalszej dynamicznej i ciekawej akcji nie satysfakcjonuje.
Na tym nowym układzie skorzystali wszyscy. Bohaterowie mogli odejść w spokoju z zapewnionymi zapasami. Aaron, Jerry, Lydia i Elijah pożegnali się z pozostającymi we Wspólnocie przyjaciółmi, jakby to był co najmniej przedostatni odcinek serialu. Przynajmniej wspomniano o Zakątku, który został niemal zupełnie zapomniany. Akcja zwolniła, co twórcy wykorzystali do sprawdzenia sytuacji u innych postaci – np. Rosity i Gabriela oraz Carol i Ezekiela. A nawet zobaczyliśmy, jak wypadło badanie prenatalne Annie, której towarzyszył Negan. Chyba nikt nie spodziewał się, że będziemy oglądać tego rodzaju obrazki jeszcze kilka odcinków temu. Następnie pokazano Daryla, który stara się być jak ojciec dla Judith, choć niewiele wie o wychowywaniu dzieci. Wspólne sceny Normana Reedusa i Cailey Fleming zawsze angażowały emocjonalnie, dzięki dobrym dialogom i świetnej grze aktorów, którzy wypadają bardzo naturalnie. Nie inaczej było i tym razem w obu scenach – gdy Dixon chciał dać jej broń Ricka, a także w kościele. Jest to cenne dla rozwoju bohaterów, ale odczuwalne spowolnienie wydarzeń w tym odcinku bardzo kontrastuje z poprzednim epizodem.
Również Hornsby, który został pokonany, wygląda na wygranego. Zachował życie i wciąż wśród żołnierzy ma swoich ludzi, z czym nawet nie krył się przed Mercerem ani przesłuchującym go Eugenem. Jedynie zrzedła mu nieco mina przy konfrontacji z panią burmistrz. Ale to wszystko dało okazję Joshowi Hamiltonowi do pokazania się z najlepszej strony. W każdej scenie zagrał znakomicie, dzięki czemu jego postać staje się coraz bardziej wyrazista. W efekcie wyrasta na największego złoczyńcę tej części finałowego sezonu. Widać w jego oczach przebiegłość i pewnego rodzaju arogancję. Hornsby jeszcze nie powiedział ostatniego słowa w tej historii.
I tak największą beneficjentką układu okazała się Pamela Milton. Pozostała burmistrzem, dzięki zrzuceniu winy na Hornsby’ego, a do tego zorganizowała festyn z okazji Dnia Założycieli. Serial chyba zainspirował się jednym z odcinków 7. sezonu Fear the Walking Dead i wykorzystał motyw wrestlingu. Scena walki wrestlerów na ringu była zaskakująca. Z jednej strony było to pomysłowe i nieźle zrealizowane, ale z drugiej można było poczuć lekkie zażenowanie, ponieważ nie do końca to pasuje do postapokaliptycznego serialu z zombie. Na szczęście po tych wygibasach na ringu nie zabrakło szwendaczy.
Chaos we Wspólnocie rozpętał się, gdy Eugene i Max postanowili zdemaskować prawdziwe oblicze Sebastiana, który z wielkimi oporami poszedł na współpracę z matką. Zbyt łatwo przyszło Max nakłonienie syna Milton do szczerego wyznania, które wykorzystała później przeciwko niemu. Pod tym względem twórcy się nie napracowali. Ale warto pochwalić Teo Rapp-Olssona, który sprawił, że wypowiedź Sebastiana nabrała takiej mocy. Nie wspominając, że przy okazji można było jeszcze bardziej znienawidzić tę pretensjonalną i rozpuszczoną postać. Dlatego jego brutalna śmierć w końcówce odcinka, gdy nikt mu nie pomógł przy ataku szwendacza, tak emocjonowała i nawet satysfakcjonowała. Zakończenie epizodu – z wciąż wybrzmiewającymi słowami Miltona na czarnym tle – robiło wrażenie. Pozostawiło widzów w lekkim osłupieniu i szoku.
Serial The Walking Dead za sprawą śmierci Sebastiana bardzo oddalił się od komiksu, w którym ta postać zamordowała Ricka, a po przeskoku czasowym wciąż żyła. Co prawda ostatni wątek Wspólnoty w powieści graficznej był raczej przeciętny, ale mimo wszystko historia obrała inny kierunek. To szansa dla tej produkcji, żeby „naprawić” pewne motywy. Wydaje się, że twórcy podejmują dobre decyzje, adaptując się do zmian, które już wcześniej zostały wprowadzone (odejście Ricka). Większa rola Hornsby’ego i jego ludzi, którzy z ukrycia terroryzują Wspólnotę, również wydaje się dobrą drogą, aby w ostatnich odcinkach podtrzymać uwagę widzów.
Osiemnasty odcinek The Walking Dead był dobry. Mocne zakończenie z krwawym pogryzieniem przez szwendaczy Sebastiana, paniką wśród ludzi i interweniującą Judith wynagrodziło cierpliwość w tym powolnym epizodzie. Teraz intryguje dalszy ciąg historii, ponieważ śmierć syna pani burmistrz i prawda o jej polityce pewnie przyniesie konsekwencje we Wspólnocie. Do tego kolejny epizod nosi tytuł Wariant, co może wskazywać, że w serialu zostanie wprowadzony motyw z The Walking Dead: Nowy świat, gdzie była mowa o mądrzejszym rodzaju zombie. To ekscytuje i daje nadzieję, że w ostatnich odcinkach zobaczymy interesujące wydarzenia. Jest na co czekać!