Polsat pokazał nam, że Wilk i Wall Street niekoniecznie muszą znajdować się w tej samej parafii. Zanim jednak uderzymy w stację z wielką siłą, warto, byśmy zdali sobie sprawę, jak ma się cenzura w innych krajach. Koniec końców okazuje się bowiem, że sprawa emisji okrojonej wersji filmu Scorsese to tylko część większego problemu.
Polsat zdecydował się zaserwować widzom nie The Wolf of Wall Street, ale coś na kształt przygód Wilka i cenzorskiego Czerwonego Kapturka. Zanim jednak zechcemy rzucić kamieniem we włodarzy stacji, musimy zdać sobie sprawę, że mieli oni nie tylko prawo, ale i obowiązek dokonać na filmie Martina Scorsese swoistej operacji, amputując jego najbardziej kontrowersyjne kończyny. Ograniczenia ustawowe i regulacje Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji naraziłyby Polsat na gigantyczne kary, gdyby tylko zdecydowano się pokazać w Wilku z Wall Street odważne sceny seksu i jeszcze bombardować publikę wszechobecnymi w emitowanym dziele wulgaryzmami. Tłumaczenie rzecznika stacji jest jednak szyte grubymi nićmi; w pogoni za oglądalnością film Scorsese znalazł bowiem miejsce w paśmie o godz. 20:00, a jak wiemy, najmłodsi Polacy niekoniecznie muszą wędrować do łóżek tuż po wieczorynce. Polsat znalazł się więc w karkołomnym rozkroku pomiędzy liczeniem wpływów z emitowanych reklam i czasem antenowym z jednej strony, a przepisami prawa i troską o dobro widza z drugiej. Mimo to nadal mamy poczucie, że ktoś robi nas w balona. Nikt nie zechciał wytłumaczyć publice, że z Wilka z Wall Street w tej wersji filmu właściwie ostanie się tylko nowojorska ulica, a emitowany obraz będzie różnił się w jakikolwiek sposób od kinowego pierwowzoru. Polsat zagrał nieczysto, więc jak bumerang powróciły pytania o stosowaną w telewizji cenzurę. Okazuje się jednak, że działanie stacji nie jest żadnym ewenementem w skali globalnej, a tego typu filmowe modyfikacje są właściwie na porządku dziennym.
Zjawisko cenzury w swoich rozmaitych odsłonach ma się zaskakująco dobrze, nawet pomimo faktu, że jego korzeni możemy doszukiwać się przynajmniej w czasach starożytnego Rzymu. W Polsce zbierało ono mniej lub bardziej okrutne żniwa zwłaszcza w okresie istnienia PRL, gdy reżyserzy za punkt honoru stawiali sobie prowadzenie subtelnej gry z urzędem cenzorskim. Po zmianach 1989 r. największe ograniczenia w tym zakresie spotkały nadawców telewizyjnych, a cenzura ufundowana na rozmaitych przepisach prawnych skupiła się przede wszystkim na sferze obyczajowej. Oczywiście samo słowo nie kojarzy się najlepiej, więc ustawodawcy prześcigali się w tworzeniu coraz to nowych określeń na zabiegi w pewnym, pożądanym z punktu widzenia dobra społecznego, sensie determinujące posługiwanie się wolnością słowa. Tak więc w naszym kraju o tym, co i jak mogą pokazać na antenie nadawcy telewizyjni, decyduje przede wszystkim Ustawa o radiofonii i telewizji z 1992 r., Rozporządzenie KRRiT z 23.06.2005 (skupiające się na ochronie małoletnich) i szereg innych przepisów, wśród których po 2004 r. pojawiły się także dyrektywy rozmaitych instytucji Unii Europejskiej.
Największym orężem KRRiT pozostaje art. 18 pierwszego z wymienionych wyżej aktów prawnych, który zakazuje m. in. propagowania treści sprzecznych z prawem, polską racją stanu, moralnością i dobrem społecznym, zagrażających psychicznemu, fizycznemu i moralnemu rozwojowi małoletnich (te mogą ukazywać się tylko w godz. od 23 do 6 – art. 18 pkt. 5 tejże ustawy), a także nakazujących poszanowanie przekonań religijnych („a zwłaszcza chrześcijańskiego systemu wartości” – pkt. 2). Dochodzi do tego wspomniane już Rozporządzenie KRRiT z 23.06.2005, które jasno określa kategorie wiekowe małoletnich w odwołaniu do godzin audycji lub przekazów: I kategoria (emisja bez ograniczeń czasowych i wiekowych), II (od lat 7, bez ograniczeń czasowych), III (od lat 12, bez ograniczeń czasowych) i IV (od lat 16, po godz. 20:00). Akt prawny reguluje także sposób zamieszczania na ekranie stosownych symboli graficznych, które powinny określać kategorię wiekową w przypadku przekazów nadawanych w godz. 6-23. To właśnie te przepisy wpłynęły na takie, a nie inne potraktowanie przez Polsat Wilka z Wall Street. Zwróćmy jednak uwagę, że ustawodawca w pogoni za troską o moralność i dobro społeczne w żaden sposób nie warunkuje, czy nadawca telewizyjny powinien poinformować widownię, że ma ona do czynienia z odmienną od oryginalnej wersji treścią, skrojoną już pod legalistyczne uwarunkowania. Z punktu widzenia prawa Polsat zachował się więc krystalicznie i znakomicie, tak bardzo, że liczył na ignorancję coraz bardziej wymagającej polskiej publiki, która wariację na temat filmu Scorsese powinna połknąć jak pelikan. Nawet jeśli jednak poczujemy się w pewien sposób oszukani, przeanalizujmy sytuację telewizyjnej cenzury w innych krajach – polscy nadawcy na tym tle niekoniecznie muszą bowiem mieć sobie wiele do zarzucenia.
Wystarczy wychylić nos za naszą zachodnią granicę, by przekonać się, jak dobrze ma się obyczajowa cenzura. To już nie te czasy, gdy niemieccy nadawcy telewizyjni z utęsknieniem upatrywali godz. 22:00 (potem północy), by raczyć widownię kilkoma pod rząd seansami filmów erotycznych. Rzeczywistość zdążyła się zmienić, ewoluowało także samo pojęcie „poprawności politycznej”. Nasi sąsiedzi zza Odry przez lata stworzyli prawdopodobnie najbardziej restrykcyjne w demokratycznych krajach świata przepisy prawne o ochronie małoletnich (tzw. Jugendmedienschutz). I tak programy emitowane w godz. 6-20 powinny z założenia nadawać się także dla 12-latków, od godz. 20 do 22 dla 16-latków, w godz. 22-23 dla osób powyżej 16 lat, a po 23 dla pełnoletnich. W ten sposób dochodzi do rozmaitych kuriozalnych sytuacji, gdy np. The Amazing Spider-Man w popołudniowej ramówce zostaje okrojony z co mocniejszych scen przemocy, a filmy sensacyjne nadawane po godz. 20, które nawet Polsat przygarnąłby w pełnej krasie, zostają redukowane fabularnie w ramach autocenzury. Niekiedy programy emitowane po godz. 23 zostają poddawane amputacyjnym zabiegom. Co więcej, Niemcy mają nawet swoją listę zakazanych filmów, idącą w setki pozycji, a jedynymi „odważnymi” stacjami okazują się te, które posiadają wpływy zagraniczne (częściowo redagowana przez Austriaków 3sat i francuska Arte). Nikt za naszą zachodnią granicą nie mówi jednak o „cenzurze” – w telewizji nadawane są więc „wersje skrócone”, a jeśli nawet obywatele kraju Goethego wierzą w pełnię filmu, mogą być w błędzie. Wpływ na kształt dzieła ma bowiem też potężne FSK, które z grubsza moglibyśmy porównać do filmowego urzędu cenzorskiego.
We Francji z kolei sytuacja jest o tyle paradoksalna, że obyczajowa cenzura dotyka nadawców telewizyjnych bodajże jako ostatnich w kolejności. I tak Canal+ zdecydował się na początku tego roku pokazać film Maski rewolucji, dokumentujący kiełkujące na Ukrainie tendencje neonazistowskie. Pomimo szeroko zakrojonych protestów stacja odmówiła zastosowania cenzury prewencyjnej, a emisję poprzedziła neutralna w formie, stosowna adnotacja (nie mająca formy komentarza, jak ma to miejsce w innych krajach). Cenzorskie zapędy we Francji dają jednak o sobie znać coraz mocniej w sferze społeczno-politycznej, a telewizja, jeśli w ogóle, dostaje tutaj rykoszetem. Poprzez zakaz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i wyrok paryskiego sądu na antenie francuskich stacji nigdy nie zobaczymy filmów - odpowiednio - Apostoła i Antychrysta. Pamiętajmy też, że od kilku lat rząd kraju znad Sekwany kilkukrotnie sondował już zastosowanie cenzury prewencyjnej Internetu, a problem powrócił w momencie zamachów terrorystycznych w Paryżu. Poprawność polityczna doprowadza do jeszcze innych kuriozalnych sytuacji, w których nadawane w telewizji filmy ze słowami „chrześcijanin” czy „muzułmanin” powinny być raczej emitowane w paśmie nocnym. To jednak pokłosie nieco odmiennego w formie, większego problemu.
Również w Wielkiej Brytanii podjęto już kroki w kierunku cenzury internetowej. Nieco inaczej ma się tam sytuacja nadawców telewizyjnych, gdyż BBC z medialnego punktu widzenia uchodzi za swoistego rodzaju wzór i samo wyznacza dziennikarskie standardy. Gdy więc stacja decydowała się na emisję odcinków Latającego Cyrku Monty Pythona z pełną wersją skeczów grupy, problem mieli… Amerykanie. Telewizje zza Wielkiej Wody początkowo miały trudności ze zrozumieniem brytyjskiego poczucia humoru. Na przestrzeni lat BBC układało ramówkę w taki sposób, by nie mieć żadnych kłopotów z cenzurą. Kilkukrotnie stacja była zmuszona do modyfikowania treści, jednak za każdym razem wiązało się to z interwencją brytyjskiego rządu (jak w przypadku dokumentów o przywódcach IRA) czy wiążącym się z emisją konkretnego przekazu zagrożeniem terrorystycznym. Sytuacja zmieniła się w ostatnich kilku latach, a sama BBC zaczęła cenzurować te programy, które mogłyby godzić w społeczność muzułmańską. Zdecydowano się więc wyciąć kontrowersyjne fragmenty ze sztuki telewizyjnej The Heart of Darkness, poruszającej problem „honorowych” zabójstw wśród wyznawców islamu, a z dokumentu o walce z religijnym fundamentalizmem usunąć zdanie brzmiące w następujący sposób: „Mahomet nigdy nie sprzeciwiał się krytyce”. Wydaje się więc, że w krajach Europy Zachodniej nadawcy telewizyjni walczą z zupełnie inną parafią problemów niż przekleństwa i przekaz pornograficzny, będący solą w oku polskich stacji (czy raczej KRRiT).
Zupełnie inaczej sytuacja przedstawia się w Stanach Zjednoczonych, ale tutaj ma to związek ze ścieraniem się trzech potężnych fundamentów amerykańskiej demokracji: wolności słowa, prawa do informacji i dbałości o moralne prowadzenie się narodu (która swego czasu znajdowała przedłużenie w Kodeksie Haysa, konserwatywnej ustawie regulującej to, co można pokazywać w kinie). Z jednej strony sporu mamy więc liberalny establishment, z drugiej czuwającą nad treścią przekazu Federalną Komisję Łączności, rozjemcą pozostaje zaś weryfikujący z duchem czasu wszelkie obłożenia prawne Sąd Najwyższy. Amerykanie zbudowali przez lata cały system wprowadzania do kin i na rynek telewizyjny filmów. Nie dość, że każde z dzieł musi odnaleźć się gdzieś na skali kategorii wiekowej (G, PG, PG-13, R, NC-17), to jeszcze twórcy decydują się niekiedy na sprzedaż nadawcom odpowiednio wcześniej okrojonej wersji obrazu (jedna z takich kopii przypadła w udziale Polsatowi), która może zostać wyemitowana w danym czasie antenowym. Różnica polega na tym, że film albo poprzedza, albo kończy stosowna adnotacja informująca widza, z jaką odsłoną konkretnego dzieła miał do czynienia. Doprawdy nie wiem, czy włodarze Polsatu byli tak naiwni, że w znajdującym się po napisach końcowych amerykańskim certyfikacie prawnym znaleźli lek na całe zło takiej formy sprzedania widzom Wilka z Wall Street (znając specyfikę działania tej stacji, lektor z offu zapowiadał już kolejne seriale czy premiery). Za Wielką Wodą używa się też całego spektrum innych zabiegów cenzorskich: wypikania czy wyciszenia niestosownych wyrazów, opóźniania na antenie przekazu na żywo o kilka sekund czy zupełnego wycięcia konkretnych scen, jak miało to miejsce w jednym z odcinków South Park, z którego usunięto sekwencję z pojawiającymi się na ekranie Mahometem i Tomem Cruise'em.
Po całej tej cenzorskiej podróży wróćmy na koniec ponownie w polskie realia. To nie jest tak, że Polsat za swoje postępowanie powinien uderzać się w pierś, kajać i obiecywać, że więcej nie zawini, a my będziemy z nieskrywaną satysfakcją bić włodarzy stacji po łapkach i jeszcze piętnować ich za pomocą rozmaitych memów. Zrobili oni to, na co w tych warunkach pozwalało im prawo, a że istotna w tej sprawie jest kwestia własności prywatnej, temat właściwie się kończy. Nie zmienia to faktu, że Polsat za pomocą oświadczenia swojego rzecznika obrócił kota ogonem i doskonale wiemy, którą to część zwierzaka nam-widzom w pierwszej kolejności pokazał. Ważny jest też tu pies, bo ten został pogrzebany zupełnie gdzie indziej. Ustawodawcy i prawni mocodawcy wpadli bowiem we własną pułapkę, a z ich poczynań płyną subtelne przejawy hipokryzji. Cóż bowiem z tego, że okrojoną wersję Wilka z Wall Street dostaniemy w telewizji, skoro to mityczne, narażone na moralną stęchliznę dziecko może ten film bez żadnych przeszkód w pełnej odsłonie zobaczyć w kinie? Autor tego tekstu sam był świadkiem sytuacji, gdy w czasie seansu 300: Rise of an Empire ojciec zakrywał młodemu szkrabowi oczy wyłącznie w przypadku scen seksu, za to gdy na ekranie przewijała się krew, a trup ścielił się aż miło, tata-cenzor zadecydował, że młodzian z tymi sekwencjami sobie psychicznie poradzi. Znów więc stajemy w rozkroku – między mającą być „moralnie dobrą” telewizją a pozorowanym tylko ograniczeniem wiekowym w „moralnie złym” kinie. Hipokryzja? A i owszem. Ponadto część większego problemu, z którym wszyscy powinniśmy się zmierzyć. Nawet jeśli będzie to konfrontacja z biustem Margot Robbie.