Kiedy staniemy w obronie Smarzowskiego, Holland i innych twórców?
Zielona granica na festiwalu w Wenecji otrzymała nagrodę specjalną i owacje na stojąco od publiczności. Natomiast w Polsce na tę produkcję wylewa się fala hejtu, a reżyserka jest atakowana przez polityków, którzy nie widzieli filmu. I nawet nie zamierzają go obejrzeć.
Zielona granica na festiwalu w Wenecji otrzymała nagrodę specjalną i owacje na stojąco od publiczności. Natomiast w Polsce na tę produkcję wylewa się fala hejtu, a reżyserka jest atakowana przez polityków, którzy nie widzieli filmu. I nawet nie zamierzają go obejrzeć.
Mocno wkurza mnie to, co się dzieje wokół Zielonej granicy. Rozumiem niechęć do Agnieszki Holland. Jej filmy można lubić lub nie. Można uznawać je za dzieła kinematografii lub gnioty. To jest subiektywna ocena i każdy, bez wyjątku, ma do niej prawo. Rozumiem też, że w dobie ogólnodostępnego Internetu każdy ma równie donośny głos, a ten krytyków filmowych ginie w kakofonii. Nie oszukujmy się – obecnie każdy może się wypowiedzieć na każdy temat. O taką wolność walczyli nasi dziadkowie i rodzice. To, czy nam się to podoba, czy nie, to już zupełnie inna kwestia. Nie mogę się jednak pogodzić z tym, że dany film jeszcze przed premierą jest opluwany przez widzów i elity rządzące. Pamiętam, jak politycy, księża i prawicowi komentatorzy jeździli po Klerze bez opamiętania, bazując tylko i wyłącznie na przygotowanym przez dystrybutora Kino Świat zwiastunie, który w ogóle nie odzwierciedlał tego, o czym jest fabuła. Jednak opinia środowiska duchownego była jednoznaczna – film Wojciecha Smarzowskiego jest antykościelny i automatycznie antypolski. Nie powinien być wyświetlany w kinach, a zakopany gdzieś głęboko w Puszczy Kampinoskiej i zapomniany. Był to dość przykry obraz, bo nawet przedstawiciele elity rządzącej wypowiadali się krytycznie o produkcji, której nie widzieli. Bez cienia żenady przyznał się do tego Piotr Gliński, minister kultury, w porannej rozmowie z Robertem Mazurkiem w radiu RMF. A jego słowa brzmiały dokładnie tak:
"Przykro mi jest, że ten pan (Wojciech Smarzowski – przyp. red.) z tematu, który jest ważny i poważny – bo choćby było jedno molestowanie w Kościele czy gdziekolwiek, to trzeba o tym mówić – zrobił karykaturę".
"Nie widziałem filmu, ale czytałem streszczenie scenariusza i można wywnioskować, jaki jest film" – dodał minister kultury zapytany, czy widział Kler. Otóż rozmawiał o nim ze swoimi współpracownikami, którzy byli po seansie.
"Chodzi mi to, że to jest film jednostronny. Twórca też nie powie, że to jest obraz obiektywny. On sam mówi, że to jest kreacja artystyczna, do której ma prawo (...). Skondensował wszystkie negatywne zjawiska – powiedział Piotr Gliński. Natomiast wiceminister kultury, który film ponoć widział (w co mocno wątpię), stwierdził, że jest on krzywdzący dla Kościoła rzymskokatolickiego. Oto jego słowa: "Pokazuje tylko negatywne stereotypy. Podkręcone są tak mocno, że po obejrzeniu filmu powstaje wrażenie, że w środowisku duchownych nie ma żadnych pozytywnych zjawisk. To krzywdzące i niesprawiedliwe (...). Film jest szkodliwy, opowiada nieprawdę".
Nie wiem, jak można wysunąć takie wnioski po seansie filmu Smarzowskiego. Wszak postać księdza granego przez Arkadiusza Jakubika jest ucieleśnieniem tego, jaki Kościół katolicki powinien być i do czego powinien dążyć. Wyjścia są dwa – albo wiceminister Sellin filmu nie widział, albo po prostu go nie zrozumiał, co byłoby bardzo dziwne, bo wymowa produkcji jest jednoznaczna.
Niestety podobny mechanizm ma miejsce teraz – przy okazji premiery nowego filmu Agnieszki Holland, który został nagrodzony w Wenecji. Tylko nieduża grupa dziennikarzy z Polski, która była na festiwalu lub została zaproszona na pokaz do siedziby dystrybutora, miała szansę obejrzeć ten film. A wypowiadali się o nim już przeróżni politycy, pracownicy straży granicznej, ale też prawicowi komentatorzy. Jeszcze przed seansem ogłosili, że produkcja ta jest wybitnie antypolska. "Agnieszka Holland wpisuje się w rosyjską propagandę, nawiązując do tradycji najgorszych propagandowych filmów, w których lubowała się zwłaszcza III Rzesza" – stwierdził minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Problem w tym, że jawnie przyznaje się do tego, że produkcji nie widział. Podobnie jak minister kultury Piotr Gliński, którego psim obowiązkiem jest obejrzeć film, zanim zacznie go krytykować.
A co o nowej produkcji Agnieszki Holland napisał NSZZ Funkcjonariuszy Straży Granicznej w swoim oświadczeniu? Zdaniem związku film Zielona granica gloryfikuje patologiczne zjawisko nielegalnej migracji na granicy polsko-białoruskiej, a jednocześnie szkaluje polskich żołnierzy i funkcjonariuszy pełniących służbę w ochronie tej granicy. "Przedstawia państwo polskie jako niehumanitarną dyktaturę, a polskich Żołnierzy i Funkcjonariuszy jako bezduszne psy łańcuchowe opresyjnego reżimu" – czytamy.
"Jest to działanie nikczemne i jeśli dopuszcza się go polski obywatel, mający pełną świadomość, jak wygląda prawdziwy stan rzeczy, to ściąga na siebie hańbę i najgłębszą pogardę" – twierdzą pogranicznicy.
Problem polega na tym, że oni również filmu nie widzieli, więc mogą sugerować się jedynie negatywnym odbiorem tej produkcji w szeregach rządowych czy instytucjach im podległych. To jest chore i smutne. Nie odbieram im prawa do wyrażania własnego zdania, ale niech będzie ono oparte na rzetelnych argumentach. Niech odniosą się do konkretnej sceny, która – jak twierdzą – przedstawia "polskich Żołnierzy i Funkcjonariuszy jako bezduszne psy łańcuchowe opresyjnego reżimu", bo bez tego ich pretensje są puste i niewarte papieru, na którym zostały wydrukowane.
Kler i Zielona granica dobitnie pokazują, że w kulturze już dawno nie chodzi o dialog czy wywiązanie jakiejś dyskusji, a o strony politycznego sporu. Nie widziałem jeszcze nowego filmu Agnieszki Holland, więc nie będę go bronić. Nie zgadzam się jednak, by był on tak brutalnie atakowany przez ludzi, którzy kierują się jedynie sympatiami czy przynależnością partyjną.
Nie przypominam sobie, by Oliver Stone był tak mocno atakowany przez współpracowników prezydenta Ronalda Regana za swój Pluton, który nie był laurką dla USA, czy nawet za późniejsze swoje dzieło – JFK z Kevinem Costnerem. Można się różnić w swoich poglądach, ale filmy to jednak sztuka, o której można i trzeba dyskutować, ale dopiero wówczas, gdy się je obejrzy. Zgadzam się – co bardzo rzadko mi się zdarza – z Jackiem Bromskim, prezesem Stowarzyszenia Filmowców Polskich, że to, co zrobił teraz minister Ziobro, jest haniebne i że powinien on wstydzić się swoich słów.
Twórcy powinni być osądzani na podstawie swoich dzieł, a nie przekonań czy upodobań politycznych. Nigdy jako dziennikarz nie skrytykowałbym filmów Clinta Eastwooda tylko dlatego, że agituje on na rzecz Donalda Trumpa. Szkoda więc, że tak wiele osób wypowiada się negatywnie o Agnieszce Holland. I zastanawiam się, czemu tak jest. Czemu nie potrafimy stanąć w obronie nawet nie samych artystów, ale ich wolności do tworzenia? Stoimy obojętnie, gdy grupa ludzi zaczyna nam dyktować, co jest wartościowym dziełem, a co nie, bardzo często bez zapoznania się z produkcją. Czy naprawdę chcemy, by do kinowego repertuaru trafiały wyłącznie filmy na poziomie tytułów, takich jak Raport Pileckiego, Orlęta. Grodno’39, Wyszyński – zemsta czy przebaczenie? Produkcje bez emocji, zrobione na jedną modłę? Produkcje, o których widz zapomina już pięć minut po seansie? To nie jest dobry kierunek. Jako widzowie powinniśmy się mu przeciwstawić i głośno powiedzieć, że takie zachowanie ze strony urzędników, ministrów czy internautów jest po prostu niedopuszczalne.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat