[image-browser playlist="577658" suggest=""]
UWAGA SPOILERY!
X-Week, czyli ostatnie 7 dni, upłynął mi w dużej mierze pod znakiem filmowych przygód mutantów. Codziennie, wieczorem re-seansowałem jeden z dotychczasowych filmów o "X-Menach" ciesząc się nimi po raz kolejny, z ciągle niepochamowanym entuzjazmem fana. Zwieńczeniem maratonu był piątkowy, premierowy seans nowej odsłony. W kilku słowach na temat "X-Men: Days of Future Past"? Pełna paleta bohaterów, stylish '70s i bezpieczny, ale satysfakcjonujący i potrzebny cross-restart w XUniverse. Szkoda że tak krótko! Quicksilver na plus. Brawo Bryan Singer!
A rozkładając film na impresjonistyczny łańcuch DNA, możemy bliżej przyjrzeć się kilku mutagenom dominującym (duży X) i tym recesywnym (mały x).
X) cross-restart uniwersum – prequel, reboot czy kolejny sequel? Wszystko w jednym! Powiązanie oryginalnej obsady z nowymi gwiazdami, a jednocześnie wyprowadzenie serii na nowe, nieskrępowane przeszłością tory było zadaniem co najmniej karkołomnym. Bryan Singer, Simon Kinberg i Matthew Vaughn wywiązali się z niego obronną ręką. Ba, odnieśli sukces, bo dla mnie jako fana film jest szalenie satysfakcjonujący. Udało się połączyć 2 światy, zachować kanon, a jednocześnie pozwolić sobie na jego dalsze modyfikacje i wprowadzanie nowych pomysłów. Pojawią się nowi Storm, Cyclops i Jean! To się nazywa zjeść ciastko i mieć ciastko.
x) bardziej część spójnego uniwersum, niż samodzielny film – jak trafnie zauważa Jakub Popielecki w swojej recenzji dla Filmwebu:
[cytat] "Przeszłość, która nadejdzie" broni się więc jako kolejna część kinowego serialu; jako samodzielny obraz - już nie. Za dużo tu nostalgii, za mało budowania postaci. Choć kolejne fabularne klocki są odpowiednio objaśniane, motywacje bohaterów i fundamenty konfliktów mogą pozostać nieczytelne dla nowych widzów. Ale to efekt uboczny samego materiału źródłowego.[/cytat]
Dyskusję tą możemy rozciągnąć dziś w zasadzie na wszystkie kinowe uniwersa o superbohaterach. Kilka tygodni temu podobne zarzuty wysuwano przeciw "The Amazing Spider-Man 2" Sony’ego wskazując na zbyt dużą ilość wątków. Coś za coś, takie są koszty wylewania fundamentów pod większy świat. Z kolei poprzedni film 20th Century Fox z serii X-Men, czyli The Wolverine był, aż zaskakująco odrębny tożsamościowo, co być może było też powodem, dla którego część fanów serii przyjęła go negatywnie. A zaglądając do Marvela/Disneya zwrócić można uwagę na ostatnie wydarzenie, czyli rozstanie Ant-Man’a z Edgarem Wrightem. O jego przyczynach można tylko spekulować, ale bezpiecznie można założyć, że kością niezgody w pewnym stopniu był również dylemat "spójność wizji serii" kontra "oryginalność wizji pojedynczego filmu".
X) zwarty, dobrze opowiedziany, równe tempo, połączenie poważniejszego stylu Singera z lżejszym i humorystycznym Vaughna – od pierwszych scen jesteśmy rzuceni na głęboką wodą, a akcja nie zwalnia potem ani na chwilę, nawet gdy na ekranie dzieje się niewiele. Singer przykuwa widza do ekranu i zgrabnie opowiada historię. Nie ma zgrzytów (choć mi nie do końca smakowała sugestia trójkąta miłosnego Charles-Raven-Eric) a kolejne sekwencje łączą się w płynny, synchroniczny sposób. Przeskoki w czasie zostały ograniczone do potrzebnego minimum (nie ma tutaj zawiłej logiki, jest po prostu "hop"), stąd dziury logiczne nie rażą, a wręcz są niezauważalne.
x) za krótki, materiału starczyłoby na 2 osobne filmy, brak dramaturgii – film, którego zadaniem był wspomniany reset serii cierpi miejscami na przewidywalność i brak dramaturgii. Jego wydźwięk jest jednogłośnie pozytywny, a ostatecznie kończy się 100% happy endem, bo przecież żadna z postaci tak naprawdę nie ginie, a ożywają Ci, którzy zginęli we wcześniejszych filmach. I w tym miejscu, już w trakcie powrotu z kina naszła mnie refleksja, że film jest zdecydowanie za krótki. 132 minuty to wynik bliski standardowi, a ta historia prosiła się o epickie 3 godziny. Ciekaw jestem czy wyjdzie rozszerzona wersja reżyserska? Oby. Innym pasjonującym pomysłem, o którym teraz możemy tylko pomarzyć, byłoby rozbicie tej opowieści na 2 pełne filmy. I tak pierwszy zaczynałby się sceną zabicia przez Mystique Bolivara Traska, a potem opowiadałby o losach oryginalnej obsady toczącej walkę z Sentinelami. W nim umarłaby Storm, Beast i część nowych bohaterów, a X-Meni odnieśliby porażkę i zostali zmuszeni do ucieczki. Pierwsza część kończyłaby się sceną wysyłania Wolverine’a w przeszłość. I od Logana budzącego się w łóżku nieznajomej zaczynałby się część druga, która w zasadzie miałaby taki kształt jak DoFP miał teraz. Marzenie.
X) stylish ‘70s – First Class pokazywała nam X-Menów w aranżacji epoki Sexy ‘60s, tutaj mamy stylowe lata 70te, i niemal wszyscy bohaterowie pokazują się w kozackich wizualnie kreacjach, na czele z Loganem, Xavierem i Magneto. Kapitalny klimat. Już dzisiaj cieszę, że Apocalypse będzie rozgrywał się w latach ’80. Kolejna epoka do zahaczenia.
x) tajemnicza, mgliście zarysowana przyszłość – sceny z przeszłości stanowią zdecydowaną większość. Post-apokaliptyczna przyszłość jest zarysowana bardzo skromnie i oszczędnie. Tutaj kłania się zbyt krótki film i ogrom poruszanego materiału.
[image-browser playlist="577659" suggest=""]
X) powrót całej obsady, pełna paleta bohaterów – wracają kluczowe postacie oryginalnej trylogii i prequela First Class. W tym miejscu podkreślić trzeba pracę ludzi odpowiedzialnych za casting, bo bez pudła trafili z wszystkimi aktorami. Utalentowani, charyzmatyczni, atrakcyjni. McAvoy/Stewart, McKellan/Fassbender, Jackman, Lawrence, Hoult, Ashmore, Page i inni. Niektórzy pojawiają się w dosłownie kilku lub tylko jednej scenie, a cieszy, że nie zostali zapomniani. Mamy tutaj niemal nostalgiczną i sentymentalną plejadę dobrze znanych nam bohaterów, co dla fana jest prawdziwą perełką.
x) brak czasu na pogłębianie ich rysów psychologicznych – mnogość postaci skutkuje oczywistym brakiem czasu dla dalszego ich rozwijania. W największej mierze film opowiada o emocjach młodego Charlesa Xaviera i jest on chyba jedyną dynamiczną postacią filmu. W przypadku postaci, które dobrze znamy nie jest to problemem (choć szkoda np. Storm, która tak naprawdę nigdy nie była w centrum zainteresowania historii), ale szczególnie ucierpieli ci nowi.
X) Quicksilver – wyróżniającym się punktem filmu jest zdecydowanie Peter Maximoff, czyli Quicksilver. Zwiastuny niosły obawę, że jego kreacja może być zbyt kiczowata. Nic podobnego. Każda scena z jego udziałem zasługuje na oklaski, od pierwszego spotkania, poprzez sugestię, że Peter jest synem Magneto, aż po najlepszą i najefektowniejszą scenę rozbrajania strażników. Taki Quicksilver zasługuje na więcej czasu ekranowego i jestem pewien, że go dostanie. Wysoko zawieszona poprzeczka dla Avengers.
x) Bishop, Warpath, Blink, Sunspot – Quicksilver jest tak naprawdę jedyną nową postacią, której miejsce w filmie ma uzasadnienie. Wprowadzenie szczególnie Bishopa i zatrudnienie Omara Sy, który ma chyba tylko jedną pełną kwestię do wypowiedzenia to marnowanie potencjału. Warpath, Blink i Sunspot również są ciekawymi, ale raczej mało znaczącymi pionkami na planszy ponadczasowej bitwy. Ich idealne miejsce powinno znaleźć się w hipotetycznym pierwszym filmie. Tak stanowią tylko ozdobę.
X) Sentinele przyszłości, efektowne walki – zaletą nowych bohaterów, których wspominam wyżej były na pewno szalenie efektowne sceny bijatyk z Sentinelami przyszłości. Wnosiły elementy świeżości, cieszyły oko i nie mordowały chaotycznym montażem. Podobnie na plus wypadają sceny walk z przeszłości. Na widowiskowość w pełnej skali przyjdzie nam poczekać do X-Men: Apocalypse.
x) Sentinele przeszłości, brak wyraźnego szwarccharakteru, Trask – przed filmem szczególnie cieszyłem się wprowadzeniem kultowych, fioletowych Sentineli – w trakcie filmu okazało się jednak, że posłużyły tylko jako marionetki Magneto i starli się z nimi jedynie Logan i Hank. Trochę mało. I znowu – film jest za krótki. To trochę jak dyskusja czy szklanka jest w połowie pusta, czy pełna. Dla mnie ogrom materiału i fabularny natłok nie jest problemem – problemem jest brak odpowiedniej długości i czasu na zaprezentowanie każdego aspektu. Właśnie z tego powodu cierpi Bolivar Trask – Peter Dinklage nie ma tutaj za wiele do grania, a jego postać jest rozpisana tylko konturowo. Służy jako enigmatyczny katalizator fabuły, ale jego charakter i motywacje są nam bliżej nieznane. Wprawdzie jest kilka scen, które dają nam pogląd na jego sylwetkę, ale to zdecydowanie za mało.
X) dylemat Xaviera, Nicholas Hoult – co pasuje do lat 70? Narkotyki. Ten niemalże nieodłączny element jest i tutaj metaforycznie zaprezentowany. Dostajemy tutaj też emocjonalny wgląd w przytłaczającą świadomość młodego Charlesa i ból jaki wiąże się z jego mocami, w sytuacji kiedy umysł nie współgra z sercem. Zwiastuny filmu dawały też do myślenia w kwestii wyglądu Hanka McCoya/Bestii – w filmie za sprawą wynalezionego przez siebie serum, McCoy potrafi kontrolować swoje przemiany. Zalety takiego rozwiązania to możliwość pełnej gry aktorskiej młodego i zdolnego Nicholasa Houlta. Bardzo podobnie wygląda również sytuacja Mystiqe – Jennifer Lawrence bardzo często pojawia się w swojej realnej powłoce. W kwestii kreowania nowych marek i dbania o status naziwska to zabieg na pewno konieczny. W końcu mistrz Andy Serkis może być tylko jeden.
x) zasadność "serum" – rozwiązanie to jest o tyle praktyczne od strony technicznej, co korzystnie wygodne i boleśnie uproszczone od strony fabularnej. Nie wiem, czy w komiksach pojawiał się taki motyw, nie ma to tutaj większego znaczenia, ale sama wewnętrzna logika jest tutaj wątpliwa. Magiczne, a naukowe serum, które kontroluje wygląd, naprawia kręgosłup, a w nadmiarze powoduje utratę mocy to motyw ciut naciągany. Hank McCoy kontrolujący swoje transformacje (licentia poetica, duuh!) nie będzie mi w przyszłości przeszkadzał, ale z samego serum może warto jednak zrezygnować.
X) scena po napisach – wprowadzenie do Apocalypse wypada imponująco. Mam nadzieję, że częściowo akcja przeniesie się również do Egiptu. Ameryka lat 80 + piaszczyste krajobrazy Afryki to zacna sceneria. W kwestii ciągłości uniwersum DoFP niewątpliwie took one for the team, ale teraz kiedy seria wyprowadzona została na nowe ścieżki, to czeka nas nieskrępowana i widowiskowa zabawa.
x) 2 lata czekania – oczywisty minus takiej sytuacji? 2 lata czekania. W 2016 czeka nas potężny sezon blockbusterów – Captain America 3, Batman v Superman i X-Men Apocalypse.
X) filmy kręcony w 3D – zbliżając się do końca, poruszyć można jeszcze techniczny aspekt filmu. Przede wszystkim pochwalić można Bryana Singera za to, że film niemal w całości kręcony był kamerami 3D. To zabieg daleki od standardu – każdy z tegorocznych, dotychczasowych blocbusterów kręcony był w 2D, a potem w procesie postprodukcji konwertowano go, z różnym skutkiem, do 3D. Mowa tutaj o Spider-Manie, Godzilli, czy Kapitanie Ameryce albo generalnie każdym filmie ze stajni Marvel/Disney. Ostatecznie efekty 3D wyglądają dobrze, ale to w zasadzie najlepsze co można powiedzieć.
x) ale nie był pokazywany w IMAX, więc czy 3D to wartość dodana? – The Amazing Spider-Man 2, choć kręcony w 2D i konwertowany do trzeciego wymiaru to generalnie był chwalony. Godzilla wypada bardzo przeciętnie, a taki Kapitan Ameryka to pod tym względem tragedia. X-Menów szkoda z tego względu, że nie pokazano ich w wersji IMAX, a taka na pewno zwiększyłaby poziom technicznego doznania. Czy jednak patrząc całościowo 3D stanowi wartość dodaną do filmu, czy zupełnie niepotrzebną dystrakcję? Im częściej odwiedzam kino, tym bardziej skłaniam się ku tej drugiej opcji. Czekamy teraz na odpowiedź Michaela Bay’a, który swoich Transformersów kręcił ponoć częściowo kamerami IMAX 3D. Jeśli i on zawiedzie, to pozostanie czekać nam na techniczną rewolucję Jamesa Camerona w kolejnych Avatarach. Temat na osobną dyskusję, może rozwinę ją kiedy indziej.
Stawiając diagnozę analizowanego łańcucha Days of Future Past zaznaczam, że celowo użyłem metafory biologicznej. I choć nie jest ona naukowo uzasadniona, to nieprzypadkowo wspomniane przeze mnie wady filmu nazywam mutagenami recesywnymi. A więc takimi, które przy sprzyjającej kombinacji się nie ujawniają. Tak jest właśnie z nowymi X-Menami – na pierwszy plan wychodzą dominujące X-zalety i w sposób bezpretensjonalny pozwalają cieszyć się filmem.
Cyferkowo bez znaczenia, skoro organizm jest zdrów i w kwiecie wieku, ale można wystawić zasłużone 8.5/10.
Na sam koniec zaznaczyć muszę jeszcze, że wspomniany przeze mnie 100% happy end był nieodzowny. Wszak film ten jest najprawdopodobniej pożegnaniem z Ianem McKellanem, Patrickiem Stewartem, Halle Berry, Famke Janssen czy nawet Jamesem Marsdenem, Anną Paquin, Shawnem Ashmorem i Ellen Page – każdy z nich zasłużył na ciepłe i pozytywne zwieńczenie losów. Ostatnia sekwencja filmu to słodko sentymentalne, ale szczerze emocjonalne pożegnanie prawdziwych herosów.
[image-browser playlist="577660" suggest=""]
Co raz bliżej jest też odejścia Hugh Jackmana i również tutaj symboliczny siwy włos to zapowiedź końca przygody Australijczyka z Wolverine’m. Ja nie wyobrażam sobie, że będzie można go zastąpić i podpisuję się pod słowami Marcina Pietrzyka z recnezji The Wolverine:
[cytat] Natomiast niezaprzeczalnie największą atrakcją jest Hugh Jackman. Oglądając go w "Wolverinie", ma się wrażenie, że żaden inny aktor nie został lepiej dobrany do odgrywanego superbohatera. Czy jest zrozpaczony, wściekły, bezwzględny, ironiczny czy też szlachetny – za każdym razem jest równie wiarygodny. To niebywała sztuka, której w komiksowych adaptacjach ostatnich lat nikt inny nie był w stanie powtórzyć. Tylko on mógł się tak obcesowo obejść z ministrem sprawiedliwości i pozostać w naszych oczach szlachetnym herosem. Tylko on może okazywać emocje w ckliwych scenach i nie wydawać się śmiesznym. Batmana, Supermana, nawet Iron Mana można zastąpić, ale znaleźć nowego Logana byłoby naprawdę piekielnie trudno. Jackman jest nim w stu procentach, co poświadczy każdy, kto obejrzy "Wolverine'a". [/cytat]
Czy pojawi się w Apocalyspe? Mam nadzieję, ale nie sądzę. Mógłby wystąpić w roli drugoplanowej i namaścić Gambita do przejęcia ciężaru serii na swoje barki. W każdym razie został mu góra jeden, solowy film, i to o ile pojawi się wartościowy scenariusz. Tego jemu, sobie i wszystkim fanom z całego serca życzę. I skoro tak musi być, to niech będzie to finał, który jednoznacznie pożegna nierozłącznych Jackmana i Logana.