Opowieść o bosmanie Martinie, zabójcy królów
George R.R. Martin nie wygląda jak mityczny Atlas. Jest potężny, krępy i ma pyzatą buzię porośniętą siwą, przerzedzoną czasem brodą. Na głowie nieodłączny kaszkiet, wielkie okulary, spodnie na szelkach... Tak wyglądałby z pewnością św. Mikołaj gdyby wzorem Prosiaczka postanowił rzucić wszystko i zostać marynarzem.
George R.R. Martin nie wygląda jak mityczny Atlas. Jest potężny, krępy i ma pyzatą buzię porośniętą siwą, przerzedzoną czasem brodą. Na głowie nieodłączny kaszkiet, wielkie okulary, spodnie na szelkach... Tak wyglądałby z pewnością św. Mikołaj gdyby wzorem Prosiaczka postanowił rzucić wszystko i zostać marynarzem.
Słowo daję, nietrudno mi wyobrazić sobie bosmana Martina jak woła "Ej, do czorta!" patrząc na spienione fale.
A jednak to właśnie z mitycznym Tytanem ma dziś wspomniany autor więcej wspólnego niż z żeglugą. Na jego to bowiem plecach spoczywa cały świat Westeros i okolic, od niego zależą losy mieszkańców tej mitycznej krainy będących zarazem bohaterami bestsellerowej sagi fantasy „Pieśń Lodu i Ognia”. Nie krzywcie się tak - nawet jeżeli nie kojarzycie podanego wyżej tytułu, mieszkańców Westeros znacie już całkiem nieźle. Z serialowej Gry o tron.
Teraz już chyba świta w głowach wszystkim o kim mówię, prawda? Tak, to właśnie ten pan o wyglądzie świętego Mikołaja zabił lubianego przez wszystkich Neda Starka, a w chwili gdy piszę te słowa, wciąż jeszcze bawi na polskiej ziemi, niepomny kary, i rozkoszuje się naszym piwem.
Ale cóż, zważywszy na wysiłek jakiego podjął się, by do nas dotrzeć, chyba można wybaczyć mu nawet zabójstwo namiestnika.
[image-browser playlist="610115" suggest=""]
Nadchodzi Martin
O tym, że Martin zawita w Polsce mówiło się już od dawna, ale prawdziwi fantaści jakoś nie dowierzali plotkom. Wszak nie od dziś wiadomo, że priorytetem nieco już schorowanego autora jest ukończenie swego opus magnum, toteż nie jest on specjalnie skłonny do przyjmowania zaproszeń, a już zwłaszcza tych z naprawdę daleka.
Nie żeby brakowało prób. Od bodaj 2005 roku - to jest od kiedy autor pojawił się na Worldconie w Glasgow - ciągle mówi się o tym, że Martin zostanie zaproszony na coroczny zlot polskich fantastów - Polcon, czy inne wielkie rangą imprezy. Kilka razy nawet sprawa była już w toku i za każdym razem upadała z przyczyn od nikogo niezależnych. A fani niecierpliwili się coraz bardziej.
Do miana legendarnej pretenduje anegdota opowiadana niegdyś przez Neila Gaimana, o tym jak to obaj autorzy - Martin i Gaiman - znaleźli się na liście gości moskiewskiego Euroconu... bez słowa uzgodnienia z kimkolwiek. Oczywiście ani jeden się w rosyjskiej stolicy nie stawił, a dodatkowo poszła w świat plotka, że obaj obrazili się na wschodnią Europę i raczej prędko tu nie zawitają. Zabawne, zważywszy, że Gaiman opowiadał tę historię, będąc w Polsce, ale któż zrozumie naturę plotki?
Niezależnie jednak od owej pogłoski trudno się dziwić, że usłyszawszy iż George R.R. Martin pojawi się w Polsce, na festiwalu fantastyki w Nidzicy - i to dokładnie w czasie, gdy cały świat będzie się zachwycał serialem HBO na podstawie jego prozy - przyjąłem to raczej z pobłażliwym uśmiechem niż wiarą.
Nie ma szans najmniejszych, myślałem, Stacja będzie cisnąć na promocję, nie wypuszczą go na krok poza Stany. Poza tym jest stary, chory i...
No dobra, nieważne co jeszcze myślałem. Ważne, że myliłem się bardziej niż wspomniany wcześniej lord Stark pokładając wiarę w słowo Littlefingera. Bo Martin przyjechał...
[image-browser playlist="610116" suggest=""]
Tłum zaryczy
Nie obyło się bez komplikacji.
Pamiętacie historię Odyseusza, który ukarany za śmierć cyklopa Polifema musiał się tułać po morzach przez lata? Cóż, wszystko wskazuje na to, że bogowie z Winterfall są nieco mniej skuteczni od Posejdona i udało im się wstrzymać zabójcę Starka raptem na kilka godzin. Ale jakże to były kluczowe godziny!
Nie jestem bowiem pewien czy wiecie, choć trąbiono o tym wszędzie, ale na wtorek 14 czerwca zaplanowano specjalny, zamknięty pokaz dwóch odcinków Gry o Tron zaprezentowanych szerokiej publiczności wraz z autorem na dokładkę. W założeniu pisarz miał przyjść do kina, obejrzeć odcinki, udzielić wywiadu i podpisać co trzeba, zostawiając gawiedź w stanie zachwytu na następne dni tygodnie, a może nawet lata...
Nie, nie wyolbrzymiam. Wszyscy się tego właśnie spodziewali i trwali w nieustającym entuzjazmie, nawet gdy okazało się, że prezentowane odcinki nie będą ostatnimi, ale pierwszymi (jak biblijnie, prawda?) a sam autor może się spóźnić, bo samolot autora utknął na niebie. Czy gdzieś.
Skoro już jesteśmy przy niezgodności rzeczywistości z wygórowanymi oczekiwaniami, warto zaznaczyć, że niejedno rozbuchane ego musiało sobie inaczej wyobrażać „pokaz zamknięty”, bo gdy zjawiłem się na wskazaną godzinę osiemnastą w Multikinie „Złote Tarasy”, w tłumie Starków, Lannisterów i Targaryenów (łatwo ich było poznać po koszulkach) nie brakowało malkontentów złych, że otacza ich tak liczna zbiorowość. Mieli pewnie nadzieję, że będą oni plus Martin, względnie jeszcze jakiś wydawca czy ktoś z HBO. Ale na pewno nie gęste dwie setki.
Ale nic to. W myśl zasady, że gdy świat się do ciebie uśmiecha nie mówisz mu, że ma krzywe zęby, odpuściłem sobie wysłuchiwania marudzenia i oznakowany stosowną opaską udałem się na spotkanie z przyjaciółmi, którzy - jak mogłem się spodziewać - obrodzili. Razem, w miłej atmosferze doczekaliśmy momentu w którym wreszcie wpuszczono nas na salę. Weszliśmy na nią w poszumie, który z daleka mógł zabrzmieć jak ryk lwa...
No dobra, pomruk.
[image-browser playlist="610117" suggest=""]
Nasza jest sala
Pogłoski okazały się prawdą i Martin, który miał dotrzeć do Polski osiem godzin przed seansem, jechał do nas wprost z lotniska. Według plotki był tak zmęczony, że zanim wszedł na salę kinową, zmoczył głowę pod zimną wodą, by choć trochę oprzytomnieć. Jeżeli to prawda, to albo kinowa woda czyni cuda, albo marzę o tym, by być tak bystrym na co dzień jak Martin w stanie półuśpienia.
Pisarz nie obejrzał z nami filmu, ale odpowiedział na kilka pytań zadanych mu przez Bartosza Węglarczyka - a dokładniej zadanych przez fanów na stronie, a przytoczonych przez popularnego dziennikarza - i robił to tak błyskotliwie i z polotem, że wróciło skojarzenie tawernianego bosmana. Dowiedzieliśmy się jak to aktor grający króla Joeffreya okazał się tak znakomity, że Martin zadzwonił do niego z gratulacjami, mówiąc: "No, brawo chłopcze. Byłeś świetny i teraz wszyscy cię nienawidzą". Poznaliśmy też koronny argument przeciwników śmierci Eddarda Starka, którzy wciąż nie potrafią zrozumieć jak to możliwe, że pisarz zabił bohatera z okładki. Przecież nie zabija się bohatera z okładki!
"Cóż - powiedział w ramach skromnego wyjaśnienia Martin. - Nikt mi nie powiedział wcześniej o tej zasadzie."
Potem było jeszcze o budżetach i o tym dlaczego w serialu nie są pokazane bitwy, a także o wymarzonych serialach naszego gościa, którym być może "Gra" otworzy drogę do realizacji. Jednym z pierwszych wymienionych był zjawiskowo cudowny "Amber" Rogera Zelaznego.
Gdy skończyło się to krótkie, ale jakże owocne spotkanie autorskie, pisarz serdecznie przeprosił, że musi nas opuścić, ale jak stwierdził trzydzieści sześć godzin w podróży solidnie dało mu się we znaki i ma nadzieję, że spotkamy się wkrótce.
To wkrótce oznaczało następny dzień.
[image-browser playlist="610118" suggest=""]
My nie nosimy (krawatów)
Godzina jedenasta. Tak, rano. Doceńcie poświęcenie.
O jedenastej odbywała się konferencja prasowa Martina w hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu. Obowiązywała akredytacja, ale szczęśliwie nie krawaty, więc można się było poczuć swobodnie i miło. Zwłaszcza, gdy pojawił się autor - wypoczęty, wesoły, gotowy, by odpowiedzieć na wszystkie pytania.
Od razu dostał serią. Jak się realizowało serial, jak wykorzystał swoje doświadczenia jako scenarzysta, czy marzył o ekranizacji, jak podoba mu się obsada...
Martin odpowiadał dzielnie. Mówił, że z tą ekranizacją to dość zabawna sprawa, bo on zaczął pisać swój cykl raczej jako odtrutkę od przekleństwa za małych budżetów i innych ograniczeń. Chciał napisać coś zupełnie swobodnie i na luzie, coś, co nie będzie ograniczało jego wyobraźni, a przy okazji niespecjalnie zamykającego się na marnych stu dwudziestu stronach skryptu. Jak wszyscy wiemy, trochę go przy tym poniosło.
Kto słuchał uważnie, dowiedział się również, że cykl - pierwotnie planowany jako trylogia - ma szansę zamknąć się w siedmiu częściach, ale, że nie ma rzecz jasna takiej gwarancji, bo ta... no, wiecie.... swoboda artysty. I wątki, które, skubańce, mnożą się jak króliki.
Ale szczęśliwie autor finał zna i wie do czego zmierza. To już jakiś początek.
Konferencja nie była specjalnie długa, bo autor przezornie postanowił zrobić sobie przerwę pomiędzy nią a podpisywaniem książek zaplanowanym na godzinę siedemnastą.
[image-browser playlist="610119" suggest=""]
Traffic i krew
No dobra, krew w śródtytule dodałem trochę dla podbarwienia, ale Traffic był jak najbardziej. Mowa oczywiście o salonie multimedialnym w centrum Warszawy, gdzie 15-go czerwca, w godzinach popołudniowych Martin dopełnił swego pisarskiego obowiązku i podpisał co było do podpisania.
Warto było znaleźć się tam wcześniej, bo kolejka zaczęła się formować na dwie godziny przed właściwym spotkaniem, a gdy już raz zaczęła, trudno jej było przestać owo formowanie kończyć. Szczęśliwie znajdowałem się w grupie przezornych - szczęśliwie również miałem przyjaciela, który akurat dysponował czasem i postał chwilę w rzeczonej kolejce w moim imieniu. Tak wiem, stara tradycja z poprzedniego ustroju nie jest znana wszystkim, ale cóż poradzić, że młode pokolenie takie niedouczone? Nie wiedzieli jak się ustawić, to niech cierpią.
Gdy o umówionej godzinie zjawił się autor, widać było, że jest w formie. Podpisując rozmawiał z każdym fanem, karnie wpisywał wymyślne polskie imiona w książki i - jestem o tym przekonany - cieszył się bardziej z każdą kolejną osobą. Oto, pomyślałem, człowiek, który docenia fana i o niego dba. Pod tym względem autor wyraźnie trzyma się zachodnich standardów, zaprezentowanych nam wcześniej przez chociażby Gaimana czy Pratchetta. Ludzie rodem z fantastycznego Fandomu, nawet jako gwiazdy pozostają fanami - dobrze, że ta zasada wciąż obowiązuje.
[image-browser playlist="610120" suggest=""]
Epilog
Gdy piszę te słowa, Ned Stark wciąż jest martwy, a George R.R. Martin nadal jest w Polsce. Teraz najprawdopodobniej już w Poznaniu, w siedzibie swojego wydawcy Zysk i s-ka.
Z sygnałów. które do mnie docierają wnioskuję, że jest raczej zadowolony ze swojej wizyty, z obecności w Warszawie, na zamku w Nidzicy, wśród fanów...
Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień utrzyma to wrażenie i Martin z przyjemnością wróci do nas jeszcze kiedyś.
Przede wszystkim jednak mam nadzieję, że rosły Atlas o posturze bosmana nie złamie się pod ciężarem świata i domknie swój cykl, a HBO konsekwentnie zrealizuje go jako serial.
No i że dzisiejszy finał będzie godny swego miana.
Wtedy ostatecznie wybaczymy Martinowi Neda Starka.
Dzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat