Są serie, które zostają w pamięci na długo, i takie, o których jak najszybciej chce się zapomnieć. Do której kategorii zalicza się ostatnio podbijające rynek Tysiąc odłamków ciebie?
Claudia Gray to pseudonim pisarki Amy Vincent. Autorka na swoim koncie ma już bestsellerową serię Wieczna noc. Vincent wcześniej pracowała, między innymi jako prawiczka i dziennikarka. Od dziecka fascynuje się tajemniczymi i niewyjaśnionymi zjawiskami, czego efektem jest A Thousand Pieces of You.
To historia nastoletniej Marguerite Caine, córki słynnych fizyków. Gdy światło dzienne ujrzał najbardziej niezwykły z ich wynalazków – Firebird – pozwalający przeskakiwać pomiędzy wymiarami i mogący zrewolucjonizować naukę, ojciec Marguerite zostaje zamordowany, zaś sprawca – jego przystojny, małomówny asystent Paul – ucieka do innego wymiaru. Marguerite rusza za nim w pościg przez różne wszechświaty, za każdym razem przeskakując do innej wersji samej siebie. Po drodze spotyka alternatywne wersje dobrze znajomych ludzi.
Tysiąc odłamków ciebie jest fantastycznym przykładem dzieła, w którym wszystko poszło nie tak, jak powinno. Historia w założeniu miała należeć do gatunku science fiction, ale autorka w procesie pisania chyba o tym zapomniała, bo skończyło się na kolejnym nudnym romansie dla nastolatków. Akcja wlecze się monotonnie od początku do końca. Nie ma żadnych punktów kulminacyjnych, a zakończenia każdy wprawiony czytelnik jest wstanie domyślić się już niemal na początku. Całość okraszona jest drętwymi dialogami i nużącymi opisami rozterek głównej bohaterki.
Książka nie oferuje nic nowego, a przedstawione wymiary nie są niczym, czego nie poznaliśmy już przy okazji innych książek science-fiction. Same między wymiarowe podróże mogły być interesujące. Niestety Marguerite zajmują bardziej romanse niż otaczający ją świat. Czytelnik nie ma co liczyć na fascynujące opisy carskiej Rosji czy innych alternatywnych światów. Charakterystyka każdego z nich sprowadza się do kilku zdań, co nie jest wstanie zadowolić trochę bardziej wymagającego czytelnika. A szkoda, bo było to coś, co mogło tę książkę chociaż trochę podratować.
Autorka widocznie zainspirowana modą na trójkąty miłosne w powieściach postanowiła również pójść w tę stronę. Ale po co miała się ograniczać. Tysiąc odłamków ciebie to już nie trójkąt, to nawet nie czworokąt. W końcu odwiedzamy kilka równoległych wymiarów więc, ile rzeczywistości tyle kandydatów na nowy obiekt westchnień. Całość jest wręcz nie do przetrawienia.
Największym mankamentem powieści jest jednak irytująca główna bohaterka. Narracja jest pierwszoosobowa, więc czytelnik nie ma szans uwolnić się od niej chociaż na chwilę. Dziewczyna ciągle myli priorytety. Zamiast podążać za zabójcą, wdaje się w kolejne romanse. Wreszcie zakochuje się również w Paulu, bo przecież czy to ma jakieś znaczenie, że jest on podejrzany o morderstwo jej ojca. W tej książce nie ma. Po pewnym czasie bohaterka zaczyna wątpić co jest prawdą, a czytelnik zastanawia się, dlaczego w ogóle sięgnął po tę pozycję.
Postacie drugoplanowe prawie nie istnieją, bo gdy nie są przystojnym młodzieńcem o smutnych oczach, Marguerite nie zwraca na nich większej uwagi. Irytuje również rozwiązanie z Firebidrdami. Wielokrotnie bohaterowie podkreślają, jak ważne jest mieć je zawsze przy sobie, gdyż są podatne na uszkodzenia, a naprawa jest prawie niemożliwa. Cóż, ostrzeżenia szybko tracą znaczenie, gdyż w każdym wymiarze, na każdym rogu czai się genialny naukowiec, który z chęcią pomoże głównej bohaterce, gdy ta roztrzaska swoje urządzenie.
Tysiąc odłamków ciebie nie przedstawia żadnych głębszych treści. Chociaż autorka chyba miała takie ambicje, bo co jakiś czas wrzucała oklepane frazesy o tym, co by się stało, gdyby najnowsza technologia wpadła w niepowołane ręce lub jakie fatalne skutki ma żądza władzy i pogoń za pieniędzmi.
Tysiąc odłamków ciebie to pierwsza część trylogii. Niestety całość jest tak nudna i przewidywalna, że nie zachęca do sięgnięcia po kolejne odsłony tej historii. Autorce zabrakło konsekwencji. Mogła zostać przy historii miłosnej zamiast ukrywać ją pod przykrywką słabego science fiction. A tak dostajemy trochę romansu, trochę science fiction, a w rezultacie mamy wielkie nic.