Familia to akcja, pościgi i intrygi: przeczytaj fragment w dniu premiery
Familia to powieść Pawła Majki, której akcja koncentruje się na intrygach rodu Czartoryskich w XVIII wieku. Przeczytajcie fragment książki w dniu premiery.
Familia to powieść Pawła Majki, której akcja koncentruje się na intrygach rodu Czartoryskich w XVIII wieku. Przeczytajcie fragment książki w dniu premiery.
5
– To wojna! – pieklił się książę August Poniatowski, machając trzymanymi w ręku dokumentami.
W gabinecie zasiadł cały zarząd Familii, jak za dawnych czasów, a jak już dawno się nie zdarzyło. Zabrakło tylko starego księcia Kazimierza Czartoryskiego, zmarłego cztery lata wcześniej. Licząca siedemdziesiąt trzy lata księżna Izabela, wciąż zachowująca żywy umysł, uczestniczyła w spotkaniu, podobnie jak jej córka Konstancja, coraz częściej przejmująca w Familii rolę przewodniczki partii, którą przedtem odgrywała jej matka. Jeśli kogoś brakowało, zdaniem Piotra, obecnego przy naradzie z racji swego doświadczenia i zadań, to następców. Żaden z młodych Czartoryskich i Poniatowskich nie został zaproszony na obrady. Starsze pokolenie nie zamierzało się dzielić władzą.
Zdaniem Piotra słusznie. Sam, dobiegając czterdziestki, uważał książąt Czartoryskich za stosunkowo młodych. August liczył lat czterdzieści siedem, Michał rok więcej. Starsza od nich księżna Konstancja lat czterdzieści dziewięć. Znacznie starszy był od nich Stanisław Poniatowski, dobiegający siedemdziesiątki. Na niego Piotr patrzył ze szczególnym smutkiem, pamiętał go bowiem z czasów dzieciństwa, jak przyjechał na dwór Mieczkowskich, by porwać młodego chłopca w wielki świat. Od tamtego czasu więcej Piotrowi przybywało wrogów niż przyjaciół, świat zmieniał się na jego oczach, a bliscy się starzeli. Uświadomił sobie, że większość bliskich mu ludzi jest starsza od niego, a gdyby miał oprzeć się na młodym pokoleniu, mógłby nie znaleźć nikogo, poza Krystyną. Nawet jego synowie go nie znali. Pozostawały Piotrowi kochanki, nie potrafiłby jednak nazwać ich przyjaciółkami. Większość z nich nazywała go nawet fałszywym imieniem.
Poniatowski nie miał już tyle energii, co dwadzieścia lat wcześniej, powtórna klęska Leszczyńskiego i utrata szans na stanowisko hetmana koronnego odebrały mu wiele ducha. Spore nadzieje pokładał w synu Kazimierzu, ale ten nie dorósł jeszcze do stawianych przed nim zadań. I, zdaniem Piotra, nie dorośnie, jeśli nie zostaną przed nim postawione odpowiednie wyzwania. Charakter Stanisława Poniatowskiego wykuwał się w boju, a sam wojewoda dorastał w czasach panowania Jana III Sobieskiego, gdy sława oręża rycerzy Rzeczpospolitej niosła się jeszcze po całym świecie. Jego synowie przyszli na świat w dobie klęsk i pierwsze, czego się nauczyli, to że ani król Rzeczpospolitej, ani jej książęta nic nie znaczą bez wsparcia z zagranicy. Ojciec był wodzem, synowie będą skazani na życie jako klienci carów albo cesarzy. W takich warunkach nie kształtują się wielcy przywódcy.
Chyba że są buntownikami.
Księżna Konstancja więcej wiary niż w Kazimierzu pokładała w jego młodszym bracie Stanisławie. Piotr widział go kilka razy, zbyt krótko, by ocenić dwunastoletniego obecnie malca. Spróbował przypomnieć sobie dwunastoletniego siebie. Bijał się już i na pięści, i na palcaty, starając się dowodzić swej przewagi we wszelkich zmaganiach, o ile nie łączyły się z czytaniem i pisaniem, i walczyć o honor ojca, którego jeszcze wtedy na oczy nie wiedział. Nie było dnia, by nie ścierał się z bratem stryjecznym Adamem. I choć stryjostwo traktowali go przyzwoicie, Adam od początku uważał za kogoś gorszego i starał się uczynić jakby swym poddanym. Piotr musiał więc stać się buntownikiem, by nie zostać nikim.
Stanisław, któremu ponoć, wedle księżnej, jakiś wędrowny mag, nocujący w pałacu w dniu narodzin chłopca, wywróżył koronę, jako dwunastolatek garnął się bardziej do ksiąg niż do szabli, kształcił się w kolegium teatynów, a matematyki i logiki uczył go rosyjski ambasador von Keyserling. Zdaniem Piotra nie była to droga wojownika. Jeśli dzieciak miał zostać choćby nie królem, a kimś znaczącym w Familii, należało go oddać jemu i Paprockiemu. Oni by go nauczyli zasad służby.
– Wojna! – zagrzmiał książę August. – Pan wojewoda lubelski miesza mi się w sprawy gwardii, którą zarządzam ja! Optuje za ograniczaniem kwot przeznaczanych na nią! Staje po stronie mieszczan w jakiejś awanturze, którą sprokurowali!
– Idę o zakład, że to była prowokacja Pilawitów – rzekł Poniatowski. – Powiedziałbym, że robota pana Łoyki, gdybym nie wiedział, że nie żyje.
To samo pomyśleli Piotr z Paprockim, obserwując, jak zwykły zatarg między gwardzistami a mieszczanami warszawskimi zmienia się na ich oczach w potężną polityczną awanturę.
– Nie lekceważyłabym marszałkowej Mniszchowej – zabrała głos Konstancja. – Pilawici nigdy nie byli mocni w stolicy, oni są siłą na prowincji. A odkąd zmarł ksiądz prymas, jeszcze mniej się potrafią tu odnaleźć, choć sączą jad do uszu króla w Dreźnie. Za to marszałkowa zna Warszawę doskonale i potrafi grać na jej nastrojach.
– Wiemy też, że to ona stała za skandalem na balu – dodała księżna Izabela. – Pilawa chętnie korzysta z Kamaryli, gdy chodzi o warszawskie sprawy. Potoccy nie zdają sobie jeszcze sprawy, że wyrósł im nie nowy sojusznik, ale rywal.
– Atakują nas na wszystkich polach! – zgodził się Poniatowski. – Ile kłopotów sprawia mi pan wojewoda w Lublinie, gdzie jestem starostą… Powiadam wam, że to, co dzieje się w Warszawie, to jeszcze nic. Ale i tu miesza, bo stanął na czele komisji w trybunale stanowym radomskim…
– I przez nią mnie atakuje! – zżymał się August. – Wiem, że przygotowaliśmy piękny plan przeciw Kamaryli i że ten przeklętnik Tarło był jego częścią. Ale tym razem pani marszałkowa nas ograła, matko. A Tarło to wściekły pies. Mówiono mi, że jedynie wojewoda krakowski odwiódł go od próby wyzwania mnie na pojedynek. Mnie! Ten człowiek wpadł we wściekliznę, mówię wam!
– Tarło to gorączka – przytaknęła księżna Konstancja. – Ale właśnie dlatego, że gorączka, wiemy, że nie on stoi za tym atakiem. Popatrzcie, jak się wszystko zgrało: bal, pojedynek, zamieszanie radomskie z mieszczanami… Jego popularność malała, a teraz stroi się w szaty trybuna ludu, którego broni przed wielkimi panami. I lud mu wierzy. Został jego trybunem.
– Jak cezar – rzucił książę Michał, wywołując niemalże atak apopleksji u brata.
– Nazywali go już Aleksandrem, teraz będą zwać cezarem! – August opadł na fotel. – Znacie mnie, nie jestem skory do takich uniesień. Ale czy stoją za tym Pilawici, czy Kamaryla, czy też sam Tarło okazał się prawdziwym geniuszem intryg, znaleźliśmy się w opałach. Może jeszcze tego nie widać, ale wierzcie mi, nadchodzą kłopoty. Król jest nam niechętny, ustępuje przed potęgą Rosji, ale nas nie kocha. Ledwie się pozbyliśmy Sułkowskiego, a nowy potężny przeciwnik nam rośnie. Jeśli nie odpowiemy na ataki, pokażemy, że jesteśmy słabi. Może Tarło to tylko awanturnik, ale teraz Tarło to symbol.
– Przygotowujemy odpowiedź na propagandę Kamaryli – powiedział Poniatowski.
– To za mało! – August zacisnął zęby.
– Kamaryla i Pilawa wciągnęły młodego Tarłę na sztandary – zabrała głos księżna Konstancja, gdy przez chwilę nikt się nie odzywał. – Uczyniły zeń symbol. Możemy albo odpowiadać na dziesiątki ataków, które będą na nas spadać, a tym samym tracić siły i oddać wrogom inicjatywę, albo odzyskać ją jednym śmiałym atakiem.
– Mojaś ty! – Poniatowski się roześmiał. – Jakbym siebie słuchał.
– Prawda, siostro, powinnaś zostać generałem – zawtórował mu książę Michał.
– Jakim śmiałym atakiem? – zapytała księżna Izabela, przyglądając się uważnie córce, gdy mężczyźni śmiali się, rozweseleni jej obrazem jako dowódcy wojsk.
Tylko Piotr milczał. Po pierwsze, przez szacunek, po drugie, bo spodziewał się odpowiedzi i tego, co ona ze sobą przyniesie.
– Usunąć symbol – powiedziała Konstancja.
Śmiechy ucichły.
- 1
- 2 (current)
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat