Echo: przeczytaj początek horroru Thomasa Olde Heuvelta
W przyszłym tygodniu ukaże się Echo, nowa powieść z elementami grozy Thomasa Olde Heuvelta. Mamy dla was fragment tej książki.
W przyszłym tygodniu ukaże się Echo, nowa powieść z elementami grozy Thomasa Olde Heuvelta. Mamy dla was fragment tej książki.
Najgorsze jest wycie wichru, które emanuje jakąś nieodpartą siłą przyciągania. Julia co chwila opuszcza swoje ciepłe miejsce na kanapie i podchodzi do chłodu przy drzwiach wejściowych, gdzie wygląda przez szybę. W tumanach śniegu prawie nie widać świerków, nie mówiąc już o szczytach gór czy ścieżce prowadzącej wzdłuż strumienia do wsi. Chata stoi osamotniona przy końcu doliny. Nad nią jest już tylko zbiornik retencyjny, a dalej zdradliwy lodowiec. Dłoń Julii spoczywa niespokojnie na klamce drzwi, zupełnie jakby zastanawiała się, czy nie wyjść w noc. Piętnaście po jedenastej stwierdza, że to niemożliwe, żeby Nick włóczył się gdzieś po okolicy. Nie w taką pogodę. Sprawdza zamki, wsłuchuje się w obce dla niej pstrykania stygnących po wyłączeniu piecyków i gasi światła. Sam na pewno zadzwoni i ją obudzi, jeśli będzie miał wrócić do domu. Na pewno nie będzie miała mu tego za złe.
Ale to oznacza, że w domu na pewno nie ma nikogo obcego. Jest tylko ona i wicher. Parter jest pusty.
Tylko że… dom nie wydaje się pusty.
To oczywiście bez sensu.
Jedyne, co musi zrobić, żeby się o tym przekonać, to rozejrzeć się.
Tak naprawdę wcale nie musi się o czymkolwiek przekonywać i czegokolwiek sobie udowadniać. Tyle tylko, że jednak musi zrobić siku.
Uzbrojona w iPhone’a Julia wstaje z łóżka i bezszelestnie dochodzi do końca ściany nośnej.
Tam jest zejście na schody. Kwadratowy otwór w drewnianej podłodze.
Musi podejść do samego skraju, żeby spojrzeć w dół, ale bardzo tego nie chce. Nie chce, żeby jedyna droga do łazienki wiodła przez ten ciemny otwór. Zatrzymuje się więc. Nasłuchuje tykania zegara z kukułką na dole.
Wyciąga szyję, lecz jej spojrzenie nie sięga dalej niż do pierwszego stopnia.
Wydziwiasz. Co może być takiego strasznego w pustym domu?
Julia bierze głęboki wdech i robi krok naprzód – to jedyny sposób, żeby zejść. Dostrzega to dopiero, kiedy stoi bezpośrednio nad otworem schodów, a kiedy jej wzrok natrafia na coś, co widać na dole, zimne powietrze siłą wdziera się do jej ciała, a przez otaczający ją świat przebiega ogromny wstrząs. Jej płuca nadymają się niczym balony od krzyku, który w niej narasta, ale powietrze nie może znaleźć ujścia, ponieważ kiedy Julia przyciska dłonie do ust, z jej gardła wydobywa się jedynie zduszony pisk.
Ludzie stojący u dołu schodów nadal tam są.
Stłoczyli się jeszcze bardziej.
Wszyscy mają twarze zwrócone w górę i patrzą prosto na nią. Przerażające jest to, że patrzą wprost do jej wnętrza. Na ich twarzach maluje się zastygły spokój szaleństwa. Postać całkiem z przodu, wysoka, wychudzona kobieta w czerni, o niemal przezroczystej białej skórze, stoi bez ruchu na trzecim stopniu. Zaraz za nią stąpa gruby mężczyzna w odrażającej białej koszuli. Pozostali stłoczeni za nimi są tylko cieniami.
Julia spogląda na nich kompletnie oniemiała. Mija sporo czasu, zanim z całkowitą pewnością może sobie powiedzieć, że ci ludzie na schodach to coś więcej niż tylko zatrzymane w ruchu przezrocze albo pozbawione życia odbicie, ale wtedy dostrzega palec wskazujący prawej dłoni kobiety oraz ciemną, fioletowoczarną skórę drgającą poniżej powiek. Jej oczy są wielkie, spojrzenie jest nienaturalnie zawzięte i skupione, i pełne nienawiści. Ma twarz psychopatki, która za chwilę zacznie krzyczeć. A wtedy ta twarz pęknie i odpadnie od niej w kawałkach.
Wreszcie Julia odzyskuje oddech. Powietrze uwalnia się z jej płuc w serii krótkich chrapliwych okrzyków. Łzy napływają jej do oczu. Czuje gorąco za kośćmi jarzmowymi i raptowne ukłucie w mózgu, jak prąd elektryczny. Tak przepalają się bezpieczniki, konstatuje całkiem racjonalnie.
Na nogach, które nie sprawiają wrażenia jej własnych, wraca biegiem do łóżka. Sprężyny trzeszczą, kiedy na nie wskakuje. Siedzi wyprostowana, zesztywniałą ręką przytrzymuje kołdrę podciągniętą do połowy ciała, drugą wpija w twarz, tak że czuje ból. Ból dobrze jej robi, sprawia, że w głowie się przejaśnia. Kiedy cofa rękę, na prawym policzku i skrzydełkach nosa pozostają czerwone półksiężyce.
Słychać skrzypnięcie schodów.
Wbija spojrzenie we fragment łuku wejściowego, który widać za ścianą nośną. Jest pusty, ale nie widzi wylotu schodów. Błyskawicznie się odwraca i patrzy przez ramię, jakby się spodziewała, że ktoś czai się za jej plecami. Nie ma nikogo.
Ta kobieta. Jej twarz.
Dlaczego patrzyła na nią z taką nienawiścią?
Julia odblokowuje iPhone’a i drżącymi palcami szuka wśród połączeń przychodzących tego najbardziej u góry, numeru Sama. Kiedy usłyszy jego głos, nie będzie już musiała się bać. Wtedy jej senny koszmar rozpadnie się na kawałki: mając w uchu głos Sama, nie będzie już widziała ludzi na schodach.
Trwa to całą wieczność, zanim słyszy sygnał. Słychać zakłócenia. Widocznie burza szaleje nie tylko nad jej dachem, ale też na linii.
Odezwij się. No, odbierz, odbierz, odbierz…
Poczta głosowa. Julia jęczy z rozpaczą i próbuje raz jeszcze.
Kiedy znów rozlega się skrzypnięcie schodów, wydaje z siebie bezgłośny krzyk.
Przy trzeciej próbie słyszy głos Sama.
– Julia!
– Czemu nie odbierasz?
– Sorry, ale na drodze jest straszny syf. Musiałem najpierw sparować słuchawki. Masz jakieś wieści?
– Nie… nic. – Przynajmniej nie takie, na jakie czekał Sam. Czuje się jak idiotka. Co ma mu powiedzieć? Że zasnęła, kiedy miała czuwać? Że boi się być sama, że boi się, że już nie jest sama? Chciałaby, żeby mówił, żeby jego głos wszystko naprawił. – Gdzie jesteś?
– W drodze. Siostrzyczko, wszystko dobrze? Masz taki dziwny głos.
Nasłuchuje dźwięków dochodzących od schodów, ale jest tylko cisza.
– Tak, tak… – mówi w końcu. – Tyle że dostaję wariacji od tej burzy śnieżnej. Za ile tu będziesz?
– Hm… żebym to ja wiedział. Nie uwierzysz: jadę za pługiem śnieżnym! To jedyny sposób, żebym jeszcze dziś w nocy do ciebie dotarł. Zaraz za Bernem skończyły się korki, ale tylko dlatego, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby gdzieś jechać. Ogłoszono alert pogodowy dla zachodniej Szwajcarii, a w górach zagrożenie lawinowe wzrosło do czwartego stopnia, do rana podniosą pewnie do piątego. Gdzieś koło Montreux wpadłem w poślizg. Miałem prawdziwy fart, że nie jechał obok żaden TIR, bo przewiozło mnie przez wszystkie pasy aż na pas awaryjny, zanim odzyskałem panowanie nad kierownicą. Potem było trochę lepiej, bo zaczęli posypywać, ale tutaj posypywanie już nic nie pomoże. Mówię poważnie, podziwu godne, jakich wysiłków dokładają Szwajcarzy, żeby…
Z telefonem przyciśniętym ramieniem do ucha Julia wstaje z łóżka. Czuje gwałtowną potrzebę, żeby pójść teraz, z jego dającym poczucie bezpieczeństwa trajkotaniem, i przekonać się, że na schodach nikogo nie ma i że spokojnie może iść do ubikacji. Może i zachowuje się jak małe dziecko, ale słysząc głos starszego brata, będzie…
O fuck‑fucking‑fuckery‑fuck!
Telefon wyślizguje się spomiędzy jej ramienia i ucha i z hukiem spada na deski podłogi.
Blada kobieta w czerni widoczna jest do połowy w otworze. Znów stoi nieruchomo, ale głowę i ramiona ma tak odwrócone, że patrzy wprost na nią.
Wstrzymując oddech, Julia rzuca się na kolana, żeby podnieść telefon. W tym celu musi podsunąć się jeszcze bliżej schodów i kiedy stara się zrobić wszystko, żeby nie spuścić kobiety z oczu, dostrzega palce zaciśnięte na krawędzi otworu schodów.
Grube palce męskich dłoni.
– Halo? Halo! Jesteś tam? – słyszy nienaturalnie brzmiący głos Sama, kiedy ponownie przykłada iPhone’a do ucha. – Julia?
– Tak, tak, jestem.
Jakimś sposobem udaje jej się zachować spokój w głosie. Brzmi głucho, pusto, ale spokojnie. Nie chce, żeby Sam coś zauważył.
Podnosi wzrok i doznaje najgorszego szoku tej nocy.
Kobieta o wytrzeszczonych, zastygłych oczach znajduje się obok otworu schodów, dokładnie przed nią. Gruby mężczyzna w odrażającej koszuli stoi na jednym z ostatnich stopni i patrzy na Julię, podczas gdy za nim pojawia się trzecia twarz, szczupła. W tym ułamku chwili, kiedy spojrzała na wyświetlacz telefonu, ci ludzie przemieścili się, a ona nawet tego nie zauważyła.
Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy.
Teraz znowu wszyscy stoją nieruchomo.
W uchu rozbrzmiewają jej dwa piknięcia i Julia aż gryzie się w język, żeby nie krzyczeć. Cofa się na czworakach, oddalając się od schodów, i przez cały czas nie spuszcza tamtych ludzi z oka.
– Julia? Julie!
– Sorry… przez moment cię nie słyszałam. Mów, mów, jestem.
Jest, to prawda, ale jednocześnie zrozumiała błąd, jaki popełniła: wróciła do części sypialnej poddasza, więc nie widzi tamtych przy schodach. A to oznacza, że znowu będą się mogli przemieścić. Że podejdą bliżej. Ale nie ma na świecie takiej rzeczy, która skłoniłaby ją do tego, żeby tam wrócić. W tym stanie kompletnego zagrożenia potrzebuje ciepła i bezpieczeństwa własnego łóżka, ponieważ jest to miejsce, w którym znikają wszelkie złe sny.
– W każdym razie – ciągnie Sam – kiedy wreszcie dotarłem do wylotu doliny, stało się to, czego najbardziej się obawiałem: droga do Grimentz była zamknięta. Całkowicie, od samej autostrady. Zastanawiałem się, czy jednak mimo wszystko nie spróbować, ale sama wiesz, jaka to wąska droga i jak głęboka jest przepaść z jednej strony, więc byłoby to czyste samobójstwo…
Julia czuje, jak rozpaczliwie chce jej się siku. Podciąga kołdrę i zaciska uda. Zupełnie nie wie, co robić, nie potrafi zebrać myśli.
Czemu nie mówi nic Samowi? Doskonale zna odpowiedź: jeśli mu o tym powie, stanie się to definitywnie prawdziwe. Wtedy już nie będzie mogła zaprzeczyć, że po schodach wchodzą prawdziwi ludzie, a takiej rzeczywistości nie zniesie.
Sam trajkocze dalej, lecz jego słowa ledwie do niej docierają:
– …aż pojawił się ten pług. Musiałem się strasznie wydzierać, żeby kierowca usłyszał mnie przez ten wicher, ale udało mi się mu powiedzieć, że muszę się dostać do Grimentz. Facet na to, że chyba oszalałem i że raczej powinienem szukać miejsca, gdzie mógłbym się zatrzymać, musiałem więc na poczekaniu coś wymyślić, no i powiedziałem, że moja dziewczyna w każdej chwili może tam urodzić. Że ma już bóle i takie tam. Kierowca popatrzył na mnie, a potem powiedział, że dobrze się składa, bo przyda się, żeby sól, którą posypuje nawierzchnię, jakiś pojazd od razu wgniótł w śnieg. Ale uprzedził mnie, że muszę jechać powoli, bardzo powoli, bo inaczej dzidziuś jeszcze przed narodzinami zostanie półsierotą. – Sam chichocze. – Wydaje mi się, że tylko dlatego pozwolił mi za sobą jechać, że mówiłem po francusku, bo inaczej…
Źródło: Albatros
Kalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1969, kończy 55 lat