Emily w Paryżu, czyli serial o toksycznej dziewczynie
Emily w Paryżu rozpoczynała się jako bajkowy, lekki serial, a z czasem stała się czymś nieznośnym. Co poszło nie tak?
Od początku było jasne, że Emily w Paryżu nie musimy traktować na poważnie. Miała być to baśń o Amerykance, która trafiła do wyidealizowanego Paryża. Miało być lekko, przyjemnie, zabawnie i uczuciowo. To wszystko nawet działało przez więcej niż jeden sezon. Towarzyszyliśmy Emily w pracy i poznawaliśmy z nią stolicę Francji. Patrzyliśmy na jej zmagania w tym obcym świecie. To był ciekawy pomysł, który przyciągnął widzów. A potem wszystko się zmieniło...
Upadek Emily w Paryżu
Wydaje się, że twórcy stracili rozsądek po drugiej serii. Serial zmienił się i utracił to, co podbiło serca widzów. Scenarzyści przeobrazili go w przerażającą karykaturę baśni, w której nikt już nie jest dobry, uczciwy, szczery. Nadal jednak próbowali utrzymać konwencję, ale wypadało to jeszcze gorzej. Cały zamysł rozpadał się jak domek z kart i stracił swój pierwotny sens.
Gdy czytam recenzje amerykańskich krytyków filmowych, wydaje mi się, że dla nich nic się nie zmieniło. Jakby cały czas był to ten sam przeciętniak na maksimum 6/10. Problem polega jednak na tym, że poza ładnym obrazkiem, nic już nie działa na ekranie. Bohaterowie stali się antypatycznymi parodiami samych siebie, fabuła straciła jakikolwiek sens, budowane wątki to jeden wielki chaos, a miłość to trójkąty, czworokąty i inne "kąty", przy których pogubiłby się nawet profesor matematyki.
Konwencja baśni nie tłumaczy już niefrasobliwości, na które wcześniej widzowie przymykali oko. Chodzi przede wszystkim o postacie – nie da się już ich lubić, bo ich poczynania to pasmo absurdu, niedorzeczności i ludzkiej podłości. Jako osoba, która cieszyła się na tę lekką przygodę, teraz, po obejrzeniu pierwszej połowy czwartej serii, nie mogę uwierzyć, że twórcy zamienili tę bajkę w koszmar.
Emily w Paryżu, czyli historia toksycznej dziewczyny
Blichtr, konwencja współczesnej baśni i urok tytułowej Emily sprawiały, że na początku wady bohaterki nie były dostrzegalne. Trzeba jednak podkreślić, że jej decyzje nie były tak podłe. To zmieniło się z czasem – jakby twórcy sami stwierdzili, że nienawidzą swojej bohaterki i za wszelką cenę chcieli, by widzowie też się od niej odwrócili. To, co Emily i inne postacie pokazują w czwartym sezonie, to obraz ludzkiej toksyczności.
Byście wiedzieli, o czym mowa: Emily kocha Gabriela, który kocha Emily, ale jest też Camille, z którą Gabriel rzekomo ma dziecko, choć potem okazuje się to kłamstwem. Mimo to Gabriel pozostaje przy Camille, co frustruje zakochaną w niej Sofię (dodajmy, że Camille odwzajemnia jej uczucia). Cała trójka – Gabriel, Camille i Sofia – mieszka razem, ale gdy Sofia widzi, że Gabriel zawsze wybiera Camille i jej nieistniejące dziecko, w końcu rzuca ukochaną. Tymczasem Alfie, który kocha Emily, rozstaje się z nią przez Gabriela, ale potem, gdy Gabriel obiecuje, że nie będzie działać na rzecz Emily, Alfie próbuje wrócić tylko po to, by zobaczyć, jak Gabriel znów flirtuje z Emily. A co z Emily? Po tym, jak wbiła nóż w plecy swojej najlepszej przyjaciółce Camille, przestaje kochać Gabriela, bo wie, że on zawsze wybierze Camille. Ucieka więc do Rzymu, gdzie zapewne zakocha się we Włochu. Wszystko jasne?
Trudno się w tym połapać, prawda? Poza tym scenarzyści tak dziwnie rozpisali wątki w czwartym sezonie, że w jednej scenie Emily jest dobra i empatyczna (rzekomo boli ją to, co stało się pomiędzy nią i Alfie'em, a nawet sugeruje powrót do siebie), natomiast w drugiej scenie jakby o tym wszystkim zapomniała – na oczach Alfie'ego ucieka z balu maskowego do karocy, by całować się z Gabrielem. Czy to nie jest toksyczne? Myślę, że to wynik zwyczajnego lenistwa twórców, którzy w ogóle nie rozumieją ludzkich zachowań. To przez nich Emily staje się kimś, kogo powinniśmy zwyczajnie nienawidzić. Jak kibicować komuś, kto z minuty na minutę zmienia zdanie i po raz kolejny łamie serce komuś, kto podobno jest dla niej ważny? Gabriel zresztą pasuje do niej idealnie. Mamy scenę, w której rozmawia z Alfie'em jak z kumplem, dając mu do zrozumienia, by wracał do Emily, a kilka minut później skrada dziewczynie pocałunek. To wręcz przypomina jakąś chorobę! Jakby toksyczność Emily zarażała innych.
Tak naprawdę manipulatorskie zapędy Emily były już dostrzegalne wcześniej w relacjach zawodowych i pewnie budowane nieświadomie. Julian i Luc zawsze byli kształtowani na dość nierozgarniętych, a Emily ratowała im kupry i przypisywała sobie ich zasługi. Julian przez zachowanie Emily (i jej ingerencję w jego prace pod płaszczykiem "chciałam pomóc") odchodzi do konkurencji w czwartym sezonie. Oczywiście scenarzyści nie byliby sobą, gdyby mężczyzna później o tym wszystkim nie zapomniał.
Na tle tych wszystkich wydarzeń i płytkich jak kałuża charakterów, Alfie jest jedynym, który wydaje się zwyczajnie normalny i dobry. Spodobała mu się dziewczyna, więc chciał z nią być. Nic więcej. Nie zdradził nikogo, nie wbił nikomu noża w plecy, nie knuł. Trafił jednak na Emily – osobę, która w świecie seriali stała się synonimem słowa toksyczność! W ciągu czterech sezonów wywróciła do góry nogami życie wielu osób.
Najbardziej dziwaczna w tym wszystkim jest ludzka płytkość. W tej konwencji twórcy zawsze starali się przedstawiać postacie jako zwyczajne, sympatyczne i zabawne. Teraz trudno wywnioskować, czy poza Sylvie i Alfie'em ktokolwiek taki pozostał. Mindy, współlokatorka Emily, jest tego najlepszym przykładem. Uciekła do Paryża, aby uwolnić się od bogactwa, problemów rodzinnych i ojca miliardera. Co robi? Związuje się z miliarderem! Kiedy między nimi dochodzi do kłótni o to, że jego ojciec potraktował ją szowinistycznie, kończy się to jednym pstryknięciem palców. Wystarczyło, że zaprowadził ją do garderoby wypełnionej sukienkami za kilka tysięcy euro. Jak możemy traktować te postacie choć trochę poważnie, gdy takie sceny odbierają im resztki ludzkiej godności? Do tego sympatyczny Luc, który w firmie Emily był zakręconym Francuzem, stał się niepokojącym dziwakiem, ciągle rzucającym hasła o podtekście seksualnym. Co, u licha, oni myślą, pisząc te scenariusze?!
Ta toksyczność Emily i jej otoczenia jest tak wyraźna, że serial stał się nie do zniesienia. Można wysnuć teorię, że po drugim sezonie w życiu twórców wydarzyło się coś niepokojącego; coś, co sprawiło, że zmienili Emily w obraz złej kobiety, ale to zbyt daleko idąca teza. To po prostu przykład scenarzystów, którzy sami nie wiedzą, co robią, gubiąc się w meandrach miłosnych perypetii bohaterów i ich decyzji. Jeśli osoba opowiadająca historię nie rozumie, że nieświadomie tworzy toksycznych bohaterów, którzy po czterech sezonach budzą jedynie antypatię, to coś wyraźnie nie gra. Lepiej byłoby dla wszystkich, gdyby ten serial już zniknął z anteny.