Tak czy siak, w drugim tygodniu września przed naszą żółtą kamienicę zajechała ciężarówka, z której wysypali się faceci ubrani w schludne niebieskie koszule ze starannie wyhaftowanym logo i pasujące do reszty spodnie, i zaczęli ładować na pakę fragmenty naszego życia, czyli głównie skrzynki z ciuchami, sprzętem AGD i innymi pierdoletami. Większość naszych mebli miała trafić do magazynu, co według mnie dowodziło, że mimo całej brawury rodzice nie byli tak bardzo pewni swojej decyzji, jak twierdzili. Kiedy faceci skończyli ładować ciężarówkę, wsiadłem na tylne siedzenie naszego SUV-a i wbiłem wzrok w telefon, zastanawiając się, dlaczego Lars i Poppy nie raczyli się pojawić ani nawet wysłać pożegnalnego SMS-a, aż w końcu doszedłem do wniosku, że to świnie, a nie przyjaciele. Założyłem więc słuchawki i rozkręciłem na maksa Toolów, żeby utopić wszystko w muzyce. Za szybą widziałem mamę i tatę. Stali na szczycie schodków naszej kamienicy. Obejmowali się, mama opierała głowę na ramieniu taty. Ostatnio często tak robiła, co, mówiąc szczerze, było zupełnie nie w jej stylu. Nie mówię, że to jakaś wyjątkowa twardzielka, ale też – że się tak wyrażę – żadna z niej kura domowa. Jest prawniczką. Pozywa i rozdeptuje w sądzie wielkie firmy – to jej codzienność. Gdybym miał ją opisać, na pewno nie użyłbym słowa „przytulaśna”. W końcu rodzice zamknęli drzwi do jedynego domu, w którym kiedykolwiek mieszkałem, zeszli po schodkach i wsiedli do samochodu. Podążając za ciężarówką, opuściliśmy Sztokholm i ruszyliśmy na północ. Jechaliśmy w górę mapy bardzo, bardzo długo. Szybko się zorientowałem, że moi rodzice uznali, iż na koniec świata najlepiej jest jechać trasą tyleż malowniczą, co objazdową. Myślałem, że będą mieli na tyle rozsądku, żeby zarezerwować nam jakiś nocleg w połowie drogi, ale najwyraźniej miałem zbyt wygórowane oczekiwania. Zatrzymywaliśmy się kilka razy na jedzenie i picie, i żeby rodzice mogli zmienić się za kółkiem. Poza tym jechaliśmy bez przerwy. Wciąż i bez końca. W tej niewiarygodnie nudnej podróży zaobserwowałem dwie rzeczy: po pierwsze moi przyjaciele nadal nie przysłali SMS-a, a po drugie rozmiary i gęstość drzew za oknami samochodu rosły w tempie wykładniczym, wprost przeciwnie do malejącej szerokości dróg. I, powiedzmy sobie szczerze, nie dodawało mi to otuchy. Nie zgłosiłem moich spostrzeżeń dwojgu tak zwanym dorosłym zajmujących przednie fotele. Oni trochę ze sobą rozmawiali, a trochę drzemali. Słuchali radia. Próbowali rozmawiać ze mną. Bezskutecznie. Gdy zapadł zmrok, zasnąłem. Kiedy znów otworzyłem oczy, było już jasno i wciąż jechaliśmy. Rodzice musieli się zatrzymywać, nie budząc mnie, bo teraz prowadziła mama, a nie ojciec. Bateria w moim telefonie zdechła na amen. Mogłem poprosić, żeby go podłączyli do ładowania, ale musiałbym się do nich odezwać, więc sobie darowałem. Ciężarówka od przeprowadzek wciąż turlała się przed nami. Drogę niezmiennie otaczał las poprzetykany gdzieniegdzie domami o czerwonych ścianach, które wyglądały znacznie radośniej, niż powinny w tych okolicznościach. Spojrzałem na zegarek. Była dziewiąta rano. I wciąż jechaliśmy. W końcu ściana drzew zrobiła się tak gęsta, że wokół drogi zapadł mrok, a ja pomyślałem, że to zapowiedź tutejszej zimy. Noce stawały się już dłuższe, nawet w Sztokholmie. Ale tam, dokąd jechaliśmy, miało być jeszcze gorzej. W samym środku zimy słońce będzie ledwie wznosić się nad horyzontem. Spowije nas ciemność, tylko trochę mniej ciemna niż nocą. No i nie zapominajmy o śniegu. O całych miesiącach pod śniegiem i w ciemnościach – witajcie w nowym domu! I wtedy, nareszcie, telepiąca się przed nami ciężarówka od przeprowadzek skręciła. Z całkiem rozsądnej drogi zjechaliśmy na zupełnie bezsensowną – kiedy pochyliłem się do przodu, żeby wyjrzeć przez przednią szybę, zobaczyłem, jak gałęzie przydrożnych drzew smagają boki ciężarówki. Gdyby było jeszcze węziej, moglibyśmy zbierać drewno na opał, nie wysiadając z samochodu. Czasami wydawało mi się, że mijane drzewa próbują opierać się o naszego SUV-a. Wszędzie tylko choinki. Chojaki i jeszcze więcej iglaków. A choinka – jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – jest najnudniejszym drzewem na świecie. Jechaliśmy tak jeszcze godzinę, po czym ciężarówka skręciła ponownie i minęła duży drewniany drogowskaz z wymalowanym napisem Storaskogen. I wtedy nagle przed nami po raz pierwszy zobaczyłem nasz nowy dom. Był ogromny. Właściwie to nie był dom, ale dwór. Gmaszysko, w którym trzeba się nieźle wysilić, żeby policzyć okna na jednym piętrze. Zupełnie jakbym gapił się na zdjęcie z visitsweden.com czy z innego przewodnika. Zakląłem. I to całkiem głośno. – Nie wyrażaj się! – Mama skarciła mnie automatycznie, jak gdyby mój epitet nie był w tych okolicznościach całkowicie na miejscu. – Ale tu są mieszkania, prawda? – zapytałem. – Chyba nie chcecie mi wcisnąć, że całość należy do nas? Ojciec zachichotał. – Muszę przyznać, że wygląda na większy niż na zdjęciach z agencji nieruchomości. Prawda, kochanie?
Strony:
  • 1
  • 2 (current)
  • 3
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj